Władze w Kijowie obawiają się, że Łukaszenka przeniesie kryzys migracyjny na granicę białorusko-ukraińską. Taka możliwość rozwoju wypadków niepokoi zwłaszcza wobec zagrożenia rosyjską inwazją. O tym, czy przybysze z Bliskiego Wschodu będą w stanie pokonać granice Ukrainy, rozmawialiśmy z byłym białoruskim pogranicznikiem, który ze względów bezpieczeństwa prosił o anonimowość.
Białoruscy pogranicznicy zimą. Zdjęcie: gpk.gov.by
– Czy możliwe jest przesunięcie przez reżim Alaksandra Łukaszenki presji migracyjnej na granicę z Ukrainą? I czym granica Białorusi z Ukrainą różni się od granicy z państwami Unii Europejskiej?
– Nie jestem politologiem, więc trudno mi mówić o dalszym rozwoju tego kryzysu. Mogę jednak stwierdzić, że granicę Białorusi z Ukrainą jest łatwiej nielegalnie przejść niż granicę z Polską, litewską i łotewską. Znacznie łatwiej. Nie jest ona bowiem tak szczelnie chroniona wszelkimi ogrodzeniami i kamerami.
Są nawet takie miejsca, w których zupełnie nie ma infrastruktury do ochrony granicy. Przez pola biegnie jedynie KSP (pas kontrolno-śladowy – przyp. Biełsat) – specjalnie zaorany pas ziemi, na którym widać ślady przechodzących. Przez lasy idzie on przesieką szeroką na 30-50 metrów. Takich miejsc na białorusko-ukraińskiej granicy jest bardzo wiele ze względu na jej długość – 1084 kilometry. To cała południowa granica Białorusi.
– Jak zorganizowana jest jej ochrona przez białoruski Państwowy Komitet Pograniczny?
– Południowej granicy w obwodzie brzeskim strzeże Piński Oddział Pograniczny, a w obwodzie homelskim – Homelska Grupa Pograniczna i Mozyrska Grupa Pograniczna, którą nie tak dawno założyli.
Przez ostatnie 10-15 lat ochrona tej granicy została poważnie wzmocniona, powstają nowe komendantury i posterunki. Bo wcześniej prawie nic tam nie było. Teraz są siły i środki, by tą granicę zamknąć, ale wciąż są miejsca, gdzie idziesz i możesz niepostrzeżenie wejść na Ukrainę. Wiem, że granica polsko-białoruska jest o wiele lepiej strzeżona. Nasza granica z Ukrainą jest zwyczajnie za długa i uszczelnienie jej byłoby zbyt kosztowne.
– Z pewnością są miejsca, w których rozwój kryzysu migracyjnego byłby szczególnie łatwy.
– Jest takie czułe miejsce. Na styku obwodów homelskiego i brzeskiego leży Poligon Merliński, na którym w czasach sowieckich wojsko przeprowadzało jakieś testy. To olbrzymie bagna i lasy, a najbliższe białoruskie osady są oddalone o 30 kilometrów od granicy. Z kolei po stronie ukraińskiej wioski są prawie na granicy.
To bardzo dziki teren – bagna, bezdroża, które trudno kontrolować. Ale jeśli migranci zostaną tutaj przywiezieni, to nikt tego nie zauważy. Nie będzie świadków. Nie mówię o pogranicznikach, tylko o zwykłych ludziach. Ale dojechać tam byłoby bardzo trudno, trzeba by użyć specjalnych pojazdów. Jesienią i wiosną, przy wysokim stanie wody, nawet pograniczników na posterunki przerzucano helikopterem. Ale pieszo da się przejść.
Poligon Merliński to inaczej rezerwat Bagna Olmańskie – do niedawna największy nietknięty ludzką ręką kompleks mokradeł w Europie. W 2018 roku bagna zostały przecięte groblą, by pojazdy pograniczników mogły dojechać do granicy z Ukrainą. Budowla ta grozi powolnym wysuszeniem unikatowego ekosystemu. Przeciwko inwestycji protestowały białoruskie i międzynarodowe organizacje ochrony przyrody.
– Zwabieni na Białoruś migranci to ludzie w różnym wieku, wśród których są też rodziny z dziećmi. Czy byliby w stanie przejść przez te bagna, gdyby już zostali tam dowiezieni? Czy przeżyliby taką drogę?
– Jedynie z przewodnikiem, który bardzo dobrze zna ten teren. Samemu nikt tamtędy nie przejdzie.
– Czy przez białorusko-ukraińską granicę wiodą jakieś utarte szlaki przemytnicze, które mogłyby zostać wykorzystane?
– Tam zawsze działali kontrabandziści, szczególnie w rejonie Dywina. Ale głównie na potrzeby mieszkańców okolicy. Przenosili żywność, jeśli po którejś stronie była bardzo duża różnica cen.
Teraz może nie jest to już tak popularny proceder, ale 10-15 lat temu był na porządku dziennym. Szczególnie dotyczyło to odzieży, która na Ukrainie była bardzo tania, a u nas droga. Ludzie przenosili ją przez lasy w takich wielkich torbach. A w drugą stronę trudno mi powiedzieć, co by się opłacało z Białorusi przemycać. Może tylko papierosy.
– Przemycano też jakiś “poważniejszy towar”? Broń, narkotyki, alkohol, ludzi?
– Tak, oczywiście. Jak przez każdą granicę. Gdy służyłem, to często słyszałem, że zatrzymali kogoś z marihuaną. Zatrzymywaliśmy też migrantów z Azji, ale nie w takiej skali jak teraz na polskiej i litewskiej granicy.
– Łukaszenka swojego czasu twierdził, że opozycja sprowadza nielegalnie broń z Ukrainy. Przy granicy mieli być też zatrzymani anarchiści z grupy Aliniewicza, którym zarzucono przemyt broni właśnie z Ukrainy. Czy to możliwe, by przez zieloną granicę na Białoruś trafiała broń?
– Technicznie wszystko jest możliwe, tylko nie wiem, czy ma to sens.
– Czy w takim razie zdarzało się wam zatrzymywać przemytników broni?
– Były takie przypadki, ale uważam je za inscenizacje na użytek propagandy. Jeszcze przed ostatnimi wyborami miało dojść do próby sforsowania przejścia granicznego przez dżip z bronią. Nie widzę najmniejszego sensu w pchaniu się terenówką przez przejście. Normalny człowiek wie, że zostanie zatrzymany – jeśli nie na granicy to dalej. Prawdziwi przemytnicy przejechaliby bokiem.
Nawet pogranicznicy, którzy tam służyli, śmiali się z tej ustawki.
– Jakie wcześniej były wasze stosunki z ukraińskimi pogranicznikami?
– Normalne. Gdy spotykaliśmy się na granicy, to się witaliśmy, rozmawialiśmy. Żadnych politycznych konfliktów pomiędzy nami nie było. Wcześniej było spokojnie, przejrzyście, czysto. Dobrze.
– Uważa pan, że Ukraina będzie w stanie uszczelnić granicę, jeśli władze Białorusi skierują presję migracyjną na południe?
– Myślę, że jedynie kierując tu dodatkowych ludzi i sprzęt, wojsko. Bo nie będą w stanie rozpiąć drutu wzdłuż całej granicy. Wątpię, by ktoś przekazał Ukrainie pieniądze na budowę ogrodzenia czy innej stałej infrastruktury.
– Akurat w tym tygodniu Państwowa Służba Pograniczna Ukrainy poinformowała, że już w styczniu otrzyma od USA prawie 25 milionów dolarów na uszczelnienie granic z Białorusią i Rosją. Te pieniądze mają zostać wykorzystane m.in. na drony, kamery i pojazdy patrolowe.
– Jestem przekonany, że przynajmniej część tych środków trafi nie tam, gdzie powinna. Ukraina jest podobna do Białorusi, tam też nie wszystko odbywa się uczciwie. To nie Europa.
– Czy możliwe jest zamknięcie przez Ukraińców przejść granicznych z Białorusią w razie zaostrzenia sytuacji politycznej?
– Technicznie jak najbardziej. Ale trudno mi powiedzieć, do czego musiałoby dojść, by zamknęli.
– Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym poprosić o wskazanie regionu, który obstawia pan jako miejsce możliwego kryzysu migracyjnego.
– Granica na odcinku pińskim w dużym stopniu biegnie po wodach Dniepru (w tym w strefie wysiedlonej po katastrofie czarnobylskiej – przyp. Biełsat), dlatego uważam, że jeśli już dojdzie do kryzysu migracyjnego, to jedynie na odcinkach mozyrskim lub pińskim.
***
Od końca maja tysiące migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu trafiły do Unii Europejskiej przez granice z Białorusią. Choć reżim Alaksandra Łukaszenki zaprzecza swojemu zaangażowaniu w kryzys migracyjny, dowody i zeznania migrantów potwierdzają, że został on zorganizowany przez białoruskie służby specjalne. Według władz Polski, Litwy i Łotwy jest to zemsta za zachodnie sankcje, atak hybrydowy mający na celu osłabienie jedności Unii Europejskiej.
Według źródeł ukraińskiego i amerykańskiego wywiadu, Rosja zgromadziła potężne siły wojskowe w regionach graniczących z Ukrainą, a na początku nowego roku może dojść do inwazji na wielką skalę. W związku z tym, że Mińsk jest najbliższym sojusznikiem Moskwy, uzależnionym od niej gospodarczo, Kijów obawia się konfliktu także na granicy z Białorusią. Jedną z jego form może być właśnie masowy napływ nielegalnym migrantów.
pj/belsat.eu