W białoruskich szkołach obowiązuje zakaz używania komórek w czasie lekcji. Rodzice są w tej sprawie podzieleni, a zakaz wywołuje gorące dyskusje w mediach i internecie. Przeciwko komórkom kategorycznie wypowiedział się prezydent kraju Alaksandr Łukaszenka.
– Czy nie rozumiecie, (…) że telefon i inne gadżety to nie tylko coś, co odciąga uwagę od zajęć? Dzieci przestają myśleć. Nie umieją liczyć, nie znają tabliczki mnożenia, bo wszystko sprawdzają w telefonie – powiedział Łukaszenka.
Te słowa padły po głośnej aferze we wrześniu, gdy do sieci trafiło nagranie, na którym nauczycielka ze szkoły w Homlu, przeklinając, krzyczała na ucznia czwartej klasy. Pedagog trzymała w rękach małym pulpitem i groziła nią dziecku.
Pierwszą reakcją władz szkoły było zwolnienie nauczycielki, jednak później sprawy przyjęły nieoczekiwany obrót. Do akcji wkroczył sam prezydent Łukaszenka. Pedagog przywrócono do pracy, a zwolniona została dyrektorka i kilkoro urzędników.
Łukaszenka publicznie skrytykował gubernatora obwodu homelskiego. „Pojechali, zaczęli robić porządki, zebrali wszystkich naczelników. Posikali się, bo, patrzcie ich, w mediach społecznościowych ich opublikowali. I ukarali tę biedną nauczycielkę. Ja bym na jej miejscu łeb ukręcił jakiemuś szczeniakowi” – mówił prezydent.
– Chcecie, żeby było jak w Stołpcach (w lutym jeden z uczniów zabił tam nauczycielkę i ranił dwie inne osoby – PAP)? A zaczyna się od tego, od kpin z nauczycielki. I jeszcze to nagrywają, publikują w sieci. I to w czwartej klasie! – oburzał się białoruski przywódca.
Dostało się również premierowi, szefowej administracji prezydenta i wicepremierowi odpowiedzialnemu za edukację – wszyscy dostali nagany.
Jak tłumaczyła rzeczniczka Łukaszenki, prezydent po zapoznaniu się z sytuacją zareagował „emocjonalnie i ostro”, ponieważ pedagog z 35-letnim stażem została jego zdaniem zwolniona pochopnie.
Nauczycielka tłumaczyła potem, że dzieci były głośne, niegrzeczne, rzucały w nią różnymi przedmiotami, a gdy próbowała je uspokoić, chłopiec podstawił jej nogę, akurat gdy przenosiła ławkę, potem w jej stronę poleciał plastikowy kubek. „I wtedy puściły mi nerwy” – opowiadała portalowi TUT.by.
Społeczeństwo, jak pisał ten portal, podzieliło się na dwa wrogie obozy, to broniąc nauczycielki, to ostro krytykując jej zachowanie. Spory i emocje wywołuje również temat zakazu używania telefonów w szkole. Rodzice chcą mieć kontakt z dziećmi i często nie są zadowoleni, że nie mogą one korzystać z urządzeń. Inni uważają, że zakaz używania gadżetów w czasie lekcji to dobra metoda, a w szkole dzieci powinny się zająć nauką.
Według mediów to właśnie po historii z Homla szkoły zaczęły bardziej sumiennie stosować się do przepisów zakazujących używania komórek.
Przepisy te pojawiły się w kwietniu i były elementem szerszego rozporządzenia ministra edukacji dotyczącego zwiększenia bezpieczeństwa w szkole. Regulują one m.in., kto i kiedy może do szkoły wchodzić, jakich przedmiotów nie wolno wnosić do budynku, określają inne wymogi bezpieczeństwa.
Była to reakcja na wydarzenia w Stołpcach, gdzie w lutym jeden z uczniów wszedł do szkoły z nożem i śmiertelnie ranił nauczycielkę. Ranni zostali także dwaj uczniowie.
Metody „walki z komórkami” mogą być różne. W Grodnie uczniowie podstawówki składają przed lekcjami telefony do specjalnego pudełka i dostają je z powrotem po zakończeniu zajęć. W Głębokim telefony nie są zabierane, ale muszą być schowane do plecaka i wyłączone.
– Telefon można do szkoły przynieść, ale trzeba go wyłączyć i na czas lekcji oddać nauczycielowi. Używać go można tylko na przerwie” – takie zasady, jak opowiada jedna z mam, obowiązują w szkole w Mińsku. – Jeśli jest pilna potrzeba w czasie lekcji, można poprosić nauczyciela, żeby np. zadzwonił do rodziców” – dodaje.
– Ograniczamy wykorzystanie telefonów komórkowych, ale konkretny mechanizm jest regulowany przez zasady wewnętrzne (w każdej szkole – PAP) – mówiła rzeczniczka ministerstwa edukacji we wrześniu portalowi Onliner.by.
Jb/ belsat.eu wg PAP