Dwadzieścia lat temu Władimir Putin został premierem. Władzy już nie oddał


Dwie dekady u sterów Rosji muszą wpływać na psychikę. Jak zmieniał się Putin?

Dwadzieścia lat temu kremlowska władza znajdowała się w jednym z najcięższych kryzysów w młodej historii postsowieckiej Rosji. Schorowany Borys Jelcyn z trudem kontrolował swoje otoczenie. Kremlem rządziły koterie: Aleksandra Wołoszyna, córki prezydenta Tatiany Diaczenko i Walentyna Jumaszewa, oligarchy Borysa Bierezowskiego oraz frakcje „czekistów” z FSB. Na ulicy panował chaos po wciąż nieuleczonym kryzysie finansowym z 1998 r., a w siłę rośli komuniści skupieni wokół Jewgienija Primakowa.

Wtedy właśnie pojawił się Władimir Putin. Nie był wcale człowiekiem znikąd. Kiedy Borys Jelcyn zaprosił go 5 sierpnia na Kreml, by zaproponować objęcie kierownictwa nad rządem, Putin był już na dobre zakorzeniony w elicie władzy. Cztery dni później prezydent wręczył mu nominację na premiera. Do tej pory był on szefem FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa) i sekretarzem Rady Bezpieczeństwa. Pozostawał jednak urzędnikiem drugiego szeregu. Tak mało znanym, że nikt nie podejrzewał, że u władzy pozostanie długo, stając się jednym z najważniejszych polityków XXI wieku.

Mr. Putin

Kiedy Jelcyn 9 sierpnia ogłosił, że Putin będzie nowym premierem, dziennikarze na całym świecie korzystali z raczkujących wyszukiwarek internetowych, ale bardziej polegali na własnej wiedzy i kontaktach. Żeby dowiedzieć się, kim on jest, trzeba było porządnie się natrudzić. Gdyby wówczas istniała internetowa Wikipedia, prawdopodobnie notka biograficzna o Putinie liczyłaby najwyżej kilka linijek.

No bo, co pisać o urzędniku, którego życiorys był częściowo tajny (z czasów służby w KGB), częściowo zmyślony, a do tego dość nieciekawy. Kariera? W Petersburgu, w ekipie charyzmatycznego mera Anatolija Sobczaka, gdzieś w drugim szeregu, a jednocześnie w strukturach, które po prostu pachniały dużymi pieniędzmi. W Moskwie, na zapleczu kremlowskiej rodziny i w bliskich konszachtach z Aleksandrem Wołoszynem i Borysem Bierezowskim.

Putin na koniu, w myśliwcu, w batyskafie i na lotni – to dzięki takim zabawom zyskiwał popularność, ale czy ta magia nadal działa? Źródło: Forum/Mikhail Metzel/TASS

Na tyle bliskich, że początkowo uważano, że jest kolejną marionetką w rękach rodziny Jelcyna i oligarchów. W nielicznych wówczas wywiadach Putina, jako dyrektora FSB, rysował się obraz człowieka nieśmiałego, skrytego, a zarazem próbującego się przypodobać dziennikarzom. Kogoś onieśmielonego moskiewską władzą. Putin okazał się jednak kimś zupełnie innym, niż jego poprzednicy: Siergiej Kirijenko, czy Siergiej Stiepaszyn. On traktował fotel premiera tylko przejściowo. Szedł po pełnię władzy i wcale tego nie ukrywał. Zresztą Borys Jelcyn od samego początku dawał do zrozumienia, że Putin nie jest tymczasowy. W noworoczną noc 2000 r. Jelcyn wystąpił w orędziu telewizyjnym. Złożył dymisję, a władzę prezydencką przekazał Putinowi.

Bóg wojny

Jeśli później świat i Rosjanie za każdym razem, kiedy przychodził społeczny, polityczny, lub gospodarczy kryzys, bali się zamachów i wojny, to nie bez powodu. Putin do perfekcji opanował manewr odwracania uwagi i zyskiwania popularności za pomocą działań wojennych i operacji specjalnych. Dwadzieścia lat temu, kiedy obejmował tekę szefa rządu, z Czeczenii do Dagestanu wkroczyły oddziały Szamila Basajewa i zajmując kilka wsi ogłosiły tam „Republikę Islamską”. Później były zamachy w blokach mieszkalnych w Moskwie, Wołgodońsku. Putin miał wolną rękę i pełne oparcie Rosjan, by wkroczyć do Czeczenii. W niepamięć poszła tragiczna, pierwsza wojna czeczeńska i gigantyczne, rosyjskie ofiary, oraz nieudolność armii Jelcyna.

Armia Putina niewiele się wprawdzie różniła, ale kiedy nowy premier rozkazał jej wejść do Czeczenii, dał wojskowym wolną rękę. Mieli zrównać niepokorną republikę z ziemią, a Czeczenów przefiltrować przez system mikro-gułagów zarządzanych przez FSB. Druga wojna czeczeńska nie była tak zwycięską kampanią, jakiej życzyłby sobie Putin. Jednak za cenę ogromnych ofiar, głównie po stronie cywili, udało się Kremlowi zdusić czeczeński opór, dogadać z klanem Kadyrowów i zacząć budować nową Czeczenię. Na rosyjskich warunkach.

Mimo, że pierwsze dwie kadencje Putina-prezydenta znaczone były krwią zamachów terrorystycznych (Dubrowka, Biesłan itd.), prezydent zręcznie wykorzystał sytuację. Dał służbom specjalnym i armii ogromną władzę nie tylko na Kaukazie. Od tej pory względami bezpieczeństwa uzasadniał każdy krok w stronę autorytaryzmu.

Spece od PR-u nie mieli z takim Putinem wiele roboty. Był idealnym materiałem na wodza. Spięty, często zwyczajnie rozsierdzony i poważny. Potrafił rzucić knajackim tekstem i np. obiecać terrorystom, że utopi ich w kiblu (patrz film powyżej – belsat.eu). Znajdował tym samym podprogową, emocjonalną więź z dużą częścią, zwłaszcza męskiego społeczeństwa. Ta żeńska i tak go kochała. Wrzucane od czasu do czasu fotki Putina z gołym torsem i kreowany przez media wizerunek silnego mężczyzny dekadę temu działał na Rosjanki magnetycznie.

Na początku nawet zachodnie media zachwycały się Putinem-liberałem. Bo podatek liniowy, bo miał opinię pragmatycznego technokraty, bo wreszcie ktoś inny od stetryczałego Jelcyna. Z czasem wiele się jednak zmieniło. Dla Zachodu momentem kulminacyjnym była rozprawa z Michaiłem Chodorkowskim i Jukosem w 2003 r. oraz zagarnięcie mediów. Wtedy przyszło rozczarowanie. Pogłębione później narastającą zimnowojenną retoryką Putina. I momentem kulminacyjnym odzierania zachodnich polityków ze złudzeń, czyli wojną w Gruzji w 2008 r. Potem w Putina-liberała nie wierzył już nikt.

W stronę Breżniewa

Putin rządzi już dłużej niż Leonid Breżniew. W XX w. lepszy staż wśród rosyjskich przywódców ma tylko Józef Stalin. Pod koniec rządów starzejącego się Breżniewa mówiło się o „epoce zastoju”. Dziś władza Putina wkroczyła we własną epokę zastoju. Niby Rosja ma silniejszą pozycję międzynarodową niż kiedykolwiek. Nie tyle dzięki systemowi sojuszy z autorytarnymi reżimami od Białorusi, Syrię, po Wenezuelę i kraje afrykańskie. I nie z powodu autentycznie wzmocnionej w ostatnich latach armii, która nadal w wymiarze globalnym ustępuje USA.

Także nie przez gospodarkę. Putin nadał rosyjskiej gospodarce oddechu po liberalnych reformach z początku swoich rządów. Ale później zachłysnął się naftową rentą, zyskami z eksportu ropy, kiedy czarne złoto kosztowało ponad sto dolarów za baryłkę. Dziś, kiedy cena spadła dwukrotnie, rosyjska gospodarka dostała zadyszki. Putin schyłkowych lat to patron nowego układu oligarchicznego. Tym razem opartego o nową elitę wywodzącą się ze służb specjalnych.

Wiadomości
Sondaż: Rosjanom bardziej podoba się władza czasów Breżniewa od obecnej
2019.08.05 13:10

Obecna, teoretycznie ostatnia kadencja Putina, będzie znaczona pogłębiającym się kryzysem społecznym i wybuchającymi z różnych przyczyn buntami. Władza będzie sobie z nimi radzić w najprostszy ze sposobów jakie zna: siłowo. Sam Putin i podległa mu biurokratyczna machina nie są w stanie wykrzesać z siebie energii. A na hasło: zmiany i reformy rosyjski lider reaguje alergicznie.Leonid Breżniew miał pewien komfort u schyłku swoich rządów. Wiedział, że umrze jako lider, a sukcesja po nim będzie już problemem partii. Putin jest jeszcze na tyle młody, by wiedzieć, że w 2024 r., kiedy po dwudziestu pięciu latach jego konstytucyjna, ostatnia kadencja dobiegnie końca stanie przed dramatycznym wyborem. Co robić? Zmienić konstytucję, by utrzymać władzę? Stworzyć nowe państwo, np. z Białorusią? Znaleźć zamiennika (manewr, jak z Dmitrijem Miedwiediewem)? Te pytania już ciążą nad rządami Putina. I to one zmuszają go do stosowania taktyki oblężonej twierdzy, obrony obecnego statusu za wszelką cenę.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności