Azad po ormiańsku znaczy „wolność”

By zrozumieć dzisiejszą Armenię i jej stosunek do ZSRR i współczesnej Rosji trzeba cofnąć się do I wojny światowej.

Śladami “pieriestrojki”

Trzy lata temu wybrałem się do Armenii z książką „Dobranoc, Panie Lenin” Tiziano Terzaniego w plecaku. To niezwykła relacja wybitnego, włoskiego reportera z ostatecznego upadku radzieckiego mocarstwa. Naocznego świadka tamtych wydarzeń, które w miejsce ZSRR powołały do życia niepodległe państwa. Chciałem zobaczyć to co nowe i ile jeszcze zostało z przeszłości opisywanej przez Terzaniego.

Do momentu rozpadu wszystkie narody zamieszkałe w ZSRR spajał komunizm. Po odzyskaniu niepodległości w wielu z nich odżyły upiory nacjonalizmu. Armenia nie była tu wyjątkiem. Zdaniem wielu moich ormiańskich rozmówców, których napotkałem na swojej drodze, wszystkiemu winna była “pieriestrojka” Gorbaczowa. Przed nią, nikomu nie przychodziło do głowy, by sięgnąć po cudzą ziemię, zmieniać granice republik. Wszystko i tak było centralnie sterowane i zarządzane z Kremla.

Ormiańska prowincja.
Zdj. Jolanta Styrczula

A zaczęło się od trzęsienia ziemi w grudniu 1988 roku, które tysiące rodzin pozbawiło dachu nad głową. Wtedy wielu z nich zaczęło mówić o Górskim Karabachu, jako o „ziemi obiecanej”, żyznej, obfitującej w sady, w której mogliby zamieszać, gdyby ten teren nie należał do Azerbejdżanu, a do Armenii, jak niegdyś. Za ich przodków. Po archiwach zaczęto szukać starych map terytoriów tradycyjnie zamieszkałych kiedyś przez Ormian. I zaczęto głosić ideę ich powrotu do macierzy.

Wojna z o wiele silniejszą Turcją o Zachodnią Armenię z górą Ararat (zwaną przez Turków Wschodnią Anatolią ) nie wchodziła w grę. Jednak słaby Azerbejdżan w wojnie o zamieszkałą w większości przez Ormian enklawę Górskiego Karabachu był stosunkowo łatwym przeciwnikiem i Armenia tę wojnę wygrała.

Między Turcją a Rosją

By zrozumieć dzisiejszą Armenię i jej stosunek do ZSRR i współczesnej Rosji trzeba cofnąć się do I wojny światowej. Turcy, występujący wówczas przeciw carowi Mikołajowi II, nie ufali chrześcijańskim mniejszościom w obawie, że mogą stać się V kolumną Rosji. To przypieczętowało ich los. Dziesiątki, setki tysięcy Ormian: dzieci, starców i kobiety wysyłano pieszo na pustynię, gdzie umierali z głodu i wycieńczenia. Topiono w statkach na morzu. Rozstrzeliwano.

Jeden z ormiańskich klasztorów.
Zdj. Jolanta Styrczula

To główny powód niechęci Ormian do Turcji, która do chwili obecnej nie przyznała się do tego ludobójstwa, ani za nie, nie przeprosiła. Dzięki Rosji ich kraj jest dziś na mapie. Armenia, w taki czy inny sposób, będzie trwale związana z Moskwą jeszcze z jednego powodu. Jest prawie całkowicie zależna od dostaw jej ropy i gazu oraz rosyjskiego rynku pracy. Ta świadomość, chyba nawet bardziej jak historyczne związki z Rosją, jest dziś w tym kraju powszechna.

Z Erywania do Garni

Do Erywania przyleciałem wczesnym, wrześniowym rankiem. Na lotnisku żołnierze w czapkach przypominających wielkie naleśniki – spadku po Armii Czerwonej – w miarę sprawnie uwinęli się z kontrolą paszportową. Na zewnątrz dworca obległa nas chmara taksówkarzy, oferujących łamanym angielskim i po rosyjsku swoje usługi. Jeden z nich krzyknął mi do ucha:

– Towariszcz, kuda wam jechać ?

– Ja nie towariszcz – sprostowałem.

Mimo to szybko dobiliśmy targu. Chciałem jeszcze napić się na lotnisku kawy, ale stwierdził, że tutaj jest drogo.

– Ja wam pakażu drugoje miesto. Tam jest taniej – dodał.

Na stacji benzynowej za znacznie mniejszą kwotę sam kupił mi szatańskie espresso w papierowym kubku.

Po drodze usianej dziurami wielkości leja po bombie dojechaliśmy do naszego pensjonatu „Narine” w Garni. To niewielkie, postsowieckie miasteczko dopiero za dnia pokazało swoją zniszczoną twarz. Jest takie samo jak cały kraj. Domy przy głównej, wyasfaltowanej ulicy odnowiono, ale te w bocznych, o gruntowej nawierzchni straszyły odpadającymi liszajami zagrzybionych tynków, pordzewiałymi resztkami: traktorów, radzieckich motocykli i samochodów na podwórkach.

Zdj. Jolanta Styrczula

Transformacja po ormiańsku?

Jedynie siedziba rosyjskiego „Gazpromu”, budynki lokalnej administracji, milicji i szkoła były nowe. Przed przedstawicielstwem „Gazpromu” z dwóch wielkich masztów smętnie zwisały dwie flagi, rosyjska i armeńska. Ta pierwsza jest wyraźnym znakiem rosyjskich wpływów. Zdaje się mówić Ormianom. Bez naszej pomocy nie dacie sobie rady.

Plac zabaw dla dzieci przy głównym placu miasteczka przypominał pozostałości pijackiej biesiady. Walające się po ziemi butelki po wódce i piwie, setki niedopałków i sterty papierowych śmieci rozgrzebywanych przez psy i kury. Typowe, postsowieckie obrazki, których w Armenii jeszcze sporo.

Ubiory ludzi na ulicach odzwierciedlały skalę ormiańskiej transformacji. Ci po pięćdziesiątce ubrani w tradycyjne, radzieckie „uniformy” ze sztucznych materiałów. Obowiązkowo z papierosem w ustach. Kobiety w długich, ciemnych spódnicach, nylonowych bluzkach w jaskrawe wzory i chustach na głowie. Młodzież próbowała – na tyle, na ile mogła – naśladować swoich zachodnich rówieśników. Obcisłe dżinsy, modne t-shirty, „markowe” przeciwsłoneczne okulary, wyzywający makijaż dziewczyn. Na pierwszy rzut oka widać było, że większość elementów ich stroju to tureckie lub chińskie podróbki.

Z tarasu przy pensjonacie ocienianego przez dwa wielkie orzechy włoskie roztaczał się widok na wąwóz rzeki Azad i małą, bazaltową świątynię Mitry w grecko-rzymskim stylu, która o każdej porze dnia wyglądała inaczej. Rano, światło wschodzącego słońca opadało jak muślin na wiekowe kamienie.

Świątynia Mitry.
Zdj. Jolanta Styrczula

Rozgrzewało je. Sekunda za sekundą, zmieniały kolor z czarnego na szary. Pomiędzy kolumnami pojawiały się cienie i półcienie zamazując ostre kontury konstrukcji. Wieczorem, otulona niebiesko-białym światłem reflektorów, była jak latarnia morska dla duchów byłych mieszkańców tych stron oraz najeźdźców: żołnierzy Aleksandra Macedońskiego, Partów, Persów, Turków itd.

Pensjonat pani Narine

Mój pensjonat był w istocie piętrowym, przebudowanym domem wielorodzinnym. Prowadziła go wiecznie uśmiechnięta, 50-letnia Narine, wraz z dwoma synowymi i synami. Cała rodzina mieszkała na parterze. Jakiś czas temu Narine straciła męża, byłego wojskowego, który walczył z Azerami o Górny Karabach. Po jego śmierci, za namową rodziny, postanowiła udostępnić piętro domu turystom.

– Z tych pieniędzy od turystów wyremontujemy dom i będzie na życie, bo renta po mężu jest bardzo skromna, a jeden z synów bezrobotny. Jest jeszcze pensja tego drugiego, milicjanta ok. 300 dolarów miesięcznie, ledwie starczająca na utrzymanie całej rodziny. Teraz będzie lepiej, bo przyjeżdża sporo gości – powiedziała z nadzieją w trakcie jednej z rozmów.

Pensjonat w Garmi.
Zdj. Jolanta Styrczula

Rozmawialiśmy po rosyjsku. Wspólnym językiem byłego imperium. Narine była ciekawa świata i lubiła z nami rozmawiać. Wieczorami, po kolacji przysiadała się do nas i wypytywała o warunki życia w Polsce, ceny i zarobki oraz szanse dla młodych.

– Bo u nas pracy nie ma. Wielu wyjeżdża w jej poszukiwaniu za granicę. Głownie do Rosji. Rzadziej na Zachód. Kto zarobi tam trochę grosza, kupuje używany samochód i jeździ na taksówce. W Armenii co trzeci mężczyzna to taksówkarz. A kto ma dom, to przerabia go na pensjonat i żyje z turystyki. Dzięki Bogu turystów jest coraz więcej – uśmiechała się ciepło podsuwając nam kolejnego rogalika z konfiturą wiśniową własnego wypieku.

Z wolnością jest lepiej

W Armenii z powodu bezrobocia i niskich wynagrodzeń co trzeci mężczyzna jeździ taksówką. Są to tzw. taksówki „po zakazu” czyli „na wezwanie”. Najczęściej zachodni złom różnych marek, który po przeróbkach na zasilanie gazem LPG wozi nieświadomych ryzyka pasażerów.

– Czy Ormianie tęsknią za czasami, kiedy ich kraj był częścią sowieckiego imperium, skoro teraz tak ciężko się im żyje ? – zapytałem.

– No wielu tęskni, bo wtedy wszyscy mieli pracę. I mięso było tanie. I wszystko. Teraz drożyzna i brak pracy. Wielu młodych mężczyzn wyjeżdża za pracą do Rosji, ale ta długa rozłąka rozbija rodziny. Ja jednak myślę, że wtedy było dobrze, ale teraz jest lepiej – stwierdziła.

Zabrzmiało to nieco paradoksalnie w jej ustach, biorąc pod uwagę sytuację materialną przeciętnego Ormianina i jej własną.

– Bo mamy wolność – oświadczyła z przekonaniem.

“Jak pobliska rzeka” – pomyślałem. Jej nazwa Azad znaczy wolność.

Dolina rzeki Azad.
Zdj. Jolanta Styrczula

Paradoksalnie. Garni w Święto Odzyskania Niepodległości w 1991 r., obchodzone 21 września przypominało wymarłą osadę na Dzikim Zachodzie. Puste ulice. Tylko nieliczne domy udekorowano państwowymi flagami. Ludzie jakby się pochowali po domach.

Świętować nie ma już czego?

Spytałem Narine, czy będzie jakiś festyn. Odpowiedziała, że w Erywaniu będzie wielka parada, ale w Garni ludzie nie świętują. Nie mają powodu.

Gorzka ta radość z odzyskanej niepodległości. Kiedy wyjeżdżałem z miasteczka, przypomniałem sobie słowa Wołodi, jednego z bohaterów reportażu Terzaniego wypowiedziane po upadku komunizmu w ZSRR, które są pewną metaforą zmian jakie się dokonały w prawie wszystkich jego byłych republikach. No, może z wyjątkiem obecnych krajów bałtyckich.

– Członkowie Partii Komunistycznej się ukrywają, a demokraci siedzą na swoich daczach – lapidarnie scharakteryzował ów Wołodia tamtą sytuację.

Dawni komuniści już się nie ukrywają. Zmienili skórę, zachowali władzę oraz wpływy polityczne i gospodarcze. Demokraci zaś, może i powrócili z dacz, ale zapomnieli, o co kiedyś walczyli. Lub zamienili tamte ideały na ekskluzywne rezydencje i konta w szwajcarskich bankach.

Antoni Styrczula dla belsat.eu

Inne teksty autora – w rubryce Opinie.

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności