W stolicy i dużych białoruskich miastach obserwujemy niezwykłą aktywność polityczną – do wyborów prezydenckich szykują się władze i opozycja. A jak kampania prezydencka wygląda w Dziśnie, najmniejszym mieście na Białorusi? Zobaczcie w fotoreportażu Biełsatu.
Zjeżdżamy z przechodzącej koło Dzisny trasy Połock-Brasław i kierujemy się do centrum miasta. Witają nas piętrowe bloki z zabitymi oknami i brzózkami na dachach. Takie obrazki są już wizytówką wielu białoruskich miasteczek. Co prawda, to dopiero Wościewicze, przedmieście Dzisny.
Wościewicze płynnie przechodzą w Dzisnę. Zaraz za “witaczem” z herbem miasta i jego nazwą po rosyjsku stoi mobilny kiosk. To “tabakierka”, symbol współczesnej białoruskiej przedsiębiorczości. Przejeżdżając przez most na Dziśnie, którą miejscowi nazywają Dzisionką, zachwycamy się pięknem rzeki.
Miasteczko leży w bardzo malowniczym miejscu – rzeka Dzisna wpada tu do Dźwiny. Miejscowość położona jest na cyplu, z trzech stron otoczonym przez wodę.
Mimo pięknej okolicy, los nie był łaskawy dla miasteczka. O ile na początku XX wieku mieszkało w nim ponad 9 tysięcy osób, to teraz nie ma tu nawet półtora tysiąca mieszkańców. Wikipedia informuje, że Dzisna nazywała się kiedyś Kopiec-Gródkiem (Kapiec-Haradok, Капец-Гарадок). Wiemy, że początkowo kopiec był znakiem granicznym. Współcześnie w języku białoruskim słowo “kapiec” (капец) oznacza też coś nieudanego, jak polska “kaplica”. I patrząc na dzisiejszą Dzisnę łatwo stwierdzić, że nazwa Kapiec-Haradok nabrała tu nowego znaczenia.
XX wiek nie oszczędził Dzisny. W II RP straciła status miasta powiatowego i centrum powiatu dziśnieńskiego zostało Głębokie. Potem w 1959 roku, już w ZSRR, powiat dziśnieński województwa wileńskiego zlikwidowano, a oba miasteczka trafiły do rejonu miorskiego.
Dzisnę można dziś nazwać miasteczkiem kontrastu, gdzie piękna przyroda i bogate dziedzictwo mieszają się z zaniedbaniem i ogólną apatią. Jest tu wiele domów należących przed wojną do Żydów, którzy stanowili w mieście większość. Teraz stoją one zaniedbane i puste. Część sowieckich zakładów pracy została zamknięta, a po niektórych nie ma już nawet murów. Nawet państwowe sklepy stoją zabite, w oczekiwaniu na kupców, ale nieruchomości.
Z wciąż działających zakładów pracy największe są trzy: szwalnia, państwowe gospodarstwo leśne i stacja pomp na przechodzącym tu ropociągu. Nafciarze są tu też uważani za szczęściarzy i bogaczy. Wielu mieszkańców musi jeździć do pracy do niedalekiego Nowopołocka.
Fakt, że Dzisna nie jest już centrum rejonu, ma swoje plusy. Nie wycięto tu starodrzewu i na ulicach miasteczka jest bardzo przyjemnie. Zachowało się też wiele brukowanych ulic, przy których stoją stare domu. Przyjezdny może się tu poczuć jak podróżnik w czasie.
Idziemy starą brukowaną ulicą wzdłuż Dźwiny. Na jej brzegu na ławce siedzi starszy mężczyzna, którego pytamy, jak się tu żyje.
Żyje się w Dziśnie niełatwo, nie ma pracy. Siedzimy bez roboty. Coś zarobisz, jak rybę złowisz i sprzedasz – odpowiada nam Mikałaj Furs.
Opowiada, że wcześniej z łowienia ryb dało się wyżyć, bo używali sieci i nie zważali na prawo.
– Teraz inspektorów czort wie ilu. Z Brasławia, Połocka, Mińska przyjeżdżają. Inspektorów jest więcej, a ryb nie przybyło. Ale na wędkę jeszcze pozwalają łowić.
Pana Mikałaja pytamy o wybory: co myślą o nich ludzie w Dziśnie. Wędkarz mówi, że o wyborach i ostatnich wydarzenia w Mińsku słyszał wiele, ale na poprawę swojego życia już nie liczy.
– Ja już sześćdziesiąt lat przeżyłem, chwała Bogu. I ile by prezydenta nie wybierali, nic dobrego z tego nie wychodziło. Tylko gorzej było.
Rozmowa wraca na temat pracy. Mężczyzna mówi, że nie można jej tu znaleźć.
– Siedzę i palę ostatniego papierosa. W kieszeni mam dwie kopiejki, a do emerytury jeszcze trzy lata.
Żegnamy się z wędkarzem, który zaprasza nas, byśmy znów przyjechali do Dzisny, gdzie rzeka jest wyjątkowo piękna.
Niedaleko spotykamy rodzinę stawiającą płot. Walancina i Uładzimir Abrażewiczowie przeprowadzili się tu z Mińska. Ona przyszła na świat w Dziśnie, ale ponad 40 lat spędziła w stolicy. Po śmierci matki odziedziczyła jej dom, więc przyjechali tu spędzić całe lato.
– Sami się zastanawiamy, jak tu ludzie żyją. Zupełnie od świata oderwani – mówi Walancina.
– Chciałem kupić [niezależną – przyp. red.] gazetę Narodnaja Wola, ale nie ma. Mówią, że nawet jej nie przywożą – dodaje Uładzimir.
Małżonkowie przenieśli się tu ze względu na pandemię i nawet zameldowali się w miasteczku. Mówią, że tylko oni w miejscach publicznych chodzą w maseczkach, co miejscowych bawi.
– Możemy tu głosować. Mamy swoje poglądy, wiemy, na kogo chcemy oddać swój głos. Wcześniej na wybory nie chodziliśmy, bojkotowaliśmy je – mówi Walancina. – Ale przeczytałam, że w miejscowej komisji będą radny i dyrektor… Już wiemy, jaki wynik będzie. I co zrobić?
Na pożegnanie kobieta mówi:
– Bardzo chcemy zmian!
Nowego prezydenta i systemu chce też młody chłopak, którego zastajemy na ławce w parku. Przedstawił się nam jako Sasza i powiedział, że przyjechał tu z Mińska, gdy zobaczył milicyjne łapanki na ulicach stolicy.
– Dzisna to najmniejsze miasteczka na Białorusi i pewnie też najspokojniejsze. Dlatego przyjechałem tu, gdzie dalej do OMONu (odpowiednika ZOMO – przyp. red.). Mam dopiero siedemnaście lat i nie mogę głosować, ale czekam na zmiany.
Niedaleko, przed sklepem słychać męskie głosy. Na ławce siedzi czterech panów w średnim wieku, a pomiędzy nimi dopiero napoczęta flaszka taniego wina. Pytam się, co myślą o wyborach:
– A komu potrzebne te wybory?
– Pójdę, nie pójdę, jeden czort. I tak ten wąsaty zostanie.
– Żeby jeszcze się zmieniali, jak należy. A tak, to nie ma sensu chodzić.
Spacer po Dziśnie to czysta przyjemność. Samochody przejeżdżają bardzo rzadko, dlatego można spokojnie, jak przez wieś, iść po jezdni. Niektóre ulice wręcz zarosły trawą. Postanawiamy zajść pod radę miejską. Co ciekawe, miasta rejonowe nie mają rad miejskich, a mała Dzisna ma. Kiedyś miała nawet prawa magdeburskie.
Przed urzędem leży oczywiście asfalt. Słychać też brzęczenie kos spalinowych. Władze robią porządek. Spotkaliśmy jedną z interesantek. Aksana mówi nam, że w miasteczku nie ma co robić. Szczególnie młodzież nie ma gdzie pójść się zabawić.
– Jakie są nastroje przed wyborami? – pytam.
– A nigdzie mnie nie pokażecie? – upewnia się Aksana. – Większość chce zmiany na lepsze. I Alaksandr Łukaszenka nam w tym nie pomaga. Zapomnieli o nas wszyscy i zostawili. To ładne miasteczko, można by tu zrobić letnisko, ludzie by przyjeżdżali, pieniądze by do budżetu szły. Ale władze nie są tym zainteresowane.
Nie udało się nam dłużej porozmawiać z kobietą, po którą przyjechał samochód z rosyjską wstążką świętego Jerzego na antenie i lusterku.
Wchodzimy do budynku rady miejskiej. Wiadomo, nikt tam z nami rozmawiać nie chce i wszyscy mówią jednym głosem: “idźcie do przewodniczącego”.
Przewodniczący Jauhien Baran też nie jest rozmowny.
– Takie spotkania trzeba wcześniej umawiać. Ja teraz z wami rozmawiać nie mogę i nie będę.
Szef administracji dopytuje, o czym rozmawialiśmy z ludźmi i czy nie napiszemy o mieście czegoś złego.
– Miasto jest piękne, ale wymiera – odpowiadam szczerze.
– Nie śpieszcie się na nasz pogrzeb – mówi urzędnik. – Jeszcze wszystko będzie dobrze.
Po wyjściu z urzędu, idziemy do sklepu. Tu na pewno muszą rozmawiać o wyborach, do których zostało dwa i pół tygodnia.
– Jak będziecie głosować? – pytam.
– Jak to jak. Każdy będzie głosował na Łukaszenkę, chociaż nie chce. Większość już go nie chce jako prezydenta. Mówią, że nie ważne na kogo, byle przeciwko niemu – mówi Wiktar, mężczyzna w średnim wieku.
– Ale ludzie mówią, że tylko on będzie emerytury na czas płacił – dodaje stojąca obok kobieta.
– Rzecz w tym, że jak go zmienimy, to gorszy może nastać. Ludzie i o tym myślą – mówi inna pani.
– Ja tam nikomu nie wierzę. Nie dowierzam żadnej władzy. U nas każda władza odsuwa się od narodu – zauważa Ała Majsiajonak, pracownica internatu i założycielka muzeum Dzisny. – Niektórzy mówią, że każdy, byle nie Łukaszenka. Ale każdego to właśnie nie potrzebujemy. Potrzebujemy takiego, który by dbał o ludzi. Ale ja im nie wierzę. Może nawet nie pójdę na wybory.
Tekst Zmicier Łupacz, zdjęcia Leanid Juryk, pj/belsat.eu