Jak sprzedać ziemniaki po 1,5 euro za sztukę, czyli Białorusini na wileńskich Kaziukach


Białoruskich akcentów na słynnym kiermaszu św. Kazimierza w Wilnie szukał nasz korespondent.

Święty Kazimierz żył w XV stuleciu. Młody polski królewicz i książę litewski wyróżniał się wielką pobożnością, skromnością i łagodnym charakterem. Szlachta z Wielkiego Księstwa chciała, aby stał się on niezależnym od króla polskiego władcą. Jednak w wieku 26 lat Kazimierz zmarł na rękach ojca, w królewskim mieście Grodnie.

Śmierć młodego następcy tronu wywołała w Polsce i na Litwie wielkie emocje. Aby zaliczyć go do grona świętych zaapelowała litewska szlachta, ponieważ Wielkie Księstwo nie miało jeszcze swojego patrona.

Św. Kazimierza rycerstwo polskie i litewskie wielce szanowało. Według legendy, gdy w 1518 roku wojska moskiewskie otoczyły Połock, królewicz zstąpił z obłoków i wskazał litewskim rycerzom bród przez Dźwinę. Dzięki temu zdążyli z odsieczą połocczanom i przepędzili moskiewskich najeźdźców.

Z jego imieniem związane są też kiermasze, organizowane od kilku stuleci w dzień św. Kazimierza, czyli „na Kaziuki”. Tegoroczne trwały trzy dni, a zjechali się na nie liczni rzemieślnicy i twórcy ludowi. Przywieźli wyroby z drewna, gliny, szkła, metalu i słomy. Symbolem Kaziuków są wielkanocne palmy, ale oprócz nich co roku na kiermaszu pojawiają się wileńskie pierniki, obarzanki i długie cukierki w błyszczących papierkach.

W czasie Kaziuków na centralnych ulicach Wilna trudno przecisnąć się między kupującymi. Słychać różne języki – litewski, polski, rosyjski, angielski, hiszpański…

Ale czasem w tłumie można usłyszeć też białoruskie „szto ty kupiła?”, dzie ty padzieusia?” czy „nie dury haławy!”. Tak rozmawiają między sobą mieszkańcy podwileńskich wsi, którzy podczas transakcji przechodzą jednak na polski lub rosyjski.

Nad stoiskami można zobaczyć flagi Ukrainy, Gruzji i Łotwy. Był też białoruski biało-czerwono-biały sztandar narodowy, który wspólnie z litewskim oznaczał stoisko litewskich Białorusinów. Szef stowarzyszenia „Krywia” oraz wiceprezes Towarzystwa Kultury Białoruskiej na Litwie Zmicier Karaczun powiedział nam, że bierze udział w kiermaszu po raz pierwszy:

„To dla nas na razie próba. Chcemy się przyjrzeć, żeby w przyszłym roku gruntownie przygotować się do święta”.

Wbrew obawom przedstawiciela białoruskiej diaspory, klienci bardzo pozytywnie reagują na białoruską flagę.

„Trochę się obawialiśmy, bo w czasach narastania nastrojów separatystycznych nie wiedzieliśmy, jak odbiorą naszą flagę w Wilnie. Ale obok wywiesiliśmy flagę litewską. Poza tym obecnie biało-czerwono-biała flaga nie jest na Białorusi oficjalna, więc nie może symbolizować żadnego separatyzmu”.

W namiocie organizacji białoruskich sprzedawano lniane serwetki i ręczniki, wyroby kowalskie, okładki na paszport z Pogonią oraz kubki i magnesy z symbolami patriotycznymi. Jednak białoruskojęzyczna ludność Wileńszczyzny prawie nie angażuje się w ruch białoruski – przyznaje Karaczun. A wilnianka pani Rima też zauważa, że chociaż mieszkańcy Wileńszczyzny między sobą mówią „po prostemu”, to przeważnie uważają się za Polaków: „Na przykład mam sąsiadów z Turgieli. Często używają słowa „heny” (białoruskie, gwarowe „ten” – od red.) Nawet znam ich powiedzenie: „Heny henaha pichnuł, heny pawaliłsia”.

Na Placu Katedralnym stanęły dwa długie rzędy rzemieślników i artystów ludowych z Białorusi. Organizatorzy oznaczyli ich stoiska taśmą z białoruskim ornamentem. Białorusini oferowali kute pierścionki, lalki, ozdoby ze słomy, ręcznie robione kolczyki i bransoletki, obrazy i ceramikę. Ekskluzywne magnesy demonstrowano na specjalnie przywiezionych drzwiach od lodówki „Mińsk”. W niektórych namiotach sprzedawano zarówno pamiątki z Pogonią jak również z portretami Aleksandra Łukaszenki.

„A czy są magnesy z Kolą Łukaszenką? – pytali niektórzy.

Handlowcy z Witebska sprzedawali pocięte w długie wstążki i obsmażone w oleju ziemniaki. Jeden kartofel kosztował 1,5 euro, ale chętnych nie brakowało. Aby skosztować przysmaku z Witebska, ustawiały się długie kolejki.

„Białorusini to zuchy, jednego ziemniaka sprzedają za 1,5 euro – pokpiwali życzliwie kupujący. – Ot, co znaczy podejść z głową do biznesu!”

Swój namiot na Kaziukach mieli też przedstawiciele związku Litwinów z Gerwiat – wsi na Białorusi, której mieszkańcy rozmawiają po litewsku.

„Wielu mieszkańców wyjechało z Gerwiat na Litwę – mówiła nam Jona, której mąż pochodzi z tamtych stron. – Jesteśmy ich potomkami, kultywujemy pamięć o miejscu, z którego pochodzą”.

W namiocie Litwinów z Gerwiat jest dużo wyrobów ze słomy.

„Wiemy, że na Białorusi robi się bardzo dużo rzeczy ze słomy. Tam te wyroby są prawie narodowym znakiem firmowym. W Gerwiatach też byli majstrowie, którzy robili ze słomy skarbonki, podstawki, dzwoneczki i pająki. Mój mąż uczył się robić to wszystko od swojego ojca.”

Jona zwraca też uwagę na inną cechę Litwinów z Gerwiat, wynikającą z ich sąsiedztwa z Białorusinami.

„Jest dużo zapożyczeń językowych. W Gerwiatach mówią np. „cikawy”, czasem dodając tego słowa litewską końcówkę „-s”. I wychodzi „cikavis człowiek”.

Niedaleko od ratusza rozlokowało się żydowskie miasteczko, ozdobione przez postacie z obrazów Marca Chagalla. W pobliżu stały białoruskie namioty z reklamami wody mineralnej „Darida” i piwa „Lidzkie”. Co prawda zamiast nich oferowano tam lniane obrusy w ludowe wzorki, skarpetki, meble z wikliny oraz ozdoby ze szkła i kamieni.



Nie było za to matrioszek, lalek w rosyjskich strojach ludowych i nakryciach głowy oraz cerkiewnych cebulastych kopuł, co czasem zdarza się na innych kiermaszach za granicą. Może dlatego, że organizatorzy też zwracali uwagę na ofertę gości z Białorusi.

Zaś ogółem wileńskie Kaziuki pozostawiły wrażenie festynu, którego każdy uczestnik jest współtwórcą i współorganizatorem święta, a nie osobą zapędzoną na folklorystyczną masówkę – jak najczęściej bywa to na Bialorusi.

Wiktar Szukiełowicz, belsat.eu

Aktualności