Michał Kleofas Ogiński kontra żywe trupy, czyli jak powstał pierwszy białoruski „zombie horror”


O ten nietypowy gatunek wzbogacił literaturę białoruską bloger i krajoznawca z Mołodeczna Uładzimir Sadouski, który wydał właśnie książkę „1813”.

Z zawodu jest on inżynierem-energetykiem, a w wolnym czasie prowadzi blog krajoznawczy o Mołodecznie i interesuje się architekturą międzywojenną. Pewnego razu postanowił napisać „zombie-horror” i zrobił to w ciągu trzech miesięcy. Codziennie pisał po 2 – 3 godziny, po pracy.

Dzięki zbiórce środków na platformie crowfoundingowej w ciągu miesiąca znalazły się też pieniądze na wydanie książki. Ukazała się ona nakładem 500 egzemplarzy i kilka miesięcy temu dostała się do finału konkursu o nagrodę „Debiut”.

Co zainspirowało świeżo upieczonego pisarza do zajęcia się takim „strasznym” gatunkiem literackim i napisania książki, na której stronach Michał Kleofas Ogiński walczy w Mołodecznie z zombie?

Uładzimir Sadouski, zdj. Wasil Małczanau/Biełsat

– Chciałem stworzyć „zombie-horror”, bo interesuję się tym gatunkiem, a jako krajoznawca chciałem, żeby wydarzenia rozgrywały się właśnie w Mołodecznie. Do XIX wieku stał tam zamek wuja Ogińskiego, którego od czasu do czasu on odwiedzał. Ogiński w ogóle jest wielopłaszczyznową postacią: był powstańcem, walczył przeciwko Imperium Rosyjskiemu, a potem był jego senatorem i nawet szpiegiem. A kiedy myślałem, skąd wzięłyby się u nas te zombiaki, zacząłem kopać w historii. Wyjaśniło się, że podczas wydarzeń 1812 roku, kiedy wojska Napoleona się wycofywały, odbyła się jedna bitwa, po której zostało niepochowanych wielu żołnierzy. Historycy twierdzili, że ciała leżały aż do roku 1814. Znajdowano szczątki i kości na polach. Pomyślałem więc, że do dobry grunt do stworzenia zombiaków.

Zgodnie z akcją to właśnie francuscy żołnierze stali się pierwszymi zombie. Kiedy Ogiński dowiedział się, że te strony opuściły wojska Napoleona, postanowił pojechać do wuja w Mołodecznie. Akcja rozgrywa się pod koniec zimy, kiedy następuje odwilż i rozmarza ziemia, z której wyłażą żywe trupy.

Autor wyjaśnia, że „zombie horror” nie jest jedynie wymysłem, lecz opisem rozwoju masowej zarazy, pandemii. Tylko w innej formie. Takie pandemie miały miejsce w historii właśnie przy okazji wielkich wojen. Np. epidemia hiszpanki po I wojnie światowej zebrała miliony ofiar.

– A mówiąc o naszych czasach, można nazwać pandemią ideologię. To też taki wirus, jeśli wejść już w politykę – przekonuje autor.

Zdj. Wasil Małczanau/Biełsat

Przypomina on, że żyjemy obecnie w miarę pokojowych czasach i zwykły człowiek ma mizerne szanse, aby znaleźć się w takiej okropnej sytuacji.

– Np. w porównaniu ze średniowieczem: idziesz do lasu, a tam cię mogą zabić dzikie zwierzęta, albo zbiry, które włóczyły się między miastami. W dawniejszych czasach zagrożeń dla życia było więcej. A w naszych czasach statystyka mówi, że liczba takich zdarzeń w życiu zwykłego człowieka się zmniejsza – mimo tego, co pokazują w telewizji: tam kogoś zabili, tam zabili, tam zabili… Dlatego, kiedy nie ma w zwyczajnym życiu takiego okrucieństwa, dusza zwraca się do wymyślonego.

Zdj. Wasil Małczanau/Biełsat

Uładzimir Sadouski cieszy się, że większość opinii na temat książki jest pozytywna. Czytelnicy mówią, że temat jest dobry, a fabuła żywa.

– Był jednak wyjątek – i to na zasadzie „nie czytałam, ale potępiam”. Pracownica muzeum Ogińskiego w Zalesiu, kiedy tylko dowiedziała się o zbiórce funduszy na książkę, bardzo się oburzyła i nawet napisała o tym artykuł do gazety Kultura – przypomina autor. – Dowiedziałem się, że nie należy manipulować przy wybitnej postaci i zapaskudzać pamięci o niej jakimiś zombiakami. Że on nie mógł robić takich rzeczy, on w ogóle był świętym człowiekiem.

Autor się nie zraził. Sam uważa jednak, że postacie historyczne można i należy odbrązawiać. Zaś o Ogińskim – na podstawie jego burzliwego życiorysu – można by pisać nawet powieści szpiegowskie. Sadouski pracuje na razie nad kontynuacją swojej opowieści o Michale Kleofasie i zombie, ale ma też kilka innych pomysłów. Chciałby np. zająć się okresem międzywojennym, który obecnie bada.

Jego zdaniem podobne eksperymenty mogą wzmóc zainteresowanie literaturą białoruską.

– W literaturze białoruskojęzycznej, na przykładzie mojej książki, odbywa się połączenie gatunku masowego i białoruskich realiów. Akcja rozgrywa się na Białorusi i to powinno przyciągać. To przecież swoje – przekonuje autor.

Paulina Walisz, cez, belsat.eu

Aktualności