Białoruski prezydent zdradził nieznane dotąd szczegóły relacji pomiędzy Mińskiem a Waszyngtonem.
Występując dziś w mińskiej Akademii Zarządzania Łukaszenka mówił o tym, że Białoruś jest otwarta na zagraniczne doświadczenia w dziedzinie administracji państwowej, ale jako priorytet powinna traktować swoją politykę państwową i jej potrzeby.
Jako przykład takiego podejścia przytoczył historię sprzed 20 lat, kiedy na jednym z międzynarodowych forów spotkał się z ówczesnymi przywódcami Rosji – Borysem Jelcynem i USA – Billem Clintonem. Jak wspominał Łukaszenka, prezydent Stanów Zjednoczonych zamierzał wkrótce odejść ze swojego urzędu i nie wiedział co ze sobą zrobić dalej.
– Mówię więc do Jelcyna: „Słuchaj Borys, zaproponujmy mu posadę!” On na mnie patrzy poważnie: „Jaką?” Ja mówię: „Weźmiemy go na szefa Państwa Związkowego. Będzie tam i tak z naszego polecenia rozwiązywać problemy”
Jak twierdzi Łukaszenka, Jelcyn zaśmiał się wtedy tak głośno, że zwrócili na to uwagę wszyscy znajdujący się w pobliżu. Clinton też się zaśmiał, chociaż nie wiedział, o co chodzi. A kiedy mu przetłumaczono, miał się zaśmiać jeszcze bardziej.
Dziś jednak Alaksandr Łukaszenka raczej ostrzegałby prezydenta USA przed rządzeniem Białorusią i Rosją.
– Trzeba będzie zajmować się gospodarstwami rolnymi i ziemniakami, a nie tylko opiniami ludzi. Poobserwujcie pracę prezydentów na obszarze postsowieckim i naszego szanownego Donalda Trumpa. To „dwie wielkie różnice” – przekonywał białoruski przywódca.
Jego zdaniem właśnie to jest dowód na ostrożne podchodzenie do zachodnich rozwiązań w dziedzinie administracji publicznej.
– Dlatego trzeba być uważniejszym z zagranicznymi doświadczeniami. Nie tylko na samej górze, ale w ogóle – podsumował swoją myśl.
ka, cez/belsat.eu