Pół roku od śmierci pierwszego uczestnika białoruskich protestów, w jego sprawie wypowiedział się przewodniczący Komitetu Śledczego (prokuratury) Iwan Niskiewicz. Poinformował, że demonstrant został zastrzelony, ale zgodnie z prawem i nie zostanie wszczęta sprawa karna. Zaprzeczył tym samym wersji MSW, że mężczyzna zginął od wybuchu przedmiotu, którym atakował milicjantów.
Alaksandr Tarajkouski zginął w nocy z 10 na 11 sierpnia przed stacją metra Puszkińskaja w Mińsku. Moment jego śmierci zarejestrowało na wideo wiele osób. Na filmikach widać, jak mężczyzna idzie z otwartymi dłońmi w kierunku szpaleru milicji, a następnie pada na asfalt. W momencie śmierci demonstrant miał na sobie białą koszulkę (biel jest kolorem białoruskich sił demokratycznych) i na zdjęciach dobrze widać krwawą plamę na jego piersi.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych szybko poinformowało o śmierci demonstranta w mediach społecznościowych. Przedstawiono go tam jako uzbrojonego napastnika.
– Około godziny 23:00, w trakcie masowych zamieszek w Mińsku na ulicy Prytyckiego tłum stawiał barykady w celu blokowania ruchu. Stawiając opór specnazowi, wysłanemu na miejsce w celu odblokowania placu, jeden z protestujących usiłował rzucić w stronę funkcjonariuszy nieznany ładunek wybuchowy. Wybuchł on w jego ręku, mężczyzna doznał śmiertelnych obrażeń – brzmiał pierwszy komunikat MSW.
Wersji milicji zaprzeczają świadkowie zdarzenia, materiały foto i wideo. Dziś głos w sprawie zajął przewodniczący Komitetu Śledczego (prokuratury) Iwan Noskiewicz, który podsumował ustalenia śledczych. One także zaprzeczają oficjalnej wersji białoruskich władz.
Według materiałów śledztwa Tarajkouski był w stanie silnego upojenia alkoholowego. Około godziny 23 odłączył się od tłumu i “nie zważając na wielokrotne ostrzeżenia funkcjonariuszy, skierował się w ich stronę”.
– Swoim zachowaniem Tarajkouski prowokował funkcjonariuszy, którzy nie znali jego zamiarów i motywów działania. A w związku z informacjami operacyjnymi o możliwych zamachach terrorystycznych, posiadaniu przez protestujących broni i materiałów wybuchowych [petard – przyp. red.], uznali go za realne zagrożenia dla zdrowia i życia milicjantów i protestujących – powiedział Noskiewicz.
Przewodniczący Komitetu Śledczego powiedział, że “działając zgodnie z instrukcjami” milicjanci użyli przeciwko Tarajkouskiemu broni palnej na gumowe kule. Dodał, że strzał z bezpiecznej odległości powinien zatrzymać mężczyznę, nie doprowadzając do śmierci.
– Przez zbieg szeregu tragicznych okoliczności jedna z ran okazała się penetrującą. W związku z czym śmierć Tarajkouskiego nastąpiła na miejscu zdarzenia – powiedział Noskiewicz.
Szef Komitetu Śledczego podkreślił przy tym, że funkcjonariusze działali zgodnie z prawem:
– W danych warunkach i takiej sytuacji mieli prawo użyć broni na gumowe kule w celu zapobieżenia cięższym następstwom. Jest to zgodne z obowiązującym prawem.
W związku z tym sprawa śmierci Alaksandra Tarajkouskiego nie trafi do sądu – poinformował Noskiewicz.
Fakt zastrzelenia Tarajkouskiego potwierdza też wypowiedź obecnego wiceministra spraw wewnętrznych Mikałaja Karpiankowa. Podczas październikowej odprawy Głównego Wydziału MSW ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją (HUBAZiK), którym wtedy dowodził, stwierdził, że demonstranta zabito rosyjskim pistoletem Jarygina. Oficer przyznał wtedy, że funkcjonariusze nie znali siły nowej broni i uznali ją za pistolet traumatyczny (do samoobrony gumowymi kulami). Podczas testów okazało się jednak, że to broń silniejsza od pistoletów używanych dotychczas przez milicję. Wypowiedź Karpiankowa została opublikowana w sieci przez ByPol, organizację milicjatów, którzy porzucili służbę dla reżimu. Niezależna ekspertyza potwierdziła, że to nagranie głosu wiceministra.
Alaksandr Tarajkouski to tylko jedna z ofiar brutalności milicji podczas tłumienia protestów na Białorusi. Po pół roku przypadki śmierci demonstrantów zaczęły być badane przez białoruską prokuraturę.
We wtorek państwowe media poinformowały, że w przypadku zgonu Alaksandra Wichora nie zostanie wszczęta sprawa karna. 25-latek z Homla szedł na randkę, gdy został brutalnie zatrzymany przez milicję, po czym zmarł na atak serca. Komitet Śledczy utrzymuje, że zgon nastąpił z powodów naturalnych i milicjanci nie są temu winni.
W Brześciu trwa proces związany ze śmiercią 43-letniego Hienadzia Szutawa. Stroną poszkodowaną są żołnierze spacnazu, którzy zastrzelili mężczyznę. Według śledczych Szutau i jego przyjaciel Alaksandr Kardziukou mieli wdać się z komandosami w utarczkę słowną. Główny dowódca białoruskiego specnazu Wadzim Dzianisiekna zeznał w sądzie, że uzbrojonych żołnierzy na ulice Brześcia wysłał na polecenie ministra obrony Wiktara Chrenina. Komitet Śledczy winę za śmierć Szutawa zrzuca na jego przyjaciela – Kardziukowowi grozi do 10 lat więzienia.
Z kolei Prokuratura Generalna poinformowała wczoraj o wszczęciu sprawy karnej, która ma wyjaśnić przyczyny śmierci Ramana Bandarenki. Aktywista opozycji został 11 listopada pobity przez zamaskowanych sprawców na tzw. “placu Zmian” w Mińsku, a następnie zaciągnięty do nieoznakowanego busa. Następnego dnia zmarł w szpitalu w wyniku pęknięcia czaszki. Według ByPol w zdarzeniu uczestniczyli komandosi jednostki SOBR i osoby z najbliższego otoczenia Alaksandra Łukaszenki, w tym jego rzeczniczka prasowa. Prokuratura ogłosiła już, że winnymi śmierci Bandarenki nie są funkcjonariusze MSW.
Za zamkniętymi drzwiami toczy się dziś w Mińsku proces w sprawie karnej dziennikarki Kaciaryny Barysiewicz i lekarza anestezjologa Arcioma Sarokina. Ujawnili oni, że wbrew oficjalnemu komunikatowi MSW, Bandarenka w chwili pobicia nie był pijany. Sędzia usunęła widzów z sali obrad w celu zachowania tajemnicy medycznej – mimo, że rodzina zabitego wnioskowała o jawność procesu. Oskarżeni od połowy listopada są przetrzymywani w areszcie śledczym.
pj/belsat.eu