Jeszcze pod koniec ubiegłego roku wydawało się, że Petro Poroszenko jest skazany na porażkę. Ale prezydent wyciągnął armaty grubego kalibru i prze w sondażach.
Na wczorajszym walnym zjeździe partii Batkiwszczyna Julii Tymoszenko pojawił się Micheil Saakaszwili. Wprawdzie tylko wirtualnie, na telebimie, bo w rzeczywistości wygnany z Ukrainy były prezydent Gruzji i gubernator Odessy znajduje się w Nowym Jorku. Saakaszwili jak zwykle gromił system oligarchiczny i atakował Petra Poroszenkę, któremu nie może wybaczyć, że go wygonił z Ukrainy. Potem gruziński eksprezydent poparł Julię Tymoszenko w wyborach prezydenckich i wezwał do głosowania na nią. Dziesięć lat temu, kiedy Tymoszenko była premierem krytykowała Saakaszwilego, ówczesnego prezydenta Gruzji.
Ale paradoksów w ukraińskiej kampanii jest więcej. Na wczorajszym zjeździe otwierającym kampanię wyborczą Tymoszenko wystąpił metropolita Filaret. Do niedawna zwierzchnik Cerkwi prawosławnej kijowskiego patriarchatu. Poparł byłą panią premier, a jednocześnie chwalił jej przeciwnika, prezydenta Poroszenkę za zjednoczenie ukraińskiej Cerkwi.
Sam Poroszenko jako jedyny z głównych pretendentów prezydenckiego wyścigu jeszcze nie zgłosił formalnie swojej kandydatury. Co nie znaczy, że nie prowadzi kampanii. Tę zaczęli już wszyscy. Bo wyścig na ulicę Bankową w Kijowie (siedziba prezydenta Ukrainy) zaczął się już na dobre.
Jeszcze pod koniec ubiegłego roku sondaże wieściły prezydentowi wyborczą katastrofę. Wyprzedzała go nie tylko ich liderka, Julia Tymoszenko, ale i komik Wołodymyr Zełenśkyj. W niektórych sondażach Poroszenko spadł nawet na czwarte-piąte miejsce.
– W odróżnieniu od konkurencji kampania Poroszenki jest dobrze przemyślana i nabiera dynamiki – mówi Wołodymyr Fesenko i dodaje – Inni przespali trochę ważny moment początku kampanii.
Poroszenko od miesiąca niemal codziennie spotyka się na trzecim piętrze ogromnego gmaszyska Administracji Prezydenckiej z zaufanym gronem swoich doradców: Jurijem Kowalczukiem, Jurijem Stecem, Sierhijem Berezenką i Ihorem Hryniwem.
Ten ostatni, główny ideolog kampanii wymyślił hasło: „Armia, język, wiara, idziemy własną drogą!”.Kampania prezydenta jest ustawiona pod to hasło. Armia? Był incydent w Cieśninie Kerczeńskiej, a potem wprowadzony na miesiąc stan wojenny. Wiara? Było zjednoczenie ukraińskiej Cerkwi i nadanie tomosu o autokefalii. Ogromny sukces prezydenta, który teraz jeździ po kraju. Był już w Łucku, Winnicy i objechał szereg mniejszych miejscowości.
Wszędzie tam prezydent reklamuje nową Cerkiew i przekonuje, że Ukraina wreszcie uwolniła się spod moskiewskiej kurateli. Media ochrzciły te eskapady mianem „tomos tour”. Ale, mimo że Poroszenko formalnie nie ogłosił, że kandyduje, to tak naprawdę jest to początek jego kampanii wyborczej. Będzie oparta o hasła patriotyczne i przekonywanie, że Ukraina zrywa z Rosją i czeka ją lepsza przyszłość.
Jak na razie taka strategia Poroszence się opłaca. Pokazuje, że nie tylko mówi, ale i coś robi. Od początku roku trendy w sondażach odwróciły się. Prezydentowi zaczęło rosnąć poparcie. Np. w sondażu Centrum Socjologicznego im. Mychajła Drahomanowa w Kijowie liderem wciąż jest Julia Tymoszenko z 17,4 proc. poparcia. Ale Petro Poroszenko goni ją i ma już 17,1 proc. Trzeci jest Ołeh Laszko z 10,1 proc., a dotychczasowy „czarny koń” Wołodymyr Zełenśkyj dopiero czwarty z 9,4 proc.
Gwiazda autorskiego, telewizyjnego show komediowego „Wieczorny kwartał”, Wołodymyr Zełenśkyj to typowy przykład wyborczego falstartu. Najpierw umiejętnie budował napięcie. O tym, że będzie kandydował mówiło się jeszcze latem ubiegłego roku. Komik zaprzeczał. Kandydaturę ogłosił dopiero w grudniu. Miał wszystko co trzeba: fenomenalną rozpoznawalność, pieniądze oligarchy Ihora Kołomojskiego i wsparcie telewizji miliardera – 1+1, a także ogromne poparcie wśród rosyjskojęzycznej młodzieży i ludzi niezainteresowanych polityką.
– Znana twarz to jednak za mało, kiedy nie ma treści, bo im bliżej wyborów, tym bardziej ludzie zastanawiają się, co im dany polityk może dać – mówi Fesenko.
A Zełenśkyj na razie nie powiedział wiele o swoim programie i pomysłach na Ukrainę. Co gorsze, w mediach (zapewne za sprawą konkurencji) pojawiły się kompromitujące informacje, że Zełenśkyj ma zarejestrowane w Rosji firmy, które zajmują się prawami autorskimi i tantiemami od jego filmów i programów. Komik utknął w tłumaczeniach i zaczął tracić w sondażach.
Julia Tymoszenko za to zaspała i ugrzęzła na poziomie poparcia swojego stałego, tradycyjnego elektoratu. W czasie, gdy jej główny konkurent dopinał tomos, Tymoszenko potrafiła jedynie atakować go za korupcję i umacnianie ustroju oligarchicznego. A to trochę zgrana płyta. Tym bardziej, że grają z niej i inni.
Np. Ołeh Laszko, radykalny populista, który w swojej wojowniczej retoryce atakującej całą elitę polityczną za oligarchię i korupcję, jest dużo ostrzejszy od Tymoszenko. I podbiera jej elektorat. Zresztą rzucający na wszystkie strony oskarżenia o prorosyjskość i lubujący się w nacjonalistycznej reotryce ma wsparcie oligarchy Rinata Achmetowa. Kampanię wyborczą robią mu ludzie, którzy pracowali kiedyś dla Wiktora Janukowycza (np. rzeczniczka byłego prezydenta Daria Czepak).
Obóz prorosyjski związany z dawną Partią Regionów ma zresztą duże kłopoty i rozpadł się na zwalczające się koterie. Najmocniejszy sondażowo kandydat prorosyjski, Jurij Bojko ze wsparciem oligarchy Dmytra Firtasza, ma przeciw sobie popieranych przez Achmetowa Ołeksandra Wikuła, czy Jewhena Murajewa, innych kandydatów prorosyjskich.
Ale ostatecznie nawet elektorat prorosyjski, czy niezdecydowani wyborcy staną przed wyborem Tymoszenko, czy Poroszenko. Bo dynamika sondaży wskazuje, że walka w drugiej turze rozegra się między nimi. Zanim do tego dojdzie, Ukraińców czeka ostra kampania i festiwal obietnic. Julia Tymoszenko, która przespała początek kampanii, na wczorajszej konwencji otworzyła ją na nowo. I zaczęła od bardzo śmiałych obiecanek. Na początek obiecała, że zwróci Ukrainie Krym i Donbas bez wojny.
Michał Kacewicz/belsat.eu