Milinkiewicz: Kreml może sprowokować reżim do rozprawy z protestującymi


Alaksandr Milinkiewcz
Zdj. Sasza Prawdina / Biełsat

Weteran białoruskiej opozycji, były więzień polityczny i były kandydat na prezydenta w wyborach w 2006 r. w rozmowie z Biełsatem komentuje wyjątkowość tegorocznej kampanii wyborczej na Białorusi.

– Co jest znakiem cechą szczególna prowadzonej obecnie kampanii na Białorusi?

– Nigdy wcześniej nie było takiej kampanii jak ta. Kto by pomyślał na wiosnę, że na ulicach będą się ustawiać kilometrowe kolejki, że zdarzy się coś tak przełomowego w spotkaniach z kandydatami. To wzmacnia wiarę. Białoruś od dawna nie chciała zmian tak bardzo, nie pokazała tego w taki sposób i nie pozbyła się strachu jak w tym roku. Jest to wielkie osiągnięcie, na które wielu w naszym kraju pracuje od lat. Władze też się do tego przyłożyły swoją nieludzką polityką. Tegoroczna kampania to przede wszystkim protest. Ludzie są bardzo zmęczeni tą samą osobą pojawiającą się w telewizji od ponad ćwierć wieku. Mają dość stagnacji, strachu, chamstwa, kłamstw i beznadziei.

Brakuje mi dyskusji o tym, jaki powinien być ten kraj w przyszłości. Czy nowa Białoruś stanie się białoruska i europejska? To jednak będzie temat pierwszych wolnych wyborów po Łukaszence.

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Wołkowysku.
Zdj. Belsat.eu

– Co mówią Pańscy sąsiedzi, mieszkańcy wsi Berszty na Grodzieńszczyźnie, o tym, co się dzieje w kraju?

– Zdanie ludzi zmieniło się dramatycznie, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Większość osób tutaj to starsi ludzie i często mówią o tym, co ich martwi. Po pierwsze, coraz więcej dzieci lub wnuków, którzy przenieśli się do miasta, chce opuścić Białoruś. “Co my tu będziemy robić sami? A po drugie, Łukaszenka zrobił wiele dobrego, ale czas odpocząć, potrzebujemy zmian, potrzebujemy młodych ludzi. I tak właśnie myśli wiele osób na Białorusi”.

Młodzi ludzie mówią, że Łukaszenka nie rozumie swojego narodu. Wydaje mu się, że obecna fala protestów nie jest wynikiem niezadowolenia z jego rządów i rozczarowania. Winą obarcza ingerencję w nasze sprawy wrogów zewnętrznych, przede wszystkim Moskwy i wojnę informacyjną w sieciach społecznościowych. Próbuje walczyć z kanałami w Telegramie, nazywa internet śmietnikiem. Społeczeństwo dojrzało do zmian, nie wróci do przeszłości. Ludzie rozumieją, że ten rząd nie jest w stanie przeprowadzić niezbędnych reform.

Ich telewizja z dziennikarzami siejącymi propagandę wygląda absolutnie archaicznie i bezradnie. Nawet w Bersztach coraz więcej ludzi ogląda Biełsat i dzięki niemu mogą spojrzeć na świat z innej strony. Nie ma zrozumienia i współpracy pomiędzy władzami i zwykłymi ludźmi. System prezydencki na Białorusi jest nieefektywnym, zacofanym modelem rządów, którego nie ma nigdzie indziej w Europie. Nie wierzę, że ta władza jest w stanie cokolwiek zmienić. Relatywnie reformatorski rząd, do którego większość ekspertów miała zaufanie, zmieniono na rząd generałów. Generałowie w swoich akademiach uczą się walczyć. A my chcemy powstrzymać wojnę.

Swiatłana Cichanouskaja w Słonimie.
Zdj. Belsat.eu

– Podczas tej kampanii widzieliśmy śmiałe wystąpienia niektórych dziennikarzy państwowych, sportowców i osób publicznych. Czy są jakieś oznaki przenikania wirusa dysydenckiego do nomenklatury władzy, organów ścigania? Czy może na razie ich struktury są raczej jednolite?

– W żadnym, nawet brutalnym reżimie, nie ma absolutnie jednomyślności. Powstaje jednak pytanie, do jakiego stopnia system władzy pozwala na ich wyrażanie, jeśli różnią się od myślenia lidera. Jest rzeczą oczywistą, że władze białoruskie mają grupę proreformatorską – bardziej probiałoruską, proeuropejską, która opowiada się za dialogiem ze społeczeństwem i wie, w jaki sposób przeprowadza się reformy. Istnieje też grupa (głównie funkcjonariuszy organów ścigania), która stara się dokręcić śrubę i wprowadzić dyscyplinę. Jak dotąd nie widzieliśmy żadnych publicznych manifestacji przeciwko głównej linii. Nie przyszedł jeszcze czas. Łukaszenka może wybaczyć opozycji nawet ostrą krytykę, ale swoim ludziom już nie. Oczywiście, coś pewnie świta im w głowach, zwłaszcza teraz, gdy kraj wrze.

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Lidzie.
Zdj. Belsat.eu

– W jednym z wywiadów powiedział Pan, że praktycznie we wszystkich kampaniach prezydenckich na Białorusi reprezentowane były interesy Moskwy i był co najmniej jeden kandydat, który przyczynił się do realizacji strategii Kremla.

– Tak długo, jak Putin będzie rządził (a ma zamiar rządzić wiecznie), będzie realizowana koncepcja „ruskiego miru”. Ukraina i Białoruś są w nim głównymi krajami docelowymi. Ukrainę Rosja utraciła. Rezygnacja z Białorusi to śmierć dla rosyjskiej ideologii. A jak bez niej poradzi sobie moskiewski reżim?

Kreml nigdy wcześniej nie zamierzał obalić Łukaszenki w naszych wyborach prezydenckich. Łukaszenka był „swój”, choć czasem niesforny. „Wielki Brat” miał inne zadania: podzielić i osłabić białoruską opozycję, zepsuć stosunki między Białorusią a Zachodem, a także, jak sam Łukaszenka mówi, nakłonić do jak najszybszej integracji z Rosją.

Jednocześnie, jeśli mówimy „ręka Moskwy”, „rosyjski ślad”, to nie należy zakładać, że ci ludzie, którzy współpracowali z Moskwą na pewnych etapach kampanii prezydenckiej, są wysyłani jako szpiedzy, którzy chcą oddać Białoruś w ramiona Putina. Absolutnie nie. Tylko że dla niektórych Białorusinów, szczególnie w niedawnej przeszłości, stanowisko Moskwy jako partnera było uważane za zupełnie normalne, a nawet honorowe. Na początku lat 2000. niektórzy kandydaci postrzegali Moskwę jako siłę, która mogłaby pomóc w demokratyzacji Białorusi. Ponieważ Moskwa jest silna, wpływowa, a na Białorusi również panują prorosyjskie nastroje. A jeśli Moskwa chciałaby kimś zastąpić Łukaszenkę, tak jak chce tego białoruska opozycja, to współpraca w tym procesie wydawała się logiczna.

Najważniejsze jest to, aby kandydat na prezydenta, który szuka współpracy z innym państwem, za każdym razem myślał o tym, czy nie zdradza interesów swojego kraju. Powinien wiedzieć, czy nie przyjmuje na siebie obowiązków, których nie będzie w stanie wypełnić, a jeśli wypełni, będzie to szkodliwe dla jego kraju. Jest to kwestia wielkiej odpowiedzialności.

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Mińsku 30 lipca.
Zdj. Belsat.eu

– Jaka, Pana zdaniem, może być strategia Moskwy wobec Łukaszenki w tych wyborach?

– Dzisiaj Moskwa zadaje sobie pytanie: czy Łukaszenka tak bardzo osłabnie, że podpisze 31. „mapę drogową” zakładającą głębszą integrację? A jeśli nie zrobi tego po kampanii, czy odsunąć się i poprzeć kandydata, który będzie dla Kremla bardziej obiecującym i ustępliwym partnerem? Taka strategia nie musi skończyć się krymskim scenariuszem. Istnieje wiele powodów geopolitycznych, dla których Moskwa nie może dziś powtórzyć takiej aneksji. Wojny hybrydowe są teraz wygrywane bez „grzecznych ludzi”.

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Mińsku 30 lipca. Zdj. Belsat.eu– Władze robią wszystko, aby wypchnąć Białorusinów z legalnego obszaru ochrony ich prawa do wyboru. Teraz jednak pojawiło się nowe, niezastraszone pokolenie, które nie było obecne podczas wydarzeń powyborczej demonstracji w 2010 r. i innych protestów. Co Pana zdaniem stanie się wieczorem 9 sierpnia i później?

– Autorem scenariusza kolejnej masowej demonstracji w Mińsku wydaje się być na razie nie tyle główny opozycyjny kandydat, ile reżim. Buduje atmosferę niepokoju, stale zastrasza społeczeństwo, ostrzega przed możliwością powtórzenia krwawych wydarzeń, które miały miejsce podczas protestów w byłych republikach radzieckich.

 

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Mińsku 30 lipca.
Zdj. Belsat.eu

Problem polega na tym, że znamy scenariusza zjednoczonego sztabu, ani nie wiemy, czy w ogóle mają jakiś. Spontaniczny protest bez przychylnych funkcjonariuszy milicji, bez konkretnych celów, to marzenie prowokatorów. Kto może się nimi stać? Reżim, jak sądzę, nie jest zainteresowany inicjowaniem rozproszenia protestów, ponieważ opcja agresji wobec narodu na długo zepsuje stosunki z Zachodem, a Białoruś pozostanie bez technologii, tanich kredytów i możliwości uczestniczenia w unijnych programach sąsiedzkich. A w opozycji nie ma radykalnych grup. Uważam, że prowokacje na protestach mogą być raczej scenariuszem Kremla, który ma na celu sprowokowanie reżimu do ostrej walki z protestującymi, a nawet do użycia broni. Gdyby do tego doszło, Łukaszenka stałby się wyrzutkiem cywilizowanego świata, ostatnim, a do tego jeszcze krwawym dyktatorem Europy. W końcu Łukaszenka zostałby sam na sam z Putinem, a to naraziłoby naszą niepodległość na poważne niebezpieczeństwo.

Najważniejszym dla opozycji jest zrobić wszystko, co w jej mocy, aby być przygotowanym na zneutralizowanie ewentualnych działań prowokacyjnych ze strony reżimu moskiewskiego i mińskiego oraz ciągłe nawoływanie zwolenników wyłącznie do pokojowych akcji.

Chciałbym, aby ludzie, którzy poprowadzą protest, zrozumieli swoją odpowiedzialność. Nie wystarczy wyjść na plac, potrzebujemy planu. W 2010 roku kandydaci nie zjednoczyli się ze sobą i każdy miał swój własny plan. Teraz, jeśli nie będzie koordynacji, będzie tyle planów, ile ludzi wyjdzie. To byłaby najgorsza opcja.

OMON i milicyjne więźniarki na ulicach Mińska.
Zdj. Belsat.eu

– Podczas naszej rozmowy powiedział pan, że nie wierzy, że reżim jest zdolny do reform. Jesteśmy teraz świadkami zmierzchu autokracji. Czy jeśli Łukaszenka pozostanie u władzy, to może sytuacja zmienić się w zimę po wyborach?

– Jest to najgorszy scenariusz dla rozwoju kraju i perspektyw dla ludzi. Wzmocnienie autorytaryzmu przed dyktaturą, zamrożenie statusu quo nie da szansy na rozwój, a jedynie przedłuży agonię reżimu. Nie zmienimy się w Koreę Północną, nie będziemy budować sowieckiej Białorusi po raz drugi. Globalizacja, digitalizacja, „postcovidowa” normalność czynią z państw trzeciego świata państwa niedemokratyczne. Dzisiejsi Białorusini nie powinni na to pozwolić.

– Część Białorusinów ostro krytykuje zjednoczony sztab Swiatłany Cichanouskiej: na przykład, zaniedbanie języka białoruskiego, brak tradycyjnych symboli protestu itp. Mówią, że to za mało białoruski protest, więc go nie poprą. Nie obeszło się też bez spiskowych teorii o „ręce Moskwy”, której niektórzy doszukują się podczas każdych wyborów prezydenckich. Dlaczego część aktywnych Białorusinów nie przyjmuje do wiadomości nowej siły, zaprzeczając fakt, że naród białoruski jest zdolny do protestu?

– Ważne jest, co kogo boli. Jestem osobą, dla której nasza niezależność jest najważniejszą wartością. I to nie dlatego, że nie myślę o ekonomii, edukacji, demokracji i wolności. Wiem tylko, że gdybyśmy pewnej nocy stracili niezależność, nie mielibyśmy języka, kultury, historii. Niepodległość jest podstawą państwa.

Rozumiem jednak, że protestuje duża liczba zwykłych ludzi, dalekich od zrozumienia tych wartości. Byłoby dobrze, gdyby je rozumieli, ale w dzisiejszych szkołach i społeczeństwie nie jest to powszechnie wpajane. Ludzie myślą o chlebie, myślą o tym, jak przetrwać. I opowiadanie im o języku, o odrodzeniu – nie sądzę, że teraz jest na to czas. Dobrze, że Cichanouskaja słucha rad i mówi o języku, niezależności. Myślę, że jest szczerą osobą, można na nią wpływać, słucha i słyszy. Ona jednak nie będzie prezydentem, jak mówi. Ona naprawdę nie jest na to gotowa. Kiedy zwykły człowiek ocenia Cichanouską, głównym argumentem przemawiającym na jej korzyść jest to, że „jest taka jak my”.

Uważam, że jedną z najstraszliwszych zbrodni Łukaszenki jest zabijanie tożsamości narodowej, języka i kultury. Gospodarkę, czy inne tym podobne kwestie łatwiej ożywić niż język i kulturę. Teraz będzie trudniej dokonać przywrócenia tożsamości białoruskiej niż na początku naszej niepodległości i będzie to znaczne dłuższy proces. Sytuacja nie jest jednak beznadziejna. Procesy odrodzenia są długie, ponieważ sprawa jest delikatna.

Pytanie brzmi, jak wpłynąć na to, co stanie się po wyborach. Boli mnie, że tradycyjna demokratyczna społeczność Białorusi została bardzo osłabiona przez represje i własne błędy. Teraz szczególnie ważne jest, abyśmy pozostali w grze dla dobra kraju, o którym marzymy.

OMON na ulicach mińska w czasie powyborczej demonstracji. 2 marca 2006.
Zdj. Vasily Fedosenko / Reuters / Forum

– W tej kampanii trzy kobiety w ciągu 15 minut zgodziły się na to, na co białoruska opozycja przez lata nie mogła się zgodzić – na zjednoczenie. Czy po tej kampanii wyborczej coś się zmieni w opozycji?

– Fakt, że te piękne kobiety i ich sztaby się zjednoczyły, był decydujący, ponieważ wszyscy rozumieli, że istnieje wspólny problem narodowy i do jego rozwiązania potrzebna jest maksymalna konsolidacja. Kampania odzyskała optymistyczny nastrój, pokazała zupełnie nowe barwy, bo taka jest wola tych, którzy wspierają trójkę nowych liderek. To dobry przykład, odpowiedzialne podejście.

Powiedzmy sobie szczerze, że gdyby Wiktar Babaryka i Siarhiej Cichanouski nie byli dzisiaj w więzieniu, a Waler Capkała był w Mińsku, współpraca między nimi pewnie miałaby miejsce, ale zjednoczenie prawdopodobnie by nie nastąpiło.

Szerokie koalicje powstają w czasach dyktatury. W demokracji nigdy wszyscy nie jednoczą się ze wszystkimi. U nas też tak będzie. Ale dopiero po zwycięstwie nad autorytaryzmem Łukaszenki.

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Homlu.
Zdj. Belsat.eu

– Zjednoczony sztab Cichanouskiej szybko uczy się, słucha krytyki i gromadzi tysiące swoich zwolenników na wiecach nie tylko w Mińsku, ale także na prowincji. Co jest zaletą, a co słabością tej nowej siły protestu i jej przywódców?

– Zaletą jest to, że jest to popularny, spontaniczny protest pochodzący z dołu. Nikt nie prowokował, nie oszukiwał, nie nakręcał, ludzie sami zdecydowali, że nie chcemy i nie będziemy już tak żyć. Takie ruchy zdarzają się raz na dekadę. I dobrze, że są, ponieważ jest to szkoła dla całego społeczeństwa, ludzie zaczynają się czuć jak wspólnota obywateli.

Słabością jest to, że ruch zjednoczył Białorusinów na rzecz głosowania protestacyjnego, do tej pory jego celem jest jedynie odsunięcie dyktatury od władzy. To ważny krok, ale tylko pierwszy. Nie wiemy, jaki kształt przybierze nowa siła w strukturach politycznych i publicznych. Czy zachowa swoją moc i jedność?Nie wydaje mi się. Ale wielu z dzisiejszych liderów protestów zostanie posłami, ministrami, burmistrzami. Życzę im, aby zachowali w swoich sercach umiłowanie wolności i demokracji.

Wierzę w kolejną odbudowę. Odnowa jest prawem natury. Instynkt samozachowawczy istnieje nie tylko dla jednostki, ale i dla narodu. I to zmusza do zrobienia czegoś naprawdę.

Тихановская, Колесникова, Цепкало
Od prawej: Weranika Capkała, Swaitłana Cichanouskaja, Maryja Kalesnikawa.
Zdj. Belsat.eu

– Nie wyraził pan publicznie swojego poparcia dla Cichanouskiej i zjednoczonego sztabu, chociaż dążą oni do tego, co zrobił pan w 2006 roku – do zmiany władzy.

– Tak, nie wypowiadałem się na temat konkretnych osobowości. Wszyscy wiedzą, że jestem twardym przeciwnikiem dzisiejszego rządu. A ja wielokrotnie mówiłem: kochajcie Białoruś bardziej niż nienawidzicie Łukaszenkę. W tych słowach najważniejsza jest Białoruś. Abym mógł wyrazić poparcie dla konkretnych osób brakuje odpowiedzi na pytanie jakie państwo chcą budować liderzy nowej siły. W tych wyborach będę głosował na nową Białoruś.

Miting Swiatłany Cichanouskiej w Brześciu.
Zdj. Belsat.eu

Alaksandr Milinkiewcz białoruski matematyk i fizyk, wiceburmistrz Grodna (1990–1996), wspólny kandydat sił opozycyjnych w wyborach prezydenckich na Białorusi w 2006, w latach 2007–2016 lider Ruchu Społecznego “O Wolność”. W 1987 r. odnalazł szczątki króla Stanisława Augusta w Wołczynie.

Rozmawiała Sasza Prawdina,IR, jb/belsat.eu

Aktualności