Jak fałszują wybory na Białorusi? Opowiada polski obserwator


O tym, jak komisje wyborcze fałszują wybory, opowiada obserwator międzynarodowy, polski dziennikarz Mateusz Bajek.

– Był pan na Białorusi podczas wyborów nie jeden raz i twierdzi w swoim raporcie, że nas, Białorusinów, władze okłamują. W Pana raporcie są konkretne dowody. Jakie są główne metody oszustwa?

– Oszukuje się zarówno przed wyborami, jak i podczas nich. Ale najważniejsze jest to, że kradną lub dopisują głosy. Dopisują wyborców, by frekwencja była wyższa. I dopisują głosy na tych kandydatów, którzy powinni zwyciężyć. W zależności od tego, jakie to wybory, chodzi o to, by kandydat miał więcej głosów, lub o większą frekwencję.

Przed nami wybory deputowanych do rad lokalnych, które, w zasadzie, o niczym nie decydują. I mieszkańcy Białorusi świetnie o tym wiedzą. Oni dobrze o tym wiedzą i oczywiście nie są zainteresowani chodzeniem na wybory. To oznacza, że można z pewnością mówić o tym, że frekwencja będzie namalowana.

– Poza tym, że komisje podkręcają frekwencję, to robią to okresie poprzedzającym głosowanie. W swoim raporcie podaje pan przykłady tego, że niektóre komisje każdego dnia [wyborów przedterminowych] starały się dopisywać 5 proc. i wychodziła im taka równa frekwencja. Z czym jest to związane? Dlaczego tak ważne jest pokazanie tego, że mamy taką równą frekwencję?

– Nie chodziło o to, by frekwencja była równa, tylko w tym, by łatwiej było ją obliczać. Wydaje mi się, że ludzie nie mieli nawet pomysłu, że tak to miało być. Im zwyczajnie łatwiej było liczyć. Dziś 5 proc., jutro 5 proc., pojutrze 5 proc. i popojutrze znów 5 proc. I łącznie mamy 20 proc., ale gdyby kazali uzbierać 22 proc. to ostatniego dnia będzie 7 proc. frekwencji.

– Mieszka pan w Polsce i jest przyzwyczajony do innych standardów wyborów. Polska jest jednak krajem demokratycznym z innym systemem wyborów. W związku z tym takie przypadki w lokalach wyborczych są bardzo rzadkie. Co pana, jako przedstawiciela bardziej demokratycznego państwa, zszokowało na Białorusi?

– Po pierwsze, to że ludzie pracujący w lokalach wyborczych zgadzają się na uczestnictwo w fałszerstwie. Widziałem, jak jeden człowiek podczas wyborów prezydenckich ukrył 150 głosów na Taccianę Karatkiewicz. Zwyczajnie je gdzieś wepchnął i zapisał, że głosowano na Alaksandra Łukaszenkę. Wszyscy to widzieli, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy widzieli, że była wielka paczka głosów na Karatkiewicz.

Głosów na Łukaszenkę nie było więcej w lokalu wyborczym, w którym pracowałem. Ale oni potem zazwyczaj nie zwracają uwagi na to, że dopisano mu głosy. Ostatecznie dostał 400 głosów, a ona 15. Chociaż była widać, że dostał jedynie dwa razy więcej. Czyli ludzie w lokalach wyborczych nie pracują. Oni przymykają oczy i to jest najważniejsze.

Ciekawe było i to, że ludzie w ogóle nie przychodzili na wybory. Ani na prezydenckie, na których frekwencja była dość wysoka. Na parlamentarne także nie przychodzili. Pracowałem w Rohaczowie i początkowo tłumaczono to nam tym, że ludzie są na wykopkach ziemniaków, także wieczorem. Wyborców nie było w ogóle. A potem przychodzą do mnie szefowie lokali, w których było po 99 proc. frekwencji i przekonują, że właśnie tak było.

– Słuchając o tych przykładach można się uśmiechać, ale to bardzo smutne. Wiem, że jest pan w kontakcie z białoruskimi obrońcami praw człowieka. Prosili oni, byśmy przekazali apel do naszych widzów: nie bójcie się być obserwatorami, macie jeszcze szanse zapisać się na te wybory jako obserwatorzy. Są dwie kampanie społeczne: „Obrońcy praw do wolnych wyborów” i „Prawo wyboru”.

Dlaczego obserwatorzy są potrzebni? Dlaczego, bez względu na to, że wybory będą fałszowane, warto pokazać swoją postawę obywatelską?

– Dobrzy obserwatorzy, czyli nieprorządowi, to tacy, którzy nie zamykają oczu. Ci, którzy tam pracują, bardzo wiele widzą. Dzięki temu mogą potem powiedzieć, jakie były wybory. To, w zasadzie, bardzo interesujące.

– Tym bardziej w swoim mieście czy wiosce, o czym często myślą ludzie.

– Sprawdzałem, jak wyglądają wyniki wyborów w lokalach, w których pracują obserwatorzy międzynarodowi, także prezydenckich. Okazało się, że tam, gdzie byli obserwatorzy, wyniki Tacciany Karatkiewicz były cztery razy wyższe. I to nie dlatego, że by te głosy podrzucamy. Po prostu oni [członkowie komisji] bali się obserwatorów i ze strachu nie fałszowali.

Wywiad jest częścią programu „Świat i my” z Aliną Kouszyk

Aktualności