Festiwal "Bulbamovie" - kino festiwalowe i cenzura


W piątek w mińskim Artkinoteatrze rozpoczął się VI Festiwal Kina Białoruskiego „Bulbamovie”. W ubiegłych latach festiwal odbywał się równocześnie w Warszawie i Mińsku, zaś od tego roku jego główna część będzie odbywać się na Białorusi. O białoruskim kinie, cenzurze i festiwalowej kuchni opowie jego twórca – Janusz Gawryluk.

Kiedyś główna cześć festiwalu odbywa się w Warszawie teraz w Mińsku. Kiedyś bilety były bezpłatnie,  teraz trzeba za nie płacić. Patrząc na historię „Bulbamovie” ma się wrażenie, że co roku odbywa się inny festiwal.

Janusz Gawryluk: Zmiana lokalizacji wymuszona jest nową sytuacją. Wcześniej otrzymywaliśmy stałą dotację polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych lub innych instytucji. Gdy kasie mieliśmy pieniądze, mogliśmy przeprowadzić festiwal w dwóch miastach, Warszawie i Mińsku, a dodatkowo zorganizować program okołofestiwalowy: warsztaty praktyczne z udziałem polskich twórców. Mamy z nimi kontakt, mamy i zainteresowanie uczestników, białoruskich filmowców. Ale bez pieniędzy tego nie zrobisz.

W Polsce bez pieniędzy zrobienie pełnowartościowego festiwalujest trudne. Dlatego przenieśliśmy główną część do Mińska. W sumie festiwal od początku powinien się odbywać w Mińsku, ale wcześniej nie było możliwości, by go tam zorganizować.

Jednak pojawił się Maksym Żbankou, który postanowił podtrzymać ideę i stworzył zespół, który zajął się organizacją. całością teraz to on i jego ludzie pokierowai festiwalem, który przeniósł się na Białoruś W związku z tym zdecydowaliśmy się zmienić nazwę – to już nie Warszawski Festiwal Kina Białoruskiego, a po prostu Festiwal Kina Białoruskiego.

W tym roku po raz pierwszy na festiwalu trzeba będzie kupić bilety.

Tak, w Warszawie będzie to symboliczna suma: na opłacenie pracownika technicznego.

Czy wprowadzenie biletów oznacza, że Bulbamovie ma swoją widownię, która wie, za co płaci nawet te cztery złote?

Mam taką nadzieję. Przez wszystkie poprzednie lata festiwal był bezpłatny. Uprzednio swoją salę dało nam bezpłatnie kino „Muranów”, ale w tym roku nie zadzwoniłem do nich, bo było mi po prostu wstyd prosić ich o salę po raz drugi.

Mój przyjaciel Maciek Gil polecił mi zwrócić się do kina „Elektronik”, działającego przy Warszawskiej Szkole Filmowej Macieja Ślesickiego i Bogusława Lindy (warto dodać, że tą szkołę ukończyło kilku niezależnych białoruskich filmowców). Administracja powiedziała jednak, że nie mogą zrobić bezpłatnego pokazu, dlatego zdecydowaliśmy się na symboliczną opłatę. Niestety w tym roku nie będzie też bezpłatnej pieczonej bulby, a ziemniaki wcześniej zawsze były. Dlatego nie wiem, czy w tym roku przyjdzie mniej, czy więcej widzów, ale sądzę, że to będą te same osoby, co i w tamtym roku.

Ogólnie to masz rację: festiwal ma swoje specyficzne audytorium – białoruskie i polskie – które towarzyszy „Bulbie” od pięciu lat, interesuje ich, jak rozwija się białoruskie kino.

A widzą oni wielkie zmiany: pojawiło sie nie tylko wielu nowych filmowców, ale i nowe festiwale: KinoSmena i Festiwal im. Tatoszki. To bardzo dobrze, bo możliwość zobaczenia białoruskiego kina na Białorusi jest z korzyścią dla wszystkich.

Czy nie jest tak, że wszystkie białoruskie festiwale pokazują te same taśmy?

Niektóre filmy  powtarzają się na tych  festiwalach – tak samo, jak w pewnym sensie filmy „Bulbamovie” pokrywają się z programem krajowego konkursu festiwalu „Listapad”, ale nie wszystkie. Każdy z konkurów stosuje inne kryteria oceny. Formaty KinoSmeny i festiwalu Tatoszki są całkowicie różne. Prawdę mówiąc, „Bulbamovie” z nich wszystkich najbliżej do „Listapadu”: konkurs krajowy jest tam nastawiony na autorskie spojrzenie, a nie kino masowe. Z tą jedną różnicą, że u nas nigdy nie było cenzury, mogliśmy sobie na więcej pozwolić.

Co można powiedzieć o edukacji filmowej uczestników festiwalu? Częściej jest formalna, czy nieformalna?

Zdecydowaliśmy się w tym roku nie zbierać biografii autorów, by ograniczyć biurokrację, ale zazwyczaj mnie też to nie ciekawi. Po prostu dlatego, że wykształcenie nie ma żadnego znaczenia – poprzednie „Bulbamovie” udowodniły, że wygrywają, zazwyczaj, ludzie, którzy samodzielnie nauczyli się kręcić filmy. Nie ma tu żadnej różnicy, wszystko jest widoczne na filmie.

Ciekawe, że w tym roku filmów aktorskich, w tym i bardzo dobrych, przyszło więcej niż dokumentalnych, jak bywało wcześniej.

W czasie naszej poprzedniej rozmowy powiedział Pan, że nie można odzwierciedlić białoruskiej rzeczywistości tylko po białorusku, bo będzie to sztuczne.

Niedawno Piotr Czerkawski (polski filmoznawca – przyp. red.) robił ze mną wywiad do książki o obrazie transformacji w filmach krajów postsowieckich. On pisze o Białorusi, widocznie dlatego, że wcześniej był związany z „Bulbamovie”, był członkiem jury (a i w tym roku będzie jurorem, po kilku latach przerwy). Padały pytania o roli języka w kinematografii, o kwestietransformacji w filmie. Miałem problem z odpowiedzeniem na większość z tych pytań – nikt z białoruskich filmowców nie zajmował się okresem transformacji (jedynym filmem jest „Stróż” Wiktara Krasołskiego.)

Dlaczego powiedział Pan, że zaczynacie od zera? Przecież „Bulbamovie” już się w Mińsku odbywało.

Teraz rola obu miast zmieniła się. Od zera dlatego, że główna impreza odbywa się teraz na Białorusi, i nie po prostu w jakiejś salce ,  ale w prawdziwym kinie. Trzeba umówić się z kinem, zarejestrować film w Ministerskie Kultury itd. Według mnie, tegoroczny festiwal pokaże, czy przetrwamy, co się się w wyniku tego staniemy stanie z nami.

Tegoroczny program konkursowy obejmuje 24 filmy, wśród nich animowane, dokumentalne i bardzo dobre filmy fabularne. Ale sami nie wiemy, czy pokażemy je wszystkie.

Ministerstwo kultury zabroniło nam pokazać jeden z filmów konkursowych – „Jajecznice po białorusku” («Яечня па-беларуску»). Oficjalnie, z powodu niedostatecznej wartości artystycznej. W rzeczywistości, prawdopodobnie przez to, że jest tam pokazany pijany białoruski milicjant. Nie wiadomo też jeszcze, co będzie z „Chronotopem”, bo materiał z filmu wszedł w skład nowej serii pt. „Chronotop – Tanatos i Eros”. Pytanie – czy uznać materiał i sam film za jedno dzieło.

Ale „Jajecznica po białorusku” pozostanie filmem konkursowym?

Oczywiście, film uczestniczy w konkursie, przy czym nie możemy go pokazać w kinie, a tylko na naszym YouTube

Po naszej rozmowie okazało się, że Republikańska Komisja Ekspercka do spraw przeciwdziałania propagandzie pornografii, gwałtu i przemocy pozwoliła na pokazanie „Chronotopu”, ale tylko wtedy, gdy 4 minuty filmu zostaną wycięte.

Z Januszem Gawrylukiem rozmawiał Denis Dziuba

 

Aktualności