Głosowanie z sekretnym kodem – jak na Białorusi fałszowane są wybory


Wybory na Białorusi to walka o frekwencję. A że trudno zmusić obywateli do uczestnictwa w przedstawieniu udającym demokratyczne głosowanie, uruchamiane są specjalne procedury falsyfikacji. Dzięki nim jeden człowiek może zagłosować w kilku miejscach.

Aktywiści organizacji Dzieja znaleźli na jednym kanale sieci portalu społecznościowego Telegram informację od pracownicy mińskiej szkoły 179. Kobieta przedstawiająca się jako Maria napisała, że administracja szkoły w jej dowodzie osobistym wpisała specjalny kod – i poleciła, by udała się ona do trzech innych szkół w 34. okręgu wyborczym i tam zagłosowała. Podobne polecenie otrzymali inni nauczyciele w jej szkole. Członkowie komisji mieli przy tym wydawać karty wyborcze na nazwiska innych osób.

Aktywiści skontaktowali się z kobietą i dowiedzieli się, że tajny kod umożliwiający wielokrotne głosowanie to 000-179. Jeden z nich – Dzianis Krauczuk wpisał sobie ten numer do dowodu osobistego, który na Białorusi nadal jest formie papierowej książeczki i udał się na głosowanie. I faktycznie, członkowie komisji po obejrzeniu kodu wdawali mu karty wyborcze, prosząc o pokwitowanie przy zupełnie innym nazwisku. Krauczuk przy tym nie jest nawet zameldowany w Mińsku.

Krauczuk odwiedził punkty wyborcze w mińskich szkołach nr 4, 185 i 201. Gdy na koniec w jednej z nich zapytał przewodniczącą komisji, dlaczego wydano mu kartę do głosowania, choć nawet nie jest w Mińsku zameldowany, członkowie komisji nagle przypomnieli sobie, że powinni dopisać go jako głosującego poza miejscem zamieszkania. Organizator akcji nagrał też swoje przygody i umieścił w internecie.

Akcja została nawet zauważona przez przewodniczącą Centralnej Komisji Wyborczej Lidię Jarmoszynę, która oskarżyła mężczyznę o dokonanie prowokacji. I choć filmik tego nie potwierdza, mężczyzna według niej miał przedstawić w jednej z komisji dokument o wynajmie mieszkania, a w drugiej opowiedzieć „łzawą historię” o tym, że zgubił dokumenty.

Piotr Markiełau – jeden z aktywistów Dzieji w rozmowie z Biełsatem podkreślił, że od zawsze było wiadomo o istnieniu tzw. karuzel wyborczych, jednak nie wiadomo było, w jaki sposób komisje rozpoznają uczestników wielokrotnego głosowania. I dzięki kontaktowi z pracownicą jednej ze szkół udało się ujawnić schemat. Jak podkreśla aktywista, sposoby fałszowania wyborów są wymyślane autonomicznie w poszczególnych okręgach. Aktywiści udali się bowiem do innego rejonu Mińska i umieścili podobny kod – zmieniając jedynie numer szkoły na lokalny i tam już zagłosować wielokrotnie się nie udało.

Na Białorusi członkami komisji wyborczych są głównie nauczyciele i to na nich przy okazji każdych wyborów spada krytyka oraz oskarżenia, że to oni są podstawą systemu falsyfikacji. Białoruski dziennikarz Andrzej Poczobut w swoim emocjonalnym wpisie na Facebooku odkrywa jednak istotę tego systemu. I podkreśla, że nie można tu winić jedynie pracowników szkół.

– Na nich leje się cała żółć. Powstaje wrażenie, że jeżeli nie nauczyciele w komisjach wyborczych, Białoruś byłaby swobodnym, kwitnącym krajem. W rzeczywistości nauczyciele w niczym nie odróżniają się od lekarzy, pracowników kultury i wszystkich budżetowców.

Są przyduszeni, zastraszeni, wytresowani. Zarabiają grosze i otrzymują (albo i nie) premie według widzimisię „naczalstwa”, pozwalające związać koniec z końcem. System pracuje sprawnie od wielu lat. Każdy z pracowników budżetówki wie, że […] jeżeli będziesz brykać – to od razu możesz iść do pośredniaka szukać nowej pracy.

A tam w nowej pracy, w nowej szkole, innym domu kultury czeka inny dureń-naczelnik, który będzie pracować na takich samych zasadach. A dlatego, że nad sobą ma kolejnego durnia i tak do samej góry.

I dlatego nie ma znaczenia, kto stoi przed wami: nauczyciel, lekarz czy ktokolwiek inny. Jeśli przyszedł „prikaz”, oni będą go i tak wypełniać. To Białoruś, moje dziecko. Państwo autorytarne. Tak wygląda bezprawne i bezwolne, zastraszone i wysługujące się społeczeństwo.



jb/belsat.eu wg nn.by

Aktualności