Dla Polski przygniatające zwycięstwo Zełenskiego jest szansą


Już wszystko jasne: ludzie prezydenta biorą parlament, a Zełenski ma pełnię władzy. Z polskiego punktu widzenia to wielka szansa, ale wymaga mnóstwa pracy na odcinku ukraińskim.

Partia Sługa Narodu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego wygrała wczorajsze wybory parlamentarne. Według najnowszych wyników (exit-poll i Centralnej Komisji Wyborczej) partia Sługa Narodu zdobyła 121 mandatów z list partyjnych i aż 106 (ze 199) z okręgów jednomandatowych. Jeśli CKW ostatecznie potwierdzi te wyniki, to Sługa Narodu może mieć 227 deputowanych w ukraińskiej Radzie Najwyższej.

A należy brać pod uwagę, że do tej większości dołączą jeszcze jakieś wolne elektrony spośród niezależnych deputowanych. Ludzie prezydenta będą mieli samodzielną większość i możliwość budowania rządu bez konieczności tworzenia koalicji. Zełenskiemu wybory dały ogromną władzę i potężny kredyt zaufania. Po raz pierwszy od lat całość władzy na Ukrainie będzie skupiona w jednym ośrodku decyzyjnym.

Z punktu widzenia Polski to dobra wiadomość. I ogromna szansa na odbudowę nadszarpniętych w ostatnim czasie relacji, oraz pozyskanie nad Dnieprem ważnego partnera. Istotnego w kontekście powstrzymywania rosyjskiej ekspansji. Ale również, jeśli nie przede wszystkim, ważnego gospodarczo. By tak było, trzeba jednak sporo zainwestować w relacje z nową klasą polityczną z Kijowa. I uzbroić się w ogromną cierpliwość.

Ucieczka od historii

Dla prezydenta Petra Poroszenki Polska początkowo była ważnym punktem odniesienia. Często wskazywał nasz kraj, jako przykład sukcesu w Europie Środkowo-Wschodniej i chwalił za pomoc dla Ukrainy w najcięższych czasach wojny na Donbasie. Tyle, że władza Poroszenki była w gruncie rzeczy słaba. Miał parlament, w którym nieustannie musiał szarpać się z partiami, które niby były w koalicji, ale prezydenta atakowały. Poroszenko musiał zawierać kompromisy i kokietować, np. środowiska skrajnie nacjonalistyczne.

Poza tym sam wierzył, że mitologia OUN-UPA może, przynajmniej symbolicznie, wyprzeć dawną ideologię sowiecką i jednoczyć Ukraińców w wojnie z Rosją. Dlatego m.in. oddał ważną z punktu widzenia kształtowania polityki historycznej instytucję – Instytut Pamięci Narodowej Wołodymyrowi Wiatrowyczowi. A ten przekształcił ukraiński IPN w bastion gloryfikujący mit UPA. To z kolei wywołało konflikt z Polską na tle historycznym (decyzje o wstrzymaniu ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej, upamiętnianie zbrodniarzy z UPA itd.).

Petro Poroszenko również dawał nadzieję na dobre relacje z Polską, ale ugrzązł w polityce historycznej . Źródło: Forum/ Pyotr Sivkov/TASS

Zełenski nie ma takich obciążeń. O Wołyniu, UPA i Banderze nie mówił nic, a jeśli już to krytykując postawę Poroszenki w tej kwestii. Ani Zełenski, ani jego partia nie muszą kokietować środowisk nacjonalistycznych i ukraińskiej diaspory z Kanady. I tak nie zdobędą ich zaufania.

Natomiast fakt, że Sługa Narodu będzie rządził najprawdopodobniej sam, dobrze wróży polityce historycznej. Gdyby musiał zawierać koalicje, np. z partią Julii Tymoszenko, albo ze Swiatosławem Wakarczukiem, byłoby bardzo prawdopodobne, że tak mało istotna dla ludzi Zełenskiego instytucja, jak IPN, trafiłaby w ręce koalicjanta. A to by mogło oznaczać co najmniej kontynuację polityki historycznej Wiatrowycza.

Co innego teraz. IPN trafi pewnie w ręce pełnych reformatorskiego zapału ludzi z drużyny „Ze”. Nie wiadomo co z nim zrobią (może w ogóle zlikwidują), ale na pewno nie będą kontynuować linii Wiatrowycza.

Należy mieć jednak na uwadze, że nowa władza jest może jeszcze nieopierzona i pełna amatorów, ale to już są politycy. Sam Zełenski pokazał, że radzi sobie w polityce. Ma też całkiem profesjonalnych doradców. Ci widzą, że polityka historyczna jest ważnym instrumentem w relacjach z Polską. I nie wypuszczą takiego instrumentu z rąk tak po prostu. Będą nim grać, nawet jeśli sami, z powodów ideologicznych najchętniej rozmontowaliby tzw. kult Bandery w ciągu tygodnia.

Jakie horyzonty?

Wołodymyr Zełenski pojechał już do Paryża, Berlina i Brukseli. Mimo, że jeszcze w czasie kampanii wyborczej jego ludzie wysyłali sygnały, że przyjedzie do Warszawy. Teraz mówi się, że odwiedzi Polskę 1 września. Polska była dla Zełenskiego kusząca z uwagi na dużą emigrację ukraińską, którą mógł zachęcać do głosowania. Ale już po wyborach prezydenckich jego sztabowcy doszli do wniosku, że Ukraińcy w Polsce albo nie głosują w ogóle, albo na przeciwników.

Mimo to, jako prezydent, a teraz i lider dominujący nad sceną polityczną, Zełenski zachodniego sąsiada nie może lekceważyć. Dla Ukrainy Polska jest ważna jako tymczasowy dom ogromnej emigracji zarobkowej (w ubiegłym roku Ukraińcy pracujący za granicą, przeważnie w Polsce, przysłali do kraju więcej pieniędzy, niż wyniosły bezpośrednie inwestycje zagraniczne nad Dnieprem). Ale także jako potencjalnie ważny, jeśli nie kluczowy partner gospodarczy.

Ludzie z ekipy Zełenskiego mają ambitne plany przeformatowania ukraińskiej gospodarki: chcą by na Ukrainę napłynęły inwestycje w przemysł. To szansa dla polskiego biznesu, któremu brakuje rąk do pracy. Podobnie wielkie plany mają ludzie z ekipy „Ze” odnośnie energetyki i budowy magistrali transportowych z Zachodu na Ukrainę.

Nie wiadomo co z tych planów wyjdzie, bo na przeszkodzie stoją m.in. monopole oligarchów. A to oligarchowie wpływają na partię prezydenta. Zwłaszcza jeden: Ihor Kołomojski. Z polskiego punktu widzenia istotne będzie teraz jak się rozłożą siły wewnątrz Sługi Narodu. Czy zdominują ją ludzie Kołomojskiego? Czy w rządzie znajdą się głównie eksperci i technokraci, a może lobbyści interesów poszczególnych oligarchów? I czy Zełenski zapanuje nad wprowadzaną do parlamentu zbieraniną często przypadkowych osób bez jakiegokolwiek doświadczenia politycznego? Taka zbieranina nie tylko stanowić będzie ryzyko konfliktów, podziałów frakcyjnych, ale i rozgrywania interesów rosyjskich.

Polska zyskała w Kijowie jednego, nieco zagubionego partnera, ale pełnego energii do zmian. W najbliższych miesiącach trzeba będzie jednak sporo w niego zainwestować i przypominać, że nasz kraj jest dla Ukrainy ważny. Bo w chaosie układania nowej władzy i prób wpływania na „sługów narodu” ze strony różnych lobbystów i państw, nowa elita łatwo może zapomnieć o swoim zachodnim sąsiedzie, a partnerów szukać dalej na zachód. Albo, co byłoby najgorsze, na wschód.

Wiadomości
Wybory na Ukrainie: idzie nowe, ale w starym stylu
2019.07.21 13:34

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności