Kosmiczna korupcja w rosyjskiej agencji, która miała wysłać misję na Księżyc


Dmitrij Rogozin obiecuje, że Rosja wygra kosmiczny wyścig. Ale na razie, jako szef „Roskosmosu” musi uporać się z astronomicznymi długami, korupcją i aferami szpiegowskimi.

Nowym szefem Roskosmosu, czyli rosyjskiej, państwowej korporacji produkującej m.in. rakiety wynoszące satelity na orbitę, został Dmitrij Rogozin. Były wicepremier i wyjątkowo ambitny polityk o nacjonalistycznych i imperialistycznych poglądach obiecuje, że pod jego rządami Rosjanie polecą na księżyc i dalej w kosmos. A przede wszystkim wygrają kosmiczny wyścig z Amerykanami. Jego rządy w Roskosmosie zaczynają się od serii skandali i podejrzeń o wyciek największych tajemnic rosyjskich technologii i jeszcze większy wyciek miliardów rubli na programy badawcze.

Hipersoniczni szpiedzy

W swoim najbardziej konfrontacyjnym wobec Zachodu przemówieniu 1 marca br. Władimir Putin straszył hipersonicznymi rakietami. Pokazywał symulacje rakietowego uderzenia na Stany Zjednoczone. I przyznał, że Rosja ma rakiety, zdolne ominąć każdą obronę przeciwlotniczą. Później wyjaśniło się, że chodzi o lotnicze pociski Ch-47M2 Kindżał. Według wielu ekspertów jest to lotnicza wersja lądowego Iskandera. Przenoszona przez ciężkie myśliwce Mig-31, a w przyszłości także bombowce Tu-22M, może być bardzo groźna. W odróżnieniu od Iskanderów lotniczych pocisków nie obejmują traktaty dotyczące ograniczenia zasięgu, a poza tym odpalane z powietrza mają większy zasięg, prędkość i są trudniejsze do wykrycia dla systemów obrony przeciwlotnczej.

Mig-31K z tzw. hipersoniczną rakietą Ch-47M2 o zasięgu ok.2000 km. Źródło: topwar.ru

Kilka dni temu okazało się jednak, że cudowne dziecko rosyjskiego przemysłu obronnego może być już rozpracowane przez zachodnie służby. Być może dlatego Putin chwalił się hipersoniczną bronią, zanim na dobre weszła na uzbrojenie. By spełniła chociaż funkcję propagandową. FSB zatrzymała w ciągu ostatnich dni 12 pracowników Centralnego Naukowego Instytutu Budowy Maszyn (CINNMasz), ośrodka w którym powstały hipersoniczne rakiety. Według rosyjskiego kontrwywiadu naukowcy już 5 lat temu przekazwywali informacje za granicę. Pierwszym aresztowanym był 74-letni Wiktor Kudriawcew, jeden z wybitniejszych badaczy instytutu, nagradzany wielokrotnie wynalazca. Naukowiec zajmował się teorią ruchu gazów. W praktyce jego praca związana była z technologiami rakietowymi. Ale naukowiec nie miał, zdaniem jego syna, Jarosława, dostępu do tajnych danych. Natomiast jeździł na naukowe sympozja za granicę i stale współpracował ze światowymi ośrodkami.

To nie pierwsza afera szpiegowska w CINNMasz-u. Dekadę temu jeden z naukowców sprzedawał technologie do Chin. Kilka lat temu pracowników instytutu oskarżano o wynoszenie danych nowych projektów rakietowych. Ale afera szpiegowska jest w rosyjskich mediach wyjątkowo nagłaśniana. Być może także dlatego, by przykryć fakt, że kosmicznym imperium i jego ośrodkach naukowych od dawna źle się dzieje. A supernowoczesne technologie rakietowe wcale nie są takie wyjątkowe wcale nie z powodu wycieku informacji. Tylko z bardziej prozaicznych powodów: korupcji i kosmicznego marnotrawstwa środków.

Kosmiczna korupcja

Roskosmos to ogromne imperium: dziesiątki instytutów naukowych i ośrodków badawczych, kosmodromy i fabryki produkujące rakiety i podzespoły dla urządzeń używanych w eksploracji kosmosu i lotnictwie. W tzw. federalnym programie kosmicznym na lata 2016-2025r. Roskosmos ma zagwarantowaną astronomiczną kwotę 1,5 tryliona rubli. Ale kosmiczna jest również skala nadużyć i korupcji. Niedawno Aleksiej Kudrin z Izby Obrachunkowej (odpowiednik polskiej NIK) ocenił, po audycie w Roskosmosie, że w koncernie zmarnotrawiono i wyprowadzono nielegalnie 760 mld. rubli (ok. 10 mld. euro). W ciągu ostatnich lat w Roskosmosie nie raz miały miejsce czystki wśród dyrektorów i menedżerów. Rok temu sprawy korupcyjne mieli szefowie wewnętrznej ochrony kosmicznej korporacji. Okazało się, że 7,5 tys. ochroniarzy otrzymało złote karty kredytowe, opłacane z kasy Roskosmosu. A ktoś otrzymał sowite prowizje od banku, za przyprowadzenie nowych klientów.

Skutkiem wielu lat nadużyć i złej organizacji pracy w Roskosmosie była seria upokarzających katastrof rosyjskich rakiet. Źródło: vedomosti.ru

Jednak największe dochody zawsze generowały trwające latami projekty budowy rakiet. Roskosmos chce zarabiać na komercyjnych lotach rakiet z satelitami komunikacyjnymi. Popyt na tego typu usługi na świecie jest ogromny, a Rosjanie mają najtańsze technologie, bazujące jeszcze na sowieckich projektach. Jednak gigantyczna skala nadużyć i marnotrastwa pieniędzy powoduje, że nawet ogromny potencjał naukowy i możliwości produkcyjne rosyjskiego przemysłu kosmicznego przynoszą serię wstydliwych porażek. Sztandarowy produkt rosyjskiego przemysłu kosmicznego, rakieta Proton M ustąpiła produkowanej przez prywatną, amerykańską firmę Space X rakiecie Falcon-9.

Pierwsza katastrofa rakiety Proton-M miała miejsce w 2010r. Trzy lata później kolejny Proton z satelitami komunikacyjnymi na pokładzie wybuchł na kosmodromie Bajkonur w Kazachstanie. W 2014r. problemy ze startem miała nowsza rakieta, Angara 1. W tym samym roku Proton M zgubił satelitę na orbicie. Rok później tuż po starcie spalił się kolejny Proton z meksykańskim satelitą na pokładzie. Problemy mają również starsze i bardziej sprawdzone rakiety typu Sojuz. Po każdej katastrofie trwały śledztwa, które nie przynosiły specjalnych efektów, poza wnioskami, że ktoś w czasie produkcji rakiet coś zaniedbał. W maju, po wyborach prezydenckich Władimir Putin mianował szefem Roskosmosu Dmitrija Rogozina. Ten długoletni wicepremier i założyciel wspierającej Putina, radykalnej partii „Rodina”, od razu obiecał oczyszczenie kosmicznej korporacji.

Władca rakiet

Dmitrij Rogozin radził Amerykanom, by wysyłali swoich kosmonautów na orbitę z pomocą czarodziejskiej różdżki. Nigdy nie odmawia on sobie okazji, by wbić szpilę USA i Zachodowi. Założył nacjonalistyczną, skrajnie populistyczną i bazującą na sentymentach do ZSRR partię Rodina. Miała odbierać głosy starszego elektoratu komunistom. Zawsze stał u boku Putina. Kilka lat temu z miłośnika ZSRR stał się piewcą nowego, rosyjskiego imperium i konserwatywnym apologetą caratu. Obok ministra kultury Władimira Medińskiego, został jednym z liderów środowiska kremlowskich konserwatystów. Niby był spoza ścisłego otoczenia Władimira Putina, ale od wielu lat pełni arcyważne funkcje w rosyjskim systemie władzy. Najpierw był specjalnym wysłannikiem Kremla ds. NATO. Wtedy toczył krucjatę przeciw tarczy antyrakietowej w Polsce. W czasie wizyty w Warszawie w 2007 r. opowiadał, że amerykańska tarcza antyrakietowa jest jak myśliwy, który strzela do kaczek. Z całego stada kaczek, zawsze któraś doleci. Kaczkami miały być rosyjskie rakiety.

Dmitrij Rogozin, filozof i inżynier z wykształcenia, lubi snuć wizje ekspansji imperium rosyjskiego, teraz w kosmosie. Źródło: og.ru

Rogozin mógł rozwijać swoją fascynację uzbrojeniem. Został wicepremierem odpowiedzialnym za przemysł zbrojeniowy i kosmiczny. A przy okazji zajmował się separatystycznym Naddniestrzem. Odpowiadał m.in. za Roskosmos i wszystkie afery ostatnich lat. Dziś twierdzi, że nie mógł wiele zrobić, jako wicepremier. I dopiero jako szef Roskosmosu, oczyści korporację.

Przesunięcie Rogozina ze stanowiska politycznego do ważnej i dużej korporacji jest jednak pewnego rodzaju degradacją. Odsunięto go od wpływu na politykę zagraniczną, czy obronną. Dostał za to do posprzątania stajnię Augiasza: ogromną, zadłużoną i przeżartą korupcją korporację, która w dodatku musi pokazać za pomocą rakiet kosmicznych, że nie ustępuje USA i Europie w podboju kosmosu. Rogozin chyba zdaje sobie sprawę, że jeśli szybko nie zbuduje mocnej pozycji, to wypadnie z rosyjskiej polityki. Dlatego intensywnie przystąpił do czystki wśród dyrektorów Roskosmosu. A nagłaśniane afery szpiegowskie tylko mu pomagają. W końcu Dmitrij Rogozin powiedział niedawno, że podbój kosmosu jest dla Rosjan religią. A on chce być jej kapłanem.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności