Z różnych stron padają sugestie negocjacji w sprawie zakończenia wojny. To jeszcze nie początek rozmów, ale Rosja i Ukraina rzeczywiście próbują zająć wygodne pozycje przed rozmowami, które w końcu nastąpią. Tylko, że Putin tak naprawdę nie chce pokoju.
Do współczesnej historii przeszły wielkie konferencje kreślące warunki zakończenia wojen: Teheran, Jałta, Poczdam – tam zwycięzcy rysowali nowy świat po II wojnie światowej. Camp David czy Oslo były krokami milowymi w wojnach bliskowschodnich, Paryż kończył wojnę we Wietnamie, a w Dayton położono kres wojny w byłej Jugosławii. Każda z tych konferencji była inna, ale do każdej z nich drogę wykuwały skomplikowane negocjacje, intrygi dyplomatyczne i, często, zgniłe kompromisy.
W wojnie obronnej Ukrainy nie widać na razie szans na podobne konferencje czy nawet negocjacje rozejmowe, o pokojowych nie wspominając. Jeśli do nich dojdzie, to nie będą miały charakteru „wielkich” konferencji drugowojennych, bo tamte były zjazdami zwycięzców. W rosyjskiej agresji na Ukrainie nie będzie jednoznacznych zwycięzców, a więc formuła rozejmu będzie wykuwana w żmudnych negocjacjach między walczącymi stronami przy udziale światowych mocarstw. Raczej jak porozumienia bliskowschodnie czy wręcz negocjacje w Mińsku w sprawie zakończenia wojny na Donbasie, niż jak Jałta i Poczdam.
Nie ma jednak wątpliwości, że zabiegi i przygotowania do jakiejś formuły zakończenia wojny w obecnej fazie trwają. I to bardzo intensywnie. Agencja Reuters, powołując się na źródła na Kremlu podała, że Rosja jest gotowa do negocjacji. To nie pierwsza płynąca z Rosji tego typu sugestia. W kwietniu Kreml opublikował zapis rozmowy Władimira Putina i Alaksandra Łukaszenki o pomysłach na negocjacje i zakończenie wojny. Nie tylko Rosja przygotowuje grunt.
W czerwcu ma się odbyć duża konferencja wokół tzw. formuły pokojowej Wołodymyra Zełenskiego w Szwajcarii, a ten temat na pewno pojawi się na czerwcowym szczycie G7 w Apulli we Włoszech. Rok temu swój plan pokojowy ogłosiły Chiny i wcale nie zaprzestały jego forsowania. Wreszcie plan ma nawet Turcja. Równolegle do trwających zabiegów dyplomatycznych trwa bardzo intensywna kampania propagandowa i wojna informacyjna o pokój. Rosja stara się przekonać świat zachodni, że Ukraina jest zmęczona wojną i znajduje się na krawędzi załamania i musi po prostu zgodzić się na pokój. Oczywiście na rosyjskich warunkach. Ukraina przekonuje, że pokój nastąpi tylko wtedy, kiedy ostatni rosyjski żołnierz opuści terytorium Ukrainy. Terytorium rozumiane jako Ukraina w granicach sprzed 2014 roku.
Ostatnie, prawdziwe negocjacje między Rosją a Ukrainą miały miejsce w lutym, marcu i kwietniu 2022 roku, czyli po rozpoczęciu rosyjskiej agresji. Gospodarzami rozmów były wtedy Białoruś i Turcja, a w rozmowach brali udział m.in. oligarcha Roman Abramowicz czy wysłannik polskiego prezydenta Jakub Kumoch. W formie online rozmowy trwały jeszcze wprawdzie do czerwca 2022 roku, ale faktycznie załamały się po ujawnieniu w kwietniu rosyjskich zbrodni w Buczy i Irpieniu pod Kijowem. Od tamtej pory obie strony okopały się na swoich pozycjach.
Ukraina warunkuje rozmowy wycofaniem się Rosjan z jej terytorium. A Rosja sugeruje, że dla niej celem rozmów będzie wstrzymanie walk przy uznaniu obecnej linii frontu, a zatem uznanie również zaboru ukraińskiego terytorium. To nie wszystkie żądania Rosji. Moskwa będzie dążyć do formuły neutralności Ukrainy tj. zablokowania jakichkolwiek szans Kijowa na integrację ze strukturami zachodnimi. W kwietniu zachodnie media: szacowne Foreign Affairs i The Wall Street Journal przypomniały o negocjacjach z 2022 roku. W dość pobieżnym ich omówieniu pojawiło się niestety wiele uogólnień i sugestii, że wówczas to z winy Ukrainy zerwane zostały rozmowy pokojowe, bo armia ukraińska wypychała Rosjan spod Kijowa i liczyła na sukcesy na froncie.
Jednocześnie media przypomniały jeden z leżących wówczas na stole rosyjskich warunków: status neutralności Ukrainy gwarantowany nie przez dobrowolną integrację ze strukturami zachodnimi, a przez „koncerty mocarstw” – gwarantów bezpieczeństwa Kijowa. Czyli formułę znaną z Memorandum Budapesztańskiego, kiedy Ukraina oddała poradziecką broń jądrową w zamian za gwarancje bezpieczeństwa ze strony mocarstw-sygnatariuszy (w tym Rosję). Jak wiadomo, ta koncepcja się nie sprawdziła.
Moskwa wykorzystuje jednak negocjacje z 2022 roku, by pokazać, że to Kijów odrzuca pokój. Zresztą to stała rosyjska taktyka: przekonywać świat, że Putin jest gotowy na zakończenie wojny w każdej chwili. Wystarczy tylko podpisać zgodę na utrzymanie przez Rosję zagarniętych terytoriów, zgodę na neutralność Ukrainy, czyli jej de facto status państwa w szarej strefie. Status państwa bezbronnego, bez sojuszników. I wojna się skończy.
W czasie konferencji prasowej w Pekinie, podczas niedawnej wizyty w Chinach, Putin dokładnie wyłożył swoją koncepcję, znowu nawiązując do rozmów z wiosny 2022 roku. Mówił, że w ramach umowy z ukraińską delegacją Rosjanie wycofali wtedy wojska spod Kijowa, ale Ukraińcy chcieli walczyć dalej.
– Powiedzieli, że będą walczyć do końca (…) Kolejny raz nas oszukali – mówił Putin.
O tym, że warunkiem owego kremlowskiego pokoju była zgoda na de facto ubezwłasnowolnienie Ukrainy, nie wspomniał.
Budowana od miesięcy narracja o „zmęczeniu wojną” ma służyć uzyskaniu przez Rosję większej spolegliwości ukraińskich i zachodnich polityków na takie rozwiązanie. Jednocześnie Moskwa, sugerując, że to Zełenski jest uparty i nie chce rozmawiać, nieustannie osłabia jego pozycję na Zachodzie. Daje paliwo dla antyukraińskich i prorosyjskich sił politycznych w Europie i USA.
Przed powrotem z wizyty w Uzbekistanie Putin właściwie wskazał, że Zełenski nie jest jego zdaniem legalnym prezydentem, gdyż po formalnym zakończeniu jego kadencji 20 maja, władza na Ukrainie jest w rękach Rady Najwyższej (parlamentu) i jej przewodniczącego Rusłana Stefańczuka. Jednocześnie Putin dywagował, że ukraiński sąd konstytucyjny powinien wypowiedzieć się o władzy Zełenskiego, a inaczej to zgodnie z konstytucją władzę sprawuje parlament. To próba włożenia kija w szprychy ukraińskiej polityki. Obliczona na podzielenie Ukraińców i poszukiwania w kijowskiej polityce tych, z którymi można będzie rozmawiać o zakończeniu wojny na rosyjskich warunkach.
Taki „pokój” po pierwsze otworzyłby Rosji drogę do działań uderzających w państwo ukraińskie od wewnątrz. Do wykorzystania potężnego potencjału frustracji po przegranej wojnie. Do zaprzęgnięcia radykalizacji społeczeństwa, weteranów i emocji rozczarowania wobec Zachodu. Kreml nie musiałby wcale stawiać tylko na siły prorosyjskie, bo akurat potencjał sympatii do Rosji wojna skutecznie wypaliła. A jednak w Gruzji udało się skutecznie obezwładnić prozachodnie nastroje i kurs państwa kilka lat po wojnie 2008 roku, kiedy przecież wydawało się, że Gruzini nigdy już nie będą chcieli mieć nic wspólnego z Rosją.
Także w przypadku Ukrainy Rosja będzie liczyć na rozbicie państwa od wewnątrz, polaryzację sceny politycznej i kryzys zaufania do państwa i sojuszników. Mając zgniły pokój w ręku i okupując 1/5 terytorium Ukrainy Putin zyska instrument realizacji tych celów.
Po drugie, rozpoczęcie negocjacji nie oznaczałoby, wbrew nieoficjalnym sugestiom Kremla, zakończenia działań zbrojnych. Historia wykorzystywania rozmów dyplomatycznych do przykrywania działań zbrojnych i manipulowania przeciwnikiem jest tak samo stara jak historia samej dyplomacji i wojen. Zwłaszcza strona przeważająca na polu bitwy i górująca psychologicznie ma skłonność do wykorzystywania rozmów, ich zrywania i obwiniania drugiej strony. Tak było w większości długotrwałych konfliktach zbrojnych XX wieku. Tak było i w czasie rozmów w Mińsku wokół Donbasu.
Dla Rosji cały czas celem nadrzędnym jest podporządkowanie całej Ukrainy. Czy osiągnie to instrumentami hybrydowymi i od wewnątrz, wpływając na kryzys państwa, czy środkami militarnymi zajmując kolejne terytoria Ukrainy, to już kwestia nadarzającej się okazji. Samo rozpoczęcie negocjacji z rosyjskimi warunkami na stole przy okresowych rozejmach na np. wybranych odcinkach linii frontu mogą wzniecić wewnętrzne niezadowolenie w Kijowie i wzrost frustracji. A jednocześnie pozostawią rosyjskiej armii opcję kontynuowania działań ofensywnych tam, gdzie znajdą słabość ukraińskiej obrony.
Zełenski i jego otoczenie doskonale zdają sobie sprawę z tego ryzyka. Stąd podejmują wysiłki, by forsować swoją koncepcję pokoju. Jej fundamentem jest warunek, że Rosjanie muszą opuścić Ukrainę, a Ukraina pozostanie państwem suwerennym. Formuła Zełenskiego jest jednak kompleksową propozycją rozmów na wiele tematów związanych z wojną i przyszłością po niej: od kwestii humanitarnych po gospodarcze. Rozmowy w Szwajcarii, jakie odbędą się w połowie czerwca z udziałem przedstawicieli ponad stu państw, będą tak skonstruowane, by państwa, które nie są gotowe zaakceptować bezwarunkowego wyjścia Rosjan z Ukrainy, rozmawiały o innych tematach. To dzięki temu ukraińskiej dyplomacji udało się zaprosić wielu przedstawicieli tzw. Globalnego Południa, którzy są w relacjach międzynarodowych bliżsi Rosji.
Najbardziej Kijowowi zależy na udziale reprezentanta Pekinu. Chiny są jednak ostrożne i na razie jedynie ambasador chiński w Berlinie niejednoznacznie zasugerował, że ktoś z Państwa Środka może się w Szwajcarii pojawić. Chiny mają swój plan, który zakłada uznanie praw Rosji do terytoriów okupowanych, choć mówi o międzynarodowej kontroli linii rozgraniczenia. W przygotowaniach do wyłożenia na stół koncepcji pokojowych USA, państwa UE i NATO popierają stanowisko Kijowa. Czyli pokój, ale po wycofaniu Rosji z Ukrainy. Oczywiście pojawiają się pewne niekonsekwencje, jak płynące z Berlina słowa kanclerza Olafa Scholza o potrzebie pokoju. Zachód doskonale rozumie, a przynajmniej powinien rozumieć, że Rosjanie są mistrzami blefu. Kiedy mówią o pokoju, traktują już same rozmowy o zakończeniu wojny jako instrument realizacji tych celów, dla których zaczynali wojnę.
Michał Kacewicz/ belsat.eu