90 zatrzymań i 74 tys. dolarów kary w ciągu 2 lat: Biełsat działa mimo aresztów i grzywien


Jesteśmy z wami już 11 lat, od 10 grudnia 2007 r. To wtedy nasz zespół postawił sobie za zadanie wspieranie demokratyzacji i europeizacji Białorusi, relacjonowanie głównych wydarzenia w kraju: bez cenzury i w języku białoruskim. Już od początku naszej działalności białoruskie władze odnosiły się do nas jak do wroga, a Alaksandr Łukaszenka nazwał Biełsat projektem „głupim, bezsensownym i nieprzyjaznym”.

Represje co dzień, ale my się nie poddajemy

Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat nasi dziennikarze otrzymali grzywny łącznie na sumę 75 353 dolarów USA. Najwięcej wyroków wydały sądy w obwodzie mińskim i homelskim. Milicjanci często karzą dziennikarzy, zanim nawet dotrą na miejsce wydarzenia. Zatrzymują ich na drodze, przewożą na komisariat i spisują zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia, na podstawie którego sąd skazuje dziannikarzy na kary grzywny i aresztu.

Kazali się rozebrać przy włączonej kamerze”

Dziennikarka Wolha Czajczyc, która w tym roku została „telewizyjną osobą roku” Biełsatu praktycznie raz w miesiącu otrzymywała wezwanie do sądu. Wola specjalizuje się w relacjonowaniu protestów ulicznych oraz przygotowuje materiały o problemach społecznych. Jeździ na prowincję i pokazuje świat, który nigdy nie pojawia się w państwowej TV. W ciągu roku skazano ją na karę grzywny 11-krotnie. Tak jak w przypadku innych dziennikarzy Biełsatu, zarzut jest zawsze ten sam – złamanie art. 22.9 Kodeksu Wykroczeń. Dziennikarze są karani za “nielegalny wyrób i rozpowszechnianie produkcji medialnej”, czyli pracę bez akredytacji.

– W Borysowie, gdy mnie zatrzymano, wszystko było nagrywane przez tajniaka kamerą. W czasie rewizji osobistej człowiek innej płci nie miał prawa przebywać w tym samym pomieszczeniu. Jednak oni znaleźli wyjście, operatora zamienili na operatorkę i zmusili mnie, żebym się rozebrała! Przy włączonej kamerze. Jednak wtedy wyegzekwowałam swoje prawa, czym ich bardzo zadziwiłam – opowiada Wolha.

Wolha Czajczyc z operatorem Siarhiejem Kawalowem

W 2017 r., współpracownicy Biełsatu zapłacili 31 z ogólnej liczby 35 kar nałożonych na białoruskich dziennikarzy za pracę bez akredytacji.

Jeden z naszych kolegów Aleś Zaleuski w ciągu ostatnich trzech lat kilkanaście razy miał do czynienia ze stróżami prawa. Przez długi czas prowadził program „Ludzkie sprawy”, który pokazywał problemy konkretnych ludzi i pomagał w ich rozwiązaniu. Dzięki naszemu programowi udało się np. zebrać pieniądze na remont domu samotnej matki wychowującej niepełnosprawnego syna.

Aleś Zaleuski

Podczas relacjonowania tzw. sprawy lekarzy – czyli afery korupcyjnej w białoruskiej służbie zdrowia, dziennikarz ujawnił, że jeden z zatrzymanych dyrektorów państwowej firmy jest bratem białoruskiego generała. Wspomniany w materiale wojskowy napisał osobistą skargę do szefa białoruskiego MSW Ihara Szuniewicza, gdzie w wyliczył sześć przyczyn, dlaczego dziennikarza Biełsatu należy ukarać.

Gdy 25 marca 2017 r. milicja brutalnie rozgoniła demonstrację z okazji Dnia Wolności, Zaleuski został zatrzymany i znalazł się w milicyjnej więźniarce. Tam jednak pokazał milicjantom dowód osobisty z miejscem zamieszkania. A że mieszkał w pobliżu, przekonał funkcjonariuszy, że „wyszedł tylko na chwilę do sklepu”. Został wypuszczony i już następnego dnia wrócił do relacjonowania.

– Raz z operatem zostaliśmy zatrzymani od razu po nagraniu wywiadu z ukraińską snajperką. Z okazji Dnia Wolności zatrzymywano mnie trzy dni pod rząd: dzień przed, w dniu akcji i dzień po – wspomina Zaleuski.

Dziennikarz razem z innymi zatrzymanymi trafił wtedy do komisariatu dzielnicy Centralnyj Rajon, gdzie przy minusowej temperaturze wszystkich wygnano na dziedziniec i kazano stać dłuższy czas w rozkroku z głową przytknięta do muru.

Na prowincji bez zmian

Miłana Charytonawa i Aleś Lauczuk – ekipa reporterska z Brześcia tylko w tym roku otrzymała kary w łącznej wysokości 5 tys. dol.

Białoruskie władze nie przebierają w środkach w walce z Biełsatem. A szczególnie nie lubią, gdy nasi dziennikarze jadą z kamerą na wieś, czy do miasteczek, i pokazują, do jakiego stanu prezydent doprowadził kraj. Wiosną 2017 r. milicja urządziła specjalną operację przeciwko dziennikarzom naszej stacji. Aleś Lauczuk i Miłana Charytonawa zostali zatrzymani na drodze do Kobrynia, gdzie mieli relacjonować protest społeczny. Zatrzymanie było bardzo brutalnie – okazało się, że dokonywali go nie szeregowi tajniacy, ale naczelnicy wydziału ds. walki z przestępczością zorganizowaną i wydziału ds. walki z narkotykami w Kobryniu.

– Łapali nas jak groźnych przestępców. Spędziliśmy ponad 3 godziny na komisariacie, odebrano nam sprzęt – wspomina Aleś.

Moment brutalnego zatrzymania nagrało na telefony kilka osób. Milicjanci potem szukali ich po mieście i nakazywali skasowanie nagrań.

Miłana i Aleś podczas akcji przeciwko budowie fabryki akumulatorów w Brześciu

W ciągu ostatnich 3 miesięcy dziennikarze odczuwają wzmożoną presję ze strony władz. Są śledzeni elektronicznie i fizycznie. Milicjanci przychodzą do ich domów praktycznie w każdy weekend.

– Rano, gdy wracałem z wywiadówki, milicjanci otoczyli szkołę, by wręczyć mi pozew – opowiada Lauczuk.

Wszystkie te działania mają na celu uciszenie niezależnego głosu. Przedstawicieli władz różnego szczebla niezwykle denerwuje, że nawet nie mając akredytacji, pokazujemy to, co oni starannie chowają przed społeczeństwem.

we,jb/belsat.eu

Aktualności