Obrońca praw człowieka Andrej Bandarenka stanął dziś przed sądem, który zadecyduje, czy przedłużyć mu trzyletni wyrok więzienia. Jest oskarżony o naruszanie regulaminu więziennego, za co grozi kara przedłużenia odsiadki nawet o dwa lata.
Bandarenka do 2014 r. kierował organizacją Platforma zajmującą się ochrona praw więźniów. Mężczyzna po kolejnej pikiecie pod murami więzień sam trafił do aresztu za rzekome akty chuligaństwa i otrzymał karę trzech lat więzienia.
Według skazanego, milicja wykorzystała dwa nieznaczne incydenty, z których jeden prawdopodobnie był aktem prowokacji. Sprawę poprowadzono tak, że Bandarenka został oskarżony o pobicie trzech osób w tym dwóch kobiet. Zdaniem komentatorów była to zemsta za to, że mężczyzna pokazywał nadużycia służb mundurowych.
Te nie dały mu spokoju nawet w więzieniu. W czasie odsiadki strażnicy więzienni naliczyli trzy przypadki, gdy więzień złamał regulamin: leżał na łóżku podczas dnia, niewłaściwe zameldował się strażnikowi, odezwał się do więźnia idącego korytarzem więziennym. Mimo, że Bandarenka odwołał się od każdej z nagan, to jednak Komitet Śledczy Białorusi na wniosek administracji mohylewskiego więzienia przesłał sprawę do sądu.
Sędzia Iryna Łanczawa dopatrzyła się w błędów proceduralnych w śledztwie i odesłała ją z powrotem do prokuratury w celu dopracowania aktu oskarżenia.
W przeszłości sąd wydłużył wyrok o ponad rok białoruskiemu opozycjoniście Zmicierowi Daszkiewiczowi – karząc go właśnie za rzekome złamanie regulaminu.
Czytaj też: