Alfabet ulicznych protestów, czyli dlaczego nie wszędzie się udaje


Protesty niepodległościowe na Białorusi wcale nie są takie mizerne, na jakie wyglądają. Są na tyle odważne, na ile mogą być w opresyjnym systemie.

Kończący się rok na Wschodzie był obfity w manifestacje, protesty i nieudane, lub niedokończone rewolucje. Latem odbyły się protesty na ulicach rosyjskich miast. Jesienią i jeszcze całkiem niedawno kwaśny zapach gazu łzawiącego czuć było w centrum Tbilisi. W międzyczasie mniejsze i większe demonstracje przetaczały się przez kijowskie ulice Hruszewskiego i Bankową, oraz Plac Niepodległości – przeciw polityce Wołodymyra Zełenskiego. Gorąco było w Kazachstanie, Kirgistanie i Mołdawii.

Ale końcówka roku to niepodległościowe manifestacje w Mińsku. Białorusini bronią niepodległości przed integracją ich kraju z Rosją. Wydawać by się mogło, że jak na wagę problemu i potencjalne zagrożenie rosyjskim zaborem Białorusi pod płaszczykiem procesu integracyjnego, manifestacje w Mińsku są mizerne. Jest jednak dokładnie odwrotnie.

B jak Białoruś

W niedzielę w Witebsku manifestowało kilkanaście osób.
Zdj. Biełsat

W Witebsku na Plac Zwycięstwa wyszła niepozorna grupka kilkunastu może osób z biało-czerwono-białymi, białoruskimi flagami. Pojawiła się i państwowa czerwono-zielona. W Lidzie wyszła jedna osoba. W Mińsku 29 grudnia żywy łańcuch przeciw integracji z Rosją utworzyło kilkadziesiąt osób. Na wcześniejszy marsz wyszło może sto pięćdziesiąt osób.

Manifestacje na Białorusi trwają od początku grudnia. Czasem są żywiołowe i spontaniczne. Nie są jednak liczne. I trudno się temu dziwić. Są takie, na jakie pozwala represyjny system. Niepodległość jest ważna, ale wielu Białorusinów zwyczajnie się boi, bo wie że udział w proteście kończy się często w więzieniu, albo z przyzwyczajenia i dzięki obróbce propagandowej po prostu wierzy władzy.

Wideo
Łańcuch Niepodległości. Protest w Mińsku przeciw integracji z Rosją
2019.12.29 13:50

Przez ćwierć wieku rządów Alaksandra Łukaszenki państwo policyjne na Białorusi nauczyło się stosować cały wachlarz form represji. Na ulice wychodzi już drugie pokolenie opozycjonistów. Głównie po to, żeby pokazać, że istnieją Białorusini, którzy nie zgadzają się z polityką władzy.

Zupełnie jak w czasach sowieckich, kiedy kilku błyskawicznie zwijanych przez tajniaków dysydentów pojawiało się w centrum miasta, żeby świat nie zapomniał o tym, że nie wszyscy w ZSRS popierają komunistów. Białoruski, represyjny system niewiele się zresztą różni od swojego sowieckiego pierwowzoru.

W ciągu kilku krótkich lat niepodległości na początku lat 90. nie wykształcił się nowy system. W pokojach przesłuchań postsowieckich kagiebistów nie zdążyły wystygnąć żarówki w lampach, kiedy przyszedł Łukaszenka. Kagiebiści, milicjanci przecież się nie zmienili w kilka lat. Krótko żyli w strachu o przyszłość. Ale wkrótce przestali się bać. Łukaszenka nie znał innej rzeczywistości, niż ta sowiecka. Ani tym bardziej nie zamierzał budować innego społeczeństwa, niż według wzorców, które miał zakodowane w głowie. W dodatku wzorce te okazały się bardzo użyteczne dla zdobycia i utrzymania władzy przez ćwierć wieku.

Niestety, zakonserwowały system. Nauczyły społeczeństwo żyć w strachu. I nawet, jeśli znajdują się odważni, którzy wychodzą protestować, to machina represyjna jest już dobrze naoliwiona i nastawiona na ochronę władzy. Potrafi używać przemocy, nie tylko demonstracyjnie. W rozbijaniu demonstracji przez omonowców, a potem drakońskich karach więzienia nie chodzi przecież tylko o pokazanie innym, że nie opłaca się buntować. Ale i o eliminowanie niepokornych z życia społecznego. Pod tym względem białoruski system stał się wzorcowy, nawet dla Władimira Putina, który buduje swój aparat represji na podobieństwo białoruskiego.

R jak rosyjskie rozproszenie

Mieszkańcy Moskwy ustawili się w kolejkę, by wziąć udział w jednoosobowym proteście w obronie Pawła Ustinowa.
Zdj. Gleb Dimanskij/Nowaja Gazieta

Gdyby nanieść na kalendarz protesty, a obok zaznaczać je na mapie Rosji, to otrzymamy dziwny kolaż. Jeśli jeszcze pozaznaczamy protesty różnymi kolorami, w zależności od tego czy są polityczne, społeczne, na tle narodowościowym, czy w sprawach lokalnych, to będziemy mieli zupełnie niespójny diagram pozbawiony logiki. Plątaninę kolorowych kropek, najbardziej intensywnie zaznaczonych na planie rosyjskiej stolicy.

I taka właśnie jest prawda o rosyjskim buncie. Jest rozproszony jak archipelag wysp. Podzielony ze względu na geografię i podziały społeczne, a nawet korporacyjne, zawodowe.

Rosjanie potrafią się zbuntować. Kiedy np. lokalna władza chce im zabrać park, albo wybudować pod oknem śmierdzące wysypisko śmieci. Lub kiedy miejscowy urzędnik wpadnie z milionowymi łapówkami i skrzykną się ci, których latami okradał. Mimo cenzury w sieci i drakońskich kar za wezwania do protestów, Rosjanie są zdolni szybko skrzyknąć w internecie pokaźną manifestację. W imię konkretnej sprawy.

Wiadomości
Moskwa: w kolejną sobotę – kolejny protest. Nawet nielegalny
2019.08.13 10:07

Największe, letnie manifestacje w Moskwie również nie ruszyły, bo tak chciał Aleksiej Nawalny, lider opozycji. Także nie w imię obrony demokracji. Tylko dlatego, że władze nie dopuściły kandydatów opozycji do niezbyt istotnych, lokalnych wyborów. Gdyby zsumować niezadowolenie z tych wszystkich protestów, policzyć sumę pretensji Rosjan do władzy, to Władimir Putin miałby się czego bać.

Ale on dobrze wie, że nie da się dodać do siebie wszystkich rosyjskich pretensji i lęków. Za to doskonale potrafi rozgrywać nawet buntownicze nastroje. Władza bardzo często stosuje mieszankę przemocy, zastraszania, obietnic i pozornych ustępstw.

Tak było w czasie moskiewskich protestów. Władza jedne demonstracje traktowała ulgowo, inne brutalnie rozbijała za pomocą OMON-u i Rosyjskiej Gwardii. Były aresztowania liderów, a ostatnim etapem są pokazowe procesy wybranych uczestników demonstracji z surowymi wyrokami. Prewencyjnie, tak aby na drugi raz ludzie bali się manifestować.

Putin ma do dyspozycji potężny aparat represji. W najnowszym budżecie na najbliższe dwa lata właśnie tajne wydatki na aparat bezpieczeństwa jako jedyne znacząco rosną. FSB, Komitet Śledczy, wydział E (do walki z ekstremizmem) w MSW, policja, komórki nadzorujące internet, Roskonadzor, prokuratura i Rosyjska Gwardia – setki tysięcy funkcjonariuszy tylko do utrzymywania tzw. bezpieczeństwa wewnętrznego.

Cały ten aparat przemocy działa na wielu poziomach: od nadzoru (śledzenia) działań nieprawomyślnych, analizy nastrojów społecznych, wykrywania potencjalnych liderów buntu, po reagowanie na protesty uliczne i przeciwdziałanie im szkolonymi do tego celu jednostkami prewencji. Jednak jego główny cel to niedopuszczenie za wszelką cenę, by rozproszony, rosyjski bunt znalazł swój wspólny mianownik. By pojawili się na demonstracjach liderzy, którzy będą potrafili zsumować rosyjską depresję, pretensje do władzy i niezadowolenie.

Ukraińskie dojrzewanie

17 grudnia 2019 r. w Kijowie z policją starli się przeciwnicy otwarcia rynku gruntów dla obcokrajowców.
Zdj. Pavlo Gonchar / Zuma Press / Forum

Równo sześć lat temu ukraiński bunt na Majdanie (placu Niepodległości) wchodził w swoją decydującą, najbardziej dramatyczną fazę. To była już druga ukraińska rewolucja w XXI w. Pierwsza, pomarańczowa w 2004 r. już raz obaliła Wiktora Janukowycza, ale nie wyeliminowała go z polityki. Druga, ta z 2013 i 2014 całkowicie wywróciła nie tylko ukraińską, ale i europejską politykę.

Obie były możliwe nie tylko dzięki sile rozwijającego się, ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego. Lecz i słabości władzy. W czasie “pomarańczowej rewolucji” rozgorączkowani dziennikarze szukali po podkijowskich lasach czołgów. Żadnych czołgów nie było wówczas, ani później, w czasie rewolucji na Majdanie. Nie byłyby w stanie wyjechać poza bramy koszar.

Wiadomości
“Nie kapitulacji!”. W Kijowie protesty przeciwko „formule Steinmeiera”
2019.10.03 07:28

Po prostu, ukraińska władza Leonida Kuczmy i Wiktora Janukowycza doprowadziły państwo do takiego stanu, że nawet struktury bezpieczeństwa i armia odziedziczone po czasach sowieckich, znajdowały się w stanie rozkładu. Widać to było w czasie ostatniej rewolucji, w której Janukowycz opierał się głównie na jedynej, zdolnej do tego jednostce: siłach specjalnych Berkut. Pozostałe struktury bezpieczeństwa były słabe, albo wręcz sabotowały działania władzy, aby na koniec od niej się odwrócić. Zresztą nawet w czasach rządów Kuczmy i Janukowycza władza nie kontrolowała w pełni mediów i opozycji. Na Ukrainie zawsze było wiele ośrodków politycznych wzajemnie ze sobą walczących.

W mijającym roku władza na Ukrainie zmieniła się nie za pomocą protestów i rewolucji. Tylko w demokratycznych wyborach. W Kijowie, co prawda, regularnie odbywają się protesty, np. przeciw polityce Zełenskiego w Donbasie i wobec Rosji. Padają hasła o trzecim Majdanie i kolejnej rewolucji, ale przynajmniej na razie są to jedynie puste groźby. Bo ukraińska demokracja, mimo wielu problemów, zaczęła dojrzewać i wyrastać z etapu ulicznego. Właśnie dzięki temu, że wcześniej doszło do przemian zapoczątkowanych na ulicy.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności