W białoruskiej stolicy niemal jednocześnie zorganizowano dwa protesty: zwolenników prezydenta Alaksandra Łukaszenki i jego przeciwników.
Na pierwszy przywieziono manifestantów z całej Białorusi. I choć niektórzy przekonywali, że przyjechali sami, to odkąd ogłoszono wiec, czyli w sobotę po południu, w mediach można było znaleźć wiele informacji o tym, że do przyjazdu zmuszano pracowników sfery budżetowej. Dookoła placu stały też sznury autokarów, którym na wiec w stolicy zwożono zwolenników Alaksandra Łukaszenki.
Protestujący niechętnie rozmawiali z dziennikarzami. Ci którzy się na to decydowali podkreślali, że nie chcą zmian, że obecna sytuacja w pełni ich zadowala.
– Nie chcę wojny i nie chcę żeby u nas było, jak w Doniecku – mówiła 65-letnia mieszkanka Homla.
Dwie nienagannie ubrane kobiety ze świetną dykcją – przypominającą tę ze szkoły aktorskiej – zagrzewały demonstrantów do poparcia dla prezydenta.
– Wy widzicie, jak ci z opozycji demonstrują! Jeżdżą sobie swoimi leksusami i mercedesami po Mińsku! – mówiły jedna przez drugą.
– Tak to prawda! – odpowiadał inny wyjątkowo aktywny mężczyzna z tłumu.
Imprezie starano się nadać świąteczny charakter. Jako atrakcja wystąpili nawet rycerze demonstrujący na sztandarach herb Mińska – Matkę Boską w otoczeniu aniołów i cherubinów.
Świątecznego nastroju części zgromadzonych nie psuły nawet pytania, czy widzieli jak brutalnie zachowywali się funkcjonariusze służb specjalnych wobec pokojowych manifestantów, którzy nie zgadzali się z wynikiem wyborów. Twierdzili, że nie wpływa to na ich poparcie dla obecnego szefa państwa. Dlatego jego przemówienie na demonstracji było wyjątkowo pozytywnie przyjęte.
Tak wyglądał dialog szefa państwa z manifestantami.
– Chcę was zapytać, czego chcecie?
– Pokoju!
– Chcecie wolności?
– Nie!
Według prezydenta, na placu Niepodległości przed Domem Rządu było 50 tysięcy osób, MSW mówi o 65 tysiącach. Były to osoby z całego kraju.
Na demonstracji oponentów władzy przeważali za to mieszkańcy Mińska, którzy od 14.00 szli pod obelisk poświęcony bohaterom Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, czyli tego okresu II wojny światowej, gdy ZSRR walczył z III Rzeszą.
W kulminacyjnym momencie na skrzyżowaniu ulic Zwycięzców i Maszerowa było nawet 400 tysięcy osób. Ludzie jednak przychodzili i odchodzili – może to oznaczać, że przez plac przewinęło się kilka razy więcej mieszkańców dwumilionowego Mińska.
Ludzie krzyczeli przedwyborcze hasło Swiatłany Cichanouskiej: „Wierzymy, możemy, zwyciężymy” oraz „Odejdź!”, „Strajk!”, „Wolności!”.
– Chcemy żeby były wybory. Ludzie dużo jeżdżą po świecie i wiedzą, jak się żyje poza Białorusią – mówił 25-letni Ihar, pracujący jako barman.
Wśród manifestantów przeważali ludzie młodzi. Było mało emerytów. Pojawili się także pracownicy firm państwowych, na przykład Biełtelekomu. Byli też weterani Afganistanu i byli komandosi.
– To co się działo już przed wyborami… Te łapanki na ulicach… Było mi wstyd za ludzi w mundurach, za OMON, za armię. Nawet w nasze święto 2 sierpnia, nie założyłem munduru – powiedział jeden z nich.
Na wiecu pojawiało się kilka flagi Rosji. Jedną z nich trzymała emerytowana Rosjanka mieszkająca na stałe na Białorusi, która przekonywała, że zwykli Rosjanie wspierają białoruskie protesty.
– Putin może pomóc. Nacisnąć na Łukaszenkę żeby odszedł ze stanowiska – przekonywała.
Na placu dominowały jednak flagi biało – czerwono – białe, które obowiązywały do 1995 roku. Do niedawna były one zakazane i można je było kupić tylko w sklepach z pamiątkami i odzieżą patriotyczną. Protesty sprawiły, że wiele osób szyje je samemu.
– Wczoraj kupiłam materiał w centralnym domu handlowym. Byłam ostatnia, której to się udało zrobić bo zabrakło białego i czerwonego materiału – mówiła Nina z Mińska.
Wielotysięczne manifestacje odbywały się nie tylko w stolicy, ale też w wielu innych miastach Białorusi, między innymi, w Grodnie, Brześciu, Bobrujsku, Homlu i Witebsku. Wzięło w nich udział od kilku do kilkudziesięciu tysięcy osób.
aa/belsat.eu, Mińsk