Podczas gdy białoruskie władze bagatelizują epidemię, o prawdziwej sytuacji zaczynają mówić szeregowi medycy. Biełsat rozmawiał z pielęgniarką z jednej z mińskich przychodni.
– W przychodni pracuję od trzech miesięcy. Wcześniej pięć lat jeździłam karetką, także w Mińsku. Można powiedzieć, że zmieniłam pracę w samym szczycie epidemii. Przez pierwszy miesiąc wszystko było prawidłowo. Wydawali nam środki ochrony osobistej: maski, rękawiczki, fartuchy. Już wtedy był szczyt zachorowań w Chinach.
Mówili nam wtedy: jeśli przyjedzie pacjent z zagranicy, zakładajcie! Oczywiście nikt tego nie robił.
Zaczęliśmy dopiero, gdy 28 lutego przekazali nam listy pacjentów, których mieliśmy przez 14 dni kontrolować.
– Nie wiem. Przyniosła je nam siostra oddziałowa. Powiedziała, że codziennie mamy dzwonić do nich i pytać o temperaturę, samopoczucie itd. Według instrukcji jeśli zauważymy jakieś symptomy Covid-19, powinniśmy polecić pacjentowi wezwanie pogotowia. I wtedy załogi karetek, w specjalnych kombinezonach, miały odwozić chorych na oddziały zakaźne jako pacjentów kontaktowych.
Miałam takiego pacjenta. Jego mama powiedziała mi, że dzień wcześniej miał 38 stopni gorączki. Pytam się: i co pani zrobiła? Odpowiada: zadzwoniłam pod 103 [pogotowie ratunkowe – przyp. belsat.eu] i … odmówili mu hospitalizacji. Nawet po niego nie przyjechali.
Powiedzieli, że nie jest wystarczająco “kontaktowy”, więc niech zostanie w domu. A on był drugiego stopnia kontaktu – studiował na Białoruskim Państwowym Uniwersytecie Technicznym, gdzie były przypadki zakażenia. Poinformowałam o tym kierownictwo, ale skończyło się na niczym.
Gdy nie mogłam dodzwonić się do pacjentów kontaktowych (miałam takich dwóch) to zmusili mnie, bym odwiedziła ich osobiście. Bez żadnych środków ochrony osobistej. To znaczy, maska w takich sytuacjach nie ratuje. Gdybym spotkała się z chorym nawet w masce, to i tak byłabym kontaktem pierwszego stopnia. I poszłam do tych pacjentów… Dobrze, że było z nimi dobrze.
– Tak, w zwykłym. Do jednego pacjenta nie znaleźli numeru telefonu, a jakoś trzeba było go zbadać. I musiałam pójść do niego do domu. Bałam się zarazić.
– Nie, jedynie umyłam ręce środkiem dezynfekującym.
– To było na początku marca.
– Teraz jest bardzo źle. Na początku tygodnia wydali nam po dwie maski. To i tak dobrze, bo mieli dać po jednej. Siedzę z lekarzem w gabinecie, przychodzą do nas ludzie, którzy chorują na cokolwiek. Chcecie przyjąć do lekarza – nie ma problemu. Chociaż wiem, że w niektórych przychodniach odwołano już wizyty u specjalistów, by chociaż trochę ograniczyć kontakty. Lekarze sami chodzą na wizyty domowe.
Tą jedną maskę mamy nosić przez cały dzień – 5 godzin przyjęć. Chociaż nie można w niej chodzić więcej, niż dwie godziny. Potem mamy je naświetlać lampami kwarcowymi, chociaż to nie ma sensu. Rękawiczki wydają, ale środków dezynfekujących już nie.
Na parterze stoją dwa dozowniki z płynem dezynfekującym, ale już rano są puste. Trzeba chodzić z brudnymi rękoma, którymi naciskało się guzik w windzie, otwierało drzwi. W szafce mam swój środek dezynfekujący i dopiero nim myję ręce. Musimy polegać tylko na sobie i swojej świadomości. Wielu kolegów chodzi cały dzień w tej jednej maseczce i od tego choruje. Ja nie zakładam, bo to inkubator zarazków i szybciej można zachorować.
Proces wydawania masek to już inna historia. Pod moim nadzorem był mężczyzna, który wrócił z Włoch i trzynastego dnia miałam od niego wziąć wymaz. A on po prostu przyszedł do naszego gabinetu (czyli nie przez oddzielną izbę przyjęć) i powiedział: ja na wymaz. Weszliśmy do jednej windy i pojechaliśmy…
A przecież nas wcześniej instruowali, jak mamy to wszystko robić. Powinniśmy założyć specjalny kombinezon, tylko że nosiła go już wcześniej cała masa lekarzy, którzy przyjmowali pacjentów z podejrzeniem koronawirusa. One niby są jednorazowe, ale zakładali je wszyscy. Bo nie ma pieniędzy. Chociaż maski i gogle powinny być indywidualne, to mamy jedne dla wszystkich.
– Tak. I dobrze, że wynik był negatywny.
– O ile wiem, bo jako pielęgniarka nie stawiam diagnoz, lekarze starają się nie stwierdzać zarówno zapalenia płuc, jak i koronawirusa. Owijają wszystko w bawełnę. To znaczy, że to zapalenie płuc, ale jednak nie. Ostatnio mieliśmy sytuację, gdy mężczyzna miał zapalenie płuc i wysłaliśmy go do szpitala. Nawet nie wyszedł do niego lekarz i odesłali nam go do przychodni.
– Że nikt go nawet nie zbadał. Pokłóciliśmy się nawet, dlaczego do nas przyszedł. Ale co miał zrobić, leczymy go teraz.
– Byli tacy. Bardzo dużo osób pyta się, czy można gdzieś taki test zrobić, choćby płatnie. Ale u nas takiej możliwości nie ma. Nie mówiąc już o tym, że nie można przyjść do przychodni o to poprosić.
W ciągu miesiąca skróciła się u nas lista wskazań do robienia wymazów. Wcześniej, gdy ktoś przyjeżdżał stamtąd, na 100 procent był badany. Teraz bada się tylko tych, którzy przyjechali z państw o najgorszej sytuacji.
– Co robić w sytuacji, gdy są wszystkie objawy: temperatura ponad 38 stopni, ucisk w piersiach i tak dalej?
– Sama już nie wiem. My, naturalnie, zrobimy prześwietlenie, by wykluczyć zapalenie płuc, ale należałoby… Jest decyzja, by wszystkie przypadki zapalenia płuc kierować do szpitala. Ale jak powiedziałam wcześniej, mieliśmy przypadki, gdy pacjenci wracali do nas ze szpitala, nawet nie widząc się z lekarzem.
– Ludzie starają się przemilczeć sytuację, szczególnie, że mamy wspólny czat z administracją. Oni tam tylko wrzucają jakieś polecenia, do tego niczym nie uzasadnione, to znaczy bez dokumentów. Po prostu mówią: róbcie tak i tak. I musimy tak robić. Albo organizują zebrania i tam nam przekazują polecenia.
– O ile wiem (bo mąż pracuje w pogotowiu) to sześć szpitali jest już przeznaczonych wyłącznie dla chorych na koronawirusa. Zwykłych pacjentów już tam nie leczą. Wiem na pewno, że to Czwórka, Szóstka i oczywiście zakaźny. Chyba też Jedynka jest zamknięta od 31 marca. No i dwa w Borowlanach.
– Nie, Dziesiątka nie jest zamknięta, mam tam znajomego lekarza. Tam jeszcze wszystko jest ok. Słyszałam już też plotki, że niby wszystkie kostnice są pełne. Ale to tylko panika. Mój znajomy pracuje w Kostnicy nr 9. Tam wszystko jest jak zawsze.
– Mąż mówi, że tak. Bardzo dużo osób wzywa teraz karetkę do gorączki. Ale tak zawsze było na przednówku. Pogoda niestabilna, to ciepło, to zimno. Przy czym wiele osób, które przyjechały “stamtąd” zatajają, że skądś przyjechały. Dlatego musimy sprawdzać im paszporty. Naprawdę, musimy sprawdzić wszystkie wizy, by przekonać się, że nigdzie nie jeździli.
– Ja z zasady wątpię w wiadomości Ministerstwa Zdrowia i wszystkie komunikaty władz. Wiadomo, że liczby są dalekie od rzeczywistości. I wiem, że nie robią tych testów, bo brakuje reagentów. Gdy testów wystarczało, pracowali całą dobę i zawsze można było do nich pacjentów wysłać.’
– Bardzo mało. Na początku mogłam zlecić cztery testy dziennie, a teraz już nie pamiętam, kiedy przyjmowali. Są bardzo surowe obostrzenia.
Mieliśmy taką sytuację: lekarz i jego asystent wzięli wymaz od pacjenta. Robi się to w specjalnej komorze, do której wchodzi się w skafandrze, ale wtedy byli tylko w maskach i bez rękawiczek. I u pacjenta potwierdzono koronawirusa. Wyniki przychodzą po czterech dniach. Przez cały ten czas doktor przyjmował pacjentów, chodził na wizyty domowe. A gdy u tego pacjenta potwierdzono koronawirusa, od lekarza i asystenta nawet nawet nie chcieli wziąć wymazu. Obaj trafili na kwarantannę. Straszny skandal był.
– Boję się. Sama nie jestem z Mińska i miałam do mamy na wieś pojechać, ale to przemyślałam i zrezygnowałam.
– Wiem, że na ich stacji już dwie osoby są w kwarantannie. Kolejnej szóstce robiono wczoraj wymazy, bo wozili pacjentów z koronawirusem bez skafandrów. Oni wszyscy powinni być w kwarantannie, ale ktoś musi pracować. Więc pracują.
– Tak.
– Trudno mi powiedzieć. Ale skoro to się tak rozwinęło w ciągu dwóch miesięcy, to nie wiem, co będzie za kolejne dwa. Liczę na to, że w najbliższym czasie państwo ogłosi chociaż minimalną kwarantannę. Ale… Nam wprowadzili sześciodniowy tydzień pracy, a tymczasem w sąsiednich państwach zakazują na ulicę wychodzić, nie mówiąc już o pracy.
– A co mamy robić? Ktoś musi pracować. Skoro przez tyle lat nie inwestowano w służbę zdrowia, to teraz siedzimy w tym, proszę wybaczyć, g***nie. Jedna maska i koniec.
– Oglądałam Instagram jednego lekarza z Witebska. Mówił, że mają tam wiele razy więcej pacjentów z zapaleniem płuc, niż zwykle. Ale z braku testów, nie wiadomo, jakiego pochodzenia jest to infekcja. A to dlatego, że władze już tych testów nie chcą robić. I nie chcą afiszować się z tymi danymi. Widocznie liczba chorych jest już tak duża, że nie odnawiają list, nie mówią, ilu ich jest.
– Nie, biorą numerek i też siadają w poczekalni. Najciekawsze, że u nas przychodnie są niby zamknięte. Nie ma rehabilitacji, opieki dziennej itd, a numerki na wszelkie badania rozchodzą się szybciej, niż normalnie. Osoby starsze przychodzą, dają numerki, wykonujemy im badania. Na szczęście część odwołuje wizyty, dzwoni, że nigdzie nie wyjdzie w takiej sytuacji. Ale inni przychodzą. Nie rozumiem tego: dlaczego dalej przyjmujemy pacjentów planowych?
– Średnio 30-40 osób. Bardzo dużo osób po zwolnienia lekarskie. Nie ma kwarantanny, więc ludzie wybierają zwolnienia. I lekarze je teraz częściej dają. Nawet jak pacjent nie ma temperatury, ale jest taki nijaki. Są też ludzie, którzy przychodzą do nas, bo kaszlą i nie wpuszczono ich do pracy. Przychodzą też studenci, szczególnie z Białoruskiego Państwowego Kolegium Medycznego. Mówią im, że jak wezmą zwolnienie lekarskie, to nie będą musieli odpracowywać, choć zazwyczaj po zwolnieniu trzeba. Jeśli tak, to dlaczego nie zamkną uczelni? Utrudniają nam pracę, bo studentów jest bardzo dużo.
– Głównie, to na nas krzyczą, że słabo pracujemy. Ale nie obchodzi ich, że lekarzy brakuje, a jeszcze część poszła na kwarantannę. Żadnego wsparcia!
– Lekarzy brakuje i normalnie. Średniego personelu medycznego jest wystarczająco, ale lekarzy nie ma. Powinien być jeden na rejon, a jest jeden na półtora rejonu.
– Nawet sobie tego nie wyobrażam. Wszyscy się nad tym zastanawialiśmy. Będzie ciężko i będziemy musieli po 12 godzin pracować.
Pracowałam pięć lat w karetce, to wszystko wytrzymam.
Nasza rozmówczyni udzieliła nam wywiadu pod warunkiem zapewnienia jej anonimowości. Nagranie rozmowy przechowywane jest w redakcji.
aa,wr,pj/belsat.eu