Manewry strachu Alaksandra Łukaszenki


Seria ostrych, antyrosyjskich gestów Mińska nie znaczy, że Łukaszenka zwróci się ku Zachodowi. To tylko coraz bardziej ryzykowne i desperackie targi białoruskiej władzy.

Od serii grudniowych spotkań Alaksandra Łukaszenki z Władimirem Putinem sygnałów, że dzieje się coś niedobrego było wiele. Klimat się pogorszył, z braterskiej miłości niewiele zostało, a w bliskim dotąd związku nie dzieje się dobrze. Najpierw doszło do ostrych, słownych utarczek między Michaiłem Babiczem, ambasadorem Rosji w Mińsku, a białoruskim MSZ.

Wiadomości
Białoruś to nie region Rosji! – Mińsk przywołuje do porządku rosyjskiego ambasadora
2019.03.15 12:22

Potem władza Łukaszenki bezproblemowo zgodziła się na organizację obchodów Dnia Wolności 23 marca w Grodnie i 24 marca w Mińsku. Choć zwykle mniej lub bardziej ostro zakazywała tego święta, a przeciw chcącym je czcić Białorusinom wysyłała milicję.

Jakby tego było mało w tym samym czasie władze w Mińsku zakazały manifestacji prorosyjskich organizacji 2 kwietnia w tzw. Dzień Jedności Białorusi z Rosją. A to już wyraźny sygnał w stronę Moskwy. Takich gestów, sugerujących że Łukaszenka stawia na wzmocnienie niezależności, będzie pewnie więcej. Ale są jedynie wyrazem desperacji coraz bardziej naciskanego przez Kreml białoruskiego prezydenta. Pokazują, że nie ma on strategii, jak wymknąć się z rosyjskiego uścisku. Tymczasem uścisk ten będzie coraz mocniejszy.

Rosyjski świat kusi

Kiedy w sierpniu ubiegłego roku Moskwa przysłała do Mińska Michaiła Babicza, człowieka ze służb specjalnych i byłego przedstawiciela Putina na Powołżu, jasne było, że stoi za nim korekta rosyjskiej polityki wobec Białorusi. W wywiadach (głównie dla rosyjskich mediów) nowy ambasador opowiadał m.in., że integracja Białorusi z Rosją jest nieunikniona.

A już zupełnie rozsierdził mińskie władze stwierdzeniami, że w razie czego Moskwa obroni Białoruś przed „kolorową rewolucją”, niemal wprost sugerując możliwość rosyjskiej interwencji. Do tego dorzucił ostatnio garść opinii o tym, że Białoruś jest kulturowo i pod względem języka częścią rosyjskiego świata.

Wiadomości
Władze Mińska nie pozwoliły na demonstrację z okazji Dnia Jedności Narodów Białorusi i Rosji
2019.03.24 12:10

Kiedyś być może takie opinie nie spotkałyby się z ostrą reakcją białoruskich władz. Ale Łukaszenka czuje się dziś niepewnie. Widzi zmianę rosyjskiej polityki i słusznie przeczuwa, że Babicz w Mińsku ma za zadanie właśnie prowokować, a nawet deprecjonować jego pozycję.

Ma też inną funkcję. Babicz od pewnego czasu jeździ po Białorusi. Odwiedza mniejsze miejscowości. Wizytuje zakłady pracy. Jednym słowem robi to, co do tej pory było w gestii samego Łukaszenki i jego zauszników. Jeżdżący w gospodarskie wizyty ambasador, zachowujący się jak namiestnik, to mniejszy problem i jedynie wyraz przyspieszenia zmian rosyjskiej polityki.

Dodać do tego należy rosnącą aktywność prorosyjskich organizacji, np. Rady Koordynacyjnej Sił Lewicowopatriotycznych Białorusi “Jedinstwo”, która zamierzała świętować 2 kwietnia Dzień Jedności. Albo rosyjskiego soft-power: programów stypendialnych, mediów, a nawet organizacji paramilitarnych.

Ukraińskie doświadczenia z podburzaniem przez Moskwę tzw. „rosyjskiego świata” na Krymie i Donbasie, po uprzednim, wieloletnim przygotowywaniu gruntu za pomocą ofensywnej soft-power, muszą budzić w Mińsku ogromny niepokój. Tym bardziej, że rosyjska aktywizacja idzie w parze z wprost formułowanymi przez Putina żądaniami pogłębienia integracji. Oczywiście na rosyjskich warunkach.

Manewry Łukaszenki

W odpowiedzi białoruski prezydent nie może zrobić zbyt wiele. Poza rozpaczliwymi niekiedy gestami. Owszem, białoruski MSZ udzielił rosyjskiemu ambasadorowi ostrej reprymendy. Przywołując go do porządku napomniał, że Białoruś to nie rosyjski okręg federalny. Nagła zgoda na Dzień Wolności, przy jednoczesnym zakazie dla rosyjskich organizacji świętowania 2 kwietnia również jest mało delikatnym sygnałem dla Moskwy.

Ale Putin dobrze wie, że pole manewru Łukaszenki jest mocno ograniczone. Przecież po latach tłamszenia opozycji nie dogada się z nią. Dla Europy od dawna jest „ostatnim dyktatorem” i kilka mało znaczących gestów nie zmienią tego wizerunku. Zwłaszcza, że Łukaszenka już próbował pozorowanych zwrotów na Zachód i za każdym razem blefował. Także tym razem jego zdolność do wpuszczenia na Białoruś nieco swobody jest ograniczona. Przecież w ten sam Dzień Wolności do aresztu trafili opozycjoniści, m.in. Zmicier Daszkiewicz i Wital Rymaszeuski.

Foto
Gwiazdy rocka i opozycja w aresztach. Dzień Wolności Białorusi
2019.03.25 17:58

No i wreszcie pozostaje czynnik najważniejszy: siła inercji, dzięki której trwa system. Siła reżimu tkwi w jego zapleczu: tysiącach urzędników, dyrektorów wszelkich szczebli, administracji lokalnej, służbach bezpieczeństwa i powiązanych z państwem przedsiębiorstwach. Rosyjskie doświadczenia z Donbasu i Krymu pokazują, że właśnie lojalność aparatu państwowego decydowała, czy regiony te szybko przeszły pod kuratelę Moskwy.

Wiktora Janukowycza już nie było, a lokalne struktury jego Partii Regionów wzniecały prorosyjskie powstania. Dla nich „rosyjski świat” był bardziej kuszący, niż wizja europejskiej Ukrainy. Ale zwolennikiem europejskiej Białorusi nie jest sam Alaksandr Łukaszenka. On chce pozostać w „rosyjskim świecie”, tyle, że chce również zachować władzę i rosyjskie pieniądze. A to jest już niemożliwe.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności