Parterówka z czasów PRL, część dawnej warszawskiej szkoły, stała pusta do momentu, gdy 1 czerwca 2021 roku przeniosła się tu białoruska fundacja Żywie. Pomieszczenie użyczyły jej władze miasta za pośrednictwem Ministerstwa Edukacji. Wraz z fundacją pojawił się tu Free Shop Partyzanka, który osobowość prawną ma od czterech miesięcy, ale działa od białoruskich protestów w sierpniu 2020 roku. Wtedy zorganizował pomoc humanitarną dla uchodźców z rządzonej przez reżim Białorusi, teraz pomaga także uciekinierom z Ukrainy.
Przy wejściu do Free Shopu Partyzanka znajduje się punkt rejestracji. Przez pierwszy tydzień od rozpoczęcia wojny Rosji z Ukrainą uchodźcy cały czas przychodzili do sklepu po rzeczy. Dlatego 6 marca zespół wprowadził punkt rejestracji, aby móc kontrolować przepływ ludzi. Okazało się, że takie listy pomagały w poszukiwaniu zaginionych bliskich i znajomych.
Sofija, która rejestruje ludzi, jest mikrobiologiem w niemieckim instytucie w Marburgu. Z powodu zmian w konstytucji Białorusi dziewczyna musiała kontynuować naukę w ojczyźnie, mimo że chciała wyjechać na studia magisterskie na jeden z europejskich uniwersytetów. Dlatego w 2015 roku po prostu wyjechała bez zakończenia obowiązkowego stażu na wydziale biologii Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego. Od 2020 roku Sofija nie może wjechać na Białoruś z powodu postępowania sądowego o niezapłacenie równowartości prawie 12 tys. euro za odmowę podjęcia stażu.
– Wraz z kolegami z Niemiec poprosiliśmy Partyzankę o listę niezbędnych rzeczy. Załadowaliśmy samochód i pojechaliśmy do Warszawy. Moi koledzy wyjechali, a ja zostałam na tydzień, żeby pomóc jako wolontariuszka – mówi Sofija.
Po rejestracji potrzebujący trafiają do pomieszczenia, gdzie otrzymują jedzenie. Tam już od tygodnia wolontariuszem jest Wadzim, były logistyk transportu i przedsiębiorca, który obecnie pracuje w magazynie firmy transportowej w Łodzi. Aby móc pomagać we Free Shopie, wziął urlop.
– Jedna kobieta nie chciała wziąć wody mineralnej, bo nie pije wody gazowanej, a inna poprosiła o kanapki wegetariańskie – opowiada Wadzim o swojej pracy. – Pierwszej poradziłem, żeby wzięła taką, jaką mamy i wypuściła gaz, a drugiej, żeby oddała mięso z kanapek mnie.
Artykułami pierwszej potrzeby i środkami czystości we Free Shopie zajmuje się Julia, była budowlaniec i absolwentka psychologii z Grodna. Po wyjeździe z Białorusi w 2021 roku pracuje w Warszawie jako manicurzystka.
– Dzwonią do mnie klientki, skarżą się, że paznokcie im odrosły. Co mogę zrobić? Niedaleko nas jest wojna, a one myślą o paznokciach – skarży się Julia.
Jak mówi, w magazynie co jakiś czas kończą się szampony, nigdy nie ma odżywek do włosów, pudełko z żelami pod prysznic też bardzo szybko robi się puste.
Do naszej rozmowy przyłącza się Wadzim.
– Jestem zmęczony. Niby chcę kogoś objąć, ale tak naprawdę chcę się o kogoś oprzeć – nogi się pode mną uginają – wzdycha.
Wszyscy są tu zmęczeni. Wielu wolontariuszy nie tylko pomaga w dostarczaniu żywności i rzeczy, ale także słucha historii osób, które przychodzą do Free Shopu. Czasami radzenie sobie z sytuacją pod względem psychologicznym jest trudniejsze niż fizyczne znoszenie pracy.
– Pięknie, ale ja mam wszystko w domu! – zaczyna płakać Tetiana, starsza kobieta, która przyszła do magazynu po bawełnianą koszulkę.
Przyjechała do Warszawy wraz z córką i dwojgiem wnucząt z Kijowa. Jej zięć, wojskowy, został w stolicy, a najstarszy wnuk walczy pod Odessą.
Pomieszczenie z ubraniami, butami, pościelą i zabawkami jest jednym z największych w magazynie. W środku znajdują się stelaże przekazane przez polskich przedsiębiorców. Regały łamią się pod ciężarem rzeczy – wolontariusze nieustannie naprawiają je taśmą klejącą. Tutaj dowodzi Ania, była inżynier w instytucie badawczym Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego, która wraz z córką przyjechała do Warszawy we wrześniu 2021 roku. Niemal natychmiast zgłosiła się do pracy w magazynie jako wolontariuszka.
Osobne pomieszczenie jest przeznaczone do sortowania rzeczy według typu. Na przykład w pudełkach znajdują się już ubrania dla chłopców w wieku do 10 lat, chłopców w wieku 10-15 lat, dziewczynek w wieku do 10 lat i dziewczynek w wieku 10-15 lat.
Wolontariusze żartują, że mottem magazynu jest “Widzisz chaos – ogarnij”.
W magazynie pracują różni wolontariusze. Poznałam Walera, emerytowanego pilota myśliwca, który obecnie pracuje w firmie komputerowej na południu Francji. Przyleciał do Warszawy 3 marca, by stamtąd jechać walczyć na Ukrainie, ale nie dopuszczono go ze względu na wiek. Teraz prawie codziennie pomaga w magazynie.
Kierownikiem magazynu jest Lena. Jest byłym pracownikiem banku i studentką uniwersytetu w Łodzi. We Free Shopie pomaga jej chłopak Dzmitryj (imię zmienione – belsat.eu) Pracy jest tak dużo, że śpią w piwnicy magazynu.
– Droga do domu w jedną stronę zajmuje mi godzinę. Dodatkowa godzina tutaj to prawdopodobieństwo, że dosłownie uratuje się komuś życie – mówi Lena.
Żartobliwie nazywa Fundację Żywie “psychiatrykiem”.
– W pierwszym roku istnienia Free Shopu żyliśmy z naszych oszczędności (Dzmitryj zrezygnował z pracy, żeby zostać wolontariuszem – belsat.eu), z własnej kieszeni zamawialiśmy ciężarówki, wysyłaliśmy towary… Nikt nie zbierał pieniędzy na działalność magazynu: mieliśmy tylko tyle, ile sami zorganizowaliśmy. Teraz jesteśmy prawie spłukani. Dobrze, że przyjaciele doradzili program stypendialny na trzy miesiące, teraz mamy niewielkie finansowe wsparcie. W ten sposób udaje się nam przetrwać.
W tej chwili we Free Shopie brakuje solidnych stojaków na ubrania – plastikowe nie wytrzymują obciążenia; przenośnej kuchenki elektrycznej – pracownicy magazynu nie mogą przygotować niczego na ciepło. Stale brakuje też artykułów chemii gospodarczej (maszynki do golenia, szampony, kremy do ciała, żele pod prysznic itp.), artykułów spożywczych, bielizny i butów. Nie ma problemów z ubraniami i pluszakami.
JaP, Sasza Alter, ksz/ belsat.eu