Niewidoczni. Dom dla psychicznie i nerwowo chorych


Dziennikarze belsat.eu odwiedzili zamknięty ośrodek psychiatryczny dla dorosłych pod Mińskiem.

Dom pomocy, do którego jedziemy, znajduje się 80 kilometrów od stolicy Białorusi. Po białorusku nazywa się go „internatem”.

– Nie zdziwcie się. W krajach postsowieckich tak już jest przyjęte: domy dla psychicznie i nerwowo chorych ukrywa się jak najdalej od ludzkich oczu – mówi prezes Fundacji Dobroczynnej „Spiros” Siarhiej Douhal, z którym wybraliśmy się w drogę. – W internatach jest zupełnie inny świat. Inna ziemia. Nie można pozostać takim, jakim się było, gdy zaczynasz widzieć takie miejsca.

„Nie mogę tam nie jechać”

Dom pomocy przypomina trochę obóz młodzieżowy. Zdjęcie – Wasil Małczanau / Biełsat

– Rozumiecie, tam nie ma niczego strasznego. Tyle, że to bardzo ich szkoda. Nie ma się ich co bać. Absolutnie. Żadnej krzywdy nie zrobią. Jeżeli się mu spodobasz, to cię przytuli, pocałuje. Oni nie noszą masek. Nie są ludźmi dwulicowymi. Trzeba bać się tych, którzy są za murami internatu. Uwierzcie, gdy tylko przyjedziemy, otoczą nas takim ciepłem i radością, jakiej nigdzie indziej nie doświadczymy – opowiada po drodze Witalija, koordynatorka fundacji.

Ciepła znajomość z lokatorami

Mieszkańcy domu pomocy witają Siarhieja Douhala

Wita nas nie oszukała. Gdy tylko samochód podjechał pod budynek, kilkadziesiąt osób oblepiło auto tak, że ciężko było otworzyć drzwi. Byli to najprzeróżniejsi ludzie, młodsi i starsi, z różnymi psychicznymi i fizycznymi problemami, ale każdy chciał mocno uściskać ręce, objąć, przedstawić się i przywitać, nie szczędząc słów „jak dobrze, że przyjechaliście”, „tak na was czekaliśmy”… Niektórzy z nich nie mogli mówić, więc tylko się uśmiechali, klepali po ramionach i ściskali ręce.

Wolontariusze wyciągnęli z bagażników kilka paczek z ciastami i ciastkami, które zanieśli na stołówkę. Jak tłumaczą ochotnicy, nie każdy jest w stanie znieść takie miejsca, ale wiele osób też chce pomóc. Kilka kobiet za własne pieniądze upiekło ciasta, by osłodzić dzień mieszkańców internatu. A jest ich niemało, około trzystu osób.

Zdecydowano, że słodkości podadzą na dwie zmiany. Takie przysmaki są rzadkością dla mieszkańców domu pomocy. Wolontariuszy z ciastami odprowadza cała procesja uszczęśliwionych ludzi. Każdy zna swoje miejsce na stołówce. Poza wypiekami, wolontariusze przywieźli też paczki z herbatą. Jak tłumaczy Siarhiej, siedząc w pokojach i nic nie robiąc, pacjenci mają przyjemność ze zwykłego parzenia i picia herbaty.

Najlepszy koncert

LEO NARDO śpiewa dla mieszkańców domu opieki

Po ciastach i herbacie zadowoleni podopieczni zebrali się w auli, w której wolontariusze zorganizowali nieduży koncert. Jednym z nich jest białoruski piosenkarz LEO NARDO, często przyjeżdżający do domów pomocy. Widownia była pełna.

– Przyjeżdżam, bo jest to dla mnie zwyczajnie przyjemne. Dlatego, że to miłe dla ludzi, których porzucono, którzy są nikomu niepotrzebni. Ja wiem, czym jest samotność. Wiem, że jeżeli my im nie damy kawałka szczęścia, to kto im da? Nie jest mi ciężko, bo moja babcia pracowała w domu starców. Ja w nim właściwie dorastałem i od dziecka grałem im na akordeon. Przyjeżdżasz tu, widzisz szczerość. Oni otwierają przed nami dusze, dlatego, że jest im źle. Nie odnoszę się do nich jak do inwalidów. Bo wiem, że my sami nie jesteśmy ubezpieczeni od wszystkiego. Jeżeli się takiego człowieka przeniesie do normalnej atmosfery, to się zmienia – mówi piosenkarz w przerwie pomiędzy występami.

Jak tłumaczyła nam Wita, mieszkańcy domu pomocy bardzo lubią tańczyć. Nie można tu śpiewać piosenek smutnych, albo takich „o życiu”. Muzyka powinna być wesoła, bo to jedna z niewielu okazji, by ich rozbawić. Nie można tu płakać i przeżywać. Ma się tylko 2-3 godziny, by wywołać uśmiech na ich twarzach.

– Podczas jednego z koncertów Siarhiej spytał się , co jest najważniejsze w życiu? Co by każdy z nas odpowiedział? Mieszkanie, dobrze wyjść za mąż, coś jeszcze… A jeden chłopiec wstał i powiedział: najważniejsze to być dobrym. Być dobrym, rozumiecie! I kto tu jest zdrowy? – opowiada Wita.

W pewnym momencie Leonarda na scenie otoczyli mieszkańcy internatu. Takiej radości i śmiałości w ruchach nie zobaczysz na żadnej dyskotece. To niesamowity moment, gdy ludziom jest całkowicie obojętne, co myślą o nich inni, gdy możesz być sobą i nikt cię nie ocenia.

Kim są ci ludzie?

Po koncercie weszliśmy do zamkniętej izolatki. W niektórych pokojach siedzieli odosobnieni chorzy na schizofrenię, których także ucieszył kawałek ciasta od wolontariuszy.

Z sąsiedniej sali zaczął dobiegać jęk. Na łóżku leżała dziewczyna o bardzo chudych rękach i nogach. Szybko przełknęła łyżkę kaszy, którą karmiła ją pracownica domu pomocy. Nie mogła mówić. Jej językiem były nieludzkie jęki. Zdawało się, że mówi: „Tu jestem! Zauważcie mnie! Tutaj! Ja żyję! Nie odchodźcie!”. Na pytanie, co się jej przydarzyło, usłyszeliśmy krótkie: „rodzice alkoholicy”.

– Ich biografie są przeróżne. Mama Nataszy przez dziesięć lat piła i spała przy ognisku. Pijany tata Żanny, gdy była malutka, potknął się upadła na głowę. Jest opóźniona w rozwoju i dlatego trafiła do internatu. Pewien chłopiec w dzieciństwie żył na ulicy z psami i kotami. Żenia Lipień, znaleziono go w koszu na śmieci, w lipcu właśnie. Są też zupełnie normalni dziadziusiowie i babuleńki, których się wyrzucono dla mieszkania i by uniknąć odpowiedzialności za ich starość – mówi Siarhiej.

Szansa dla tych, których nie widzimy

Siarhiej Douhal, w przeszłości pilot wojskowy, zaczął jeździć do domów dla psychicznie chorych w 2012 roku. W ciągu pięciu lat udało mu się uzbierać drużynę ludzi myślących tak samo i połączyć ich w Fundację Dobroczynną Pomocy Dzieciom i Dorosłym Niepełnosprawnym Znajdującym się w Domach Pomocy Społecznej im. artysty ludowego Białorusi Alaksandra Cichanowicza „Spiros”.

Pod ich opieką znajduje się ponad dwanaście placówek w obwodzie mińskim. Fundacja dokonuje rzeczy niemożliwych, by pomagać ludziom w internatach, o których wielu zapomniało, a większość o nich nie wie. Siarhiej nie tylko pierwszy na Białorusi, ale też pierwszy w krajach postsowieckich zaczął zabierać pensjonariuszy zamkniętych ośrodków na wycieczki samolotem. Organizuje dla nich także skoki ze spadochronem, a jest to tylko początek fascynującej opowieści.

O tym, jak sporty ekstremalne leczą niepełnosprawność, czytajcie w następnym materiale.

Zobacz także:

Paulina Walisz, belsat.eu

Zdjęcia – Wasil Małczanau

Aktualności