Dwie biedy to za dużo, czyli jak pożar w Czarnobylu zaskoczył Zełenskiego

W cieniu pandemii na Ukrainie rozgrywa się inny dramat: pożar w strefie czarnobylskiej. Zajęta walką z koronawirusem administracja przegapiła zagrożenie.

Pożar w strefie zamkniętej wokół elektrowni jądrowej w Czarnobylu wybuchł 4 kwietnia. Początkowo płonęło 20 hektarów wysuszonych na wiór łąk i lasu. Lasu, który od trzydziestu czterech lat pozostaje nietknięty, gdyż jest silnie napromieniowany. Bardzo szybko ogień objął obszar niemal dwukrotnie większy niż początkowo. Obecnie walczy z nim trzy i pół tysiąca strażaków, ratowników ze służby sytuacji nadzwyczajnych i żołnierzy Gwardii Narodowej. W użyciu są samoloty i śmigłowce gaśnicze.

W ciągu ostatnich dni chmury dymu z płonącego lasu unosiły się w promieniu wielu kilometrów. Mimo, że w samej strefie pożaru wzrósł poziom promieniowania w powietrzu, MSW uspokajało, że chmury, które dotarły do Kijowa, nie stanowią zagrożenia. Na szczęście dziś rano na północ od Kijowa spadł deszcz i pomógł walczącym z pożarami strażakom. Prezydent Wołodymyr Zełenski dopiero dziś wysłuchał raportu z akcji gaśniczej i zabrał głos. Według najnowszych informacji strażakom, siłom Gwardii Narodowej i służbom leśnym udało się odepchnąć zagrożenie od miasta Prypeć i zahamować tempo rozprzestrzeniania się pożaru. Wciąż jednak istnieje niebezpieczeństwo długotrwałego pożaru leśnych torfowisk.

Magiczny las

Rozciągający się wokół elektrowni jądrowej w Czarnobylu kompleks leśny nazywany jest Czerwonym Borem, albo Magicznym Lasem. Promieniowanie miało doprowadzić do licznych mutacji roślin i zwierząt. Mutacje rzeczywiście występują, ale nie są tak częste, jak pokazują kręcone o strefie czarnobylskiej horrory i opisują książki. W rzeczywistości magia czarnobylskiego lasu polega bardziej na tym, że na opuszczonych przez człowieka terenach odtworzył się bardzo bogaty ekosystem nietkniętej przyrody. Po trwającym ponad miesiąc okresie bez opadów czarnobylski las był wyjątkowo suchy. Jednak nie jest na tyle gorąco, by nastąpił samozapłon. Podejrzenie od razu padło na podpalaczy. 6 kwietnia policja zatrzymała prawdopodobnego podpalacza, młodego mężczyznę ze wsi Ragowka.

Później aresztowano kolejnego, potencjalnego podpalacza. Podejrzenia padły również na tzw. stalkerów, jak nazywa się na Ukrainie miłośników zachowania okolic elektrowni jądrowej w dziewiczym stanie. Dokładnie tak, jak pozostała po kwietniu 1986 r. To prężny i zorganizowany w sieci ruch młodych ludzi. Często odwiedzają Prypeć i otaczającą Czarnobyl strefę zamkniętą. Policja już zainteresowała się kilkunastoma z nich. Na swoich profilach społecznościowych chwalili się, że to oni podpalili las, albo w ogóle cieszyli się z katastrofy.

– Stalkerzy często robili wiele, by ograniczyć turystykę w strefie zamkniętej. Myślę jednak, że teraz chwalą się podpaleniami dla internetowej sławy, choć jest wielu niemądrych stalkerów, którzy kręcili filmiki jak tańczą na tle pożaru – mówił w komentarzu dla censor.net Jarosław Jemielianenko, szef Stowarzyszenia Czarnobylskich Operatorów Turystycznych. – Boję się, żeby władze nie znalazły wśród podpalaczy kozła ofiarnego.

Obawy są uzasadnione, gdyż ukraińska administracja wyjątkowo opieszale i chaotycznie zabrała się za walkę z pożarem.

Spóźniona reakcja

Wczoraj po południu strażacy odepchnęli ścianę ognia od Prypeci. Pożar zbliżył się jednak na trzy kilometry do samej elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Był dwa kilometry od magazynu odpadów jądrowych „Podleśny”. W tym czasie wiceminister spraw wewnętrznych Anton Geraszczenko na swojej stronie na Facebooku dowodził, że nie ma możliwości, żeby pożar zaszkodził magazynom odpadów jądrowych. Na dowód Geraszczenko pokazał zdjęcia satelitarne magazynów, oraz przytoczył opinię eksperta, który stwierdził, że magazynom nie zaszkodzi nawet bombardowanie napalmem.

Kiedy 4 kwietnia w strefie zamkniętej wybuchły pierwsze pożary, miejscowi strażacy bagatelizowali je. Uznali je za stosunkowo mało groźne wypalanie traw. Pożar szybko rozprzestrzenił się po wyschniętym lesie. Władze w Kijowie wysłały dodatkowe zastępy straży, ale nie ogłosiły alarmu, ani nie powołały sztabu kryzysowego. Zajmowały się walką z pandemią. A przede wszystkim aferą z badaniami na koronawirusa w obwodzie mikołajowskim.

To jedyny obwód, w którym nie było do tej pory przypadków zachorowań. Co się okazało na tyle dziwne, że ministerstwo zdrowia i SBU wszczęło śledztwo, czy aby na pewno badania w Mikołajowie są przeprowadzane prawidłowo. Dziś na Ukrainie jest ponad 3 tys. zarażonych koronawirusem. Władze muszą szybko działać, by nie było ich więcej, a gospodarka dała radę kryzysowi. Pożar w Czarnobylu okazał się kłopotem w wyjątkowo nieodpowiednim czasie.

Władze musiały jednak zacząć coś robić. Wczoraj w Kijowie zbierała się Rada Najwyższa, ale żeby zajmować się poprawkami do reform. Dopiero dziś prezydent Zełenski wydał oświadczenia w sprawie pożaru. Wcześniej apelował o wprowadzenie do kodeksu karnego surowych kar za podpalanie traw. W czasie, gdy prezydent milczał, ukraińską opinię publiczną bombardowały przerażające informacje o kilkunastokrotnie zwiększonej dawce promieniowania w okolicy pożarów. Albo o tym, że ponad trzem tysiącom strażaków, ratowników i żołnierzy gwardii walczących z ogniem zwyczajnie brakuje sprzętu. Motopompy są dostarczane przez wolontariuszy, a w internecie trwają zbiórki na walkę z kataklizmem.

I to wszystko w czasie, kiedy większość Ukraińców siedzi w domach z powodu koronawirusowej kwarantanny i zwyczajnie boi się o własne życie. W zamarłym na czas kwarantanny Kijowie informacje o pożarze w Czarnobylu spotęgowały tylko lęk o przyszłość.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności