Laureatka literackiej nagrody Nobla Swiatłana Aleksijewicz odpowiedziała na pytanie dziennikarzy w Sztokholmie.
– Wtedy byłam młoda i miałam jeszcze iluzje. I teraz ciężej mi wierzyć w człowieka, w przyszłość. I wierzę w to, jednak już nie tak bezrefleksyjnie.
– Nie zgadzam się z tym. Moja siostra umarła na raka. Spędzam wiele czasu w szpitalu i obserwowałam, co czują lekarze, szczególnie chirurdzy dziecięcy. I potem powiedziałam sobie, że nigdy nie powiem, że moja praca jest cięższa od ich pracy. Widziałam też jak modli się szalona zakonnica i również pomyślałam, że nie mogę się bardziej modlić niż ona.
Pisała pani o roli kobiet podczas II wojny światowej, potem o żołnierzach w Afganistanie. Obecnie mamy do czynienia z wojnami na Ukrainie i w Syrii. Czy zastanawia się pani nad III wojną światową?
– Coś wisi w powietrzu. Główne lektury moich przyjaciół, tych którzy na obszarze postradzieckim zachowali normalny stosunek do rzeczywistości to książki-wspomnienia dotyczące okresu przed rewolucją 1917 r., i o latach 30 XX w. w Niemczech. Czyli o pełzaniu faszyzmu o pełzaniu ciemności w naszym życiu. To poczucie, z którym żyję.
– Moi rodzice byli wiejskimi nauczycielami i w naszym domu były same książki. Jednak mimo to zawsze bardziej ciekawiło mnie, to o czym ludzie mówią na ulicy. Gdy zostałam dziennikarką szukałam swojej drogi. W tym czasie na Białorusi pojawiły się książki Alesia Adamowicza i jego współpracowników. To był jego pomysł, żeby z rozmów zrobić książkę. Gdy ją przeczytałam zrozumiałam, że ta „powieść ludzkich głosów” to moja droga. A problem, by odzwierciedlić rzeczywistość polega na tym, że ona bardzo przyspieszyła i nie mamy czasu, by się zastanowić. I dlatego nowa treść wymaga nowych form.