Steve Rosenberg z BBC obnażył paranoję, histerię i konfabulacje Łukaszenki. Wywiad pokazał jak bardzo osamotniony i oderwany od rzeczywistości jest dziś autokrata z Mińska.
Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o wywiadzie z Alaksandrem Łukaszenką, jakiego udzielił stacji BBC, odezwały się głosy krytyki: bo wywiadów z dyktatorem się nie robi, bo to go legitymizuje.
Są to fałszywe założenia. Należy robić wywiady z dyktatorami. Zwłaszcza z nimi.
I zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy dyktatorzy potrafią świetnie kłamać i manipulować opinią publiczną za pomocą propagandy. A im dalej od ich państw, tym bardziej prawda o ich reżimie ginie w gąszczu dezinformacji i półprawd. Szczególnie jednak należy robić dobre wywiady.
Wywiad moskiewskiego korespondenta BBC Steve’a Rosenberga z Łukaszenką jest dziennikarskim arcydziełem. Pokazuje prawdziwą twarz Łukaszenki. Mimo wysiłków białoruskiej propagandy (w telewizji z Mińska pokazano ocenzurowaną i zmanipulowaną wersję nagrania), rozmowa ujawnia w jak bardzo szalonym świecie tkwi dyktator z Mińska. Jak daleko oderwał się od rzeczywistości.
Udało się to pokazać, gdyż Rosenberg przez całą rozmowę był doskonale opanowany i konsekwentnie pytał o to, o co chciał pytać. Nie dał sobie narzucić charakterystycznej dla Łukaszenki retoryki pokrzywdzonego przez cały świat poczciwiny. Sukcesywnie wyprowadził w ten sposób Łukaszenkę ze strefy komfortu, w jakiej przebywał on w trakcie wszystkich dotąd udzielanych wywiadów (czy to dla białoruskich, czy rosyjskich, lub zachodnich mediów). Ostatecznie Łukaszenka pękł. Obnażył całkowicie prawdziwą twarz satrapy. Satrapy osamotnionego w oparach szaleństwa i przekonanego o własnej omnipotencji w sztuce manipulacji.
BBC zrobiło wywiad w związku z kryzysem na granicach Białorusi. Dlatego też Rosenberg rozpoczął rozmowę właśnie od tego tematu. Łukaszenka był do tego przygotowany. Sypał cyframi jak z rękawa. Np. na odesłanie ilu migrantów umówił się z Angelą Merkel. Później Berlin zdementował te stwierdzenia.
Podobnych konfabulacji było zresztą więcej. Łukaszenka malowniczo opisał np. scenę starcia migrantów z polskimi służbami na przejściu granicznym w Kuźnicy. Twierdził, że migranci na kolanach błagali Polaków, by ich przyjęli, a ci potraktowali ich wodą z chemikaliami.
– Wy, albo wasi podopieczni, Polacy, włączyliście polewaczki i polewaliście ich wodą (…). Wy tam chemikalia wmieszaliście w wodę, trucizny, pestycydy i herbicydy. To jest to, czym karaluchy i chwasty na polu się niszczy. Tak było! – opowiadał Łukaszenka.
Rosenberg odparł na to, że był na granicy, widział na własne oczy tę sytuację i wyglądała ona inaczej, a Łukaszenki tam nie było.
– Znaczy nie widzieliście wszystkiego, ludzie na kolanach błagali! – upierał się Łukaszenka.
Brytyjski dziennikarz konsekwentnie próbował wyciągnąć z rozmówcy, dlaczego wyreżyserował kryzys graniczny i sprowadził migrantów na Białoruś. Łukaszenka równie konsekwentnie odpowiadał, że w sumie to przyjechali sami, idą do Niemiec, a on nie ma z tym nic wspólnego. Poza tym, ze pomaga im na granicy z dobroci serca.
Kluczowym punktem wywiadu, po którym Łukaszenka zaczął tracić nad sobą panowanie, było jednak zasugerowanie mu przez Brytyjczyka, że nie jest legalnym prezydentem.
– A jak Angela Merkel do Pana mówiła: „panie prezydencie”? (…) Czy wierzy pan w te 80 proc. w wyborach?
Tego typu pytania spowodowały, że Łukaszenka zaczął zwracać się do Rosenberga per „ty”, mimo, że dziennikarz cały czas mówił mu na „pan”, lub używając przyjętej w języku rosyjskim formy grzecznościowej – Aleksandrze Grigoriewiczu.
Opowieści Łukaszenki w rozmowach z mediami, zwłaszcza zachodnimi, od lat mają identyczny schemat. To bardzo prosty mechanizm, zaczerpnięty wprost z dawnej, radzieckiej propagandy. Polega on na „odbijaniu piłeczki”. Oskarżają go o wykorzystywanie migrantów? Tak, ale u was biją i polewają ich zimną wodą. Zarzucają fałszerstwa wyborcze? A jak było przy wyborach w Ameryce! Mówią, że na Białorusi biją protestujących? A co robią w USA i Wielkiej Brytanii? Policja też bije.
Retoryka pt. „a u was” tym razem nie zadziałała.
Rosenberg stanowczo dopytywał się o wybory, przypierał Łukaszenkę, zastanawiając się, jak to możliwe, że 80 proc. Białorusinów głosowało na niego, przy tak masowo wyrażanym niezadowoleniu, jak w czasie ubiegłorocznych protestów.
Łukaszenka brnął dalej. Ale w opary absurdu własnego świata, kiedy zapewniał, że zniszczy „wasze” NGO’sy – jego zdaniem, odpowiedzialne za protesty. To zresztą brnął nie tylko w jego świat, ale też Władimira Putina. W tym świecie wszelki opór wobec władzy jest zachodnim spiskiem.
Kiedy Łukaszenka rzucił cyfrą rzekomo działających na Białorusi 270 organizacji pozarządowych finansowanych przez Zachód, Rosenberg wypalił:
– Jest inna cyfra, 873 więźniów politycznych… – U nas nie ma więźniów politycznych! – odparł coraz bardziej poirytowany Łukaszenka.
I wręcz huknął na brytyjskiego dziennikarza:
– Nie ma więźniów politycznych, ty co, nie słyszałeś?!
Wywiad stawał się coraz bardziej nieznośny. Widać było, że Łukaszenka siedzi jak na rozżarzonych węglach i ma już dość. Stracił ostatecznie nad sobą panowanie, kiedy zaczął przekonywać, że istnieje związek USA z Wielką Brytanią na podobieństwo Związku Białorusi i Rosji i rzucił, że zacznie rozmawiać ze Swiatłaną Cichanouską, jeśli Putin zacznie rozmawiać z Aleksiejem Nawalnym.
Łukaszenka zapomniał się tak bardzo mówiąc Brytyjczykowi, że wyśle go do więzienia, żeby zobaczył jakie tam panują warunki.
– To groźba? – dopytywał z niezmąconym spokojem Rosenberg.
– To taka rada – odparł Łukaszenka.
Jeszcze pod koniec wywiadu Łukaszenka tłumaczył się, że wcale nie chciał grozić dziennikarzowi więzieniem…
Niestety to wcale nie był koniec. W rozwlekłym epilogu Łukaszenka zdążył jeszcze zagrozić światu wojną jądrową i powtórzyć katalog swoich lęków: zachodni spisek, Polacy, NGO’sy i piąta kolumna opozycji działająca przeciw niemu. Pochylał się przy tym w stronę Rosenberga, krzyczał, oskarżał dziennikarza spokojnie punktującego coraz większe absurdy.
Takiego wywiadu brakowało. Świat może teraz dostrzec oblicze niebezpiecznej paranoi.
Może zobaczyć histerię, którą tyle razy widział u dyktatorów w ich schyłkowym okresie. Do tej pory Łukaszenka starannie maskował te emocje. Nie pokazywały jej przecież robione na zamówienie, wiernopoddańcze wywiady w rosyjskich i białoruskich mediach. Ani dokładnie dopilnowane, rzadsze rozmowy z zachodnimi dziennikarzami.
Nawet jeśli czasem manipulacje i histeria Łukaszenki były widoczne, to nikt tak jak reporter BBC nie zebrał tej sumy wszystkich paranoi w jedną, szczerą pigułkę.
Michał Kacewicz, belsat.eu
Więcej tekstów autora w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.