11 maja w kościele w Budsławiu, najważniejszym sanktuarium maryjnym na Białorusi, do którego co roku w lipcu pielgrzymują tysiące katolików, wybuchł pożar. Ogień zniszczył dach, zagrożone były zabytkowy ołtarz i organy, a wnętrze świątyni zostało zalane przy gaszeniu pożaru.
Aby dowiedzieć się, jakie nastroje panują wśród parafian z Budsławia po tych wydarzeniach, korespondenci Biełsatu udali się do miasteczka w pierwszą niedzielę po pożarze.
Skala zniszczeń widoczna jest już kilka kilometrów od Budsławia. Przy wjeździe do miasteczka zza zakrętu można dostrzec tylko “szkielet” czegoś, co z daleka przypomina wolnostojące wieże. Gdy podjedzie się bliżej, widać ślady sadzy i dymu na ścianach.
– To jest tragedia. Płakałam, gdy się o tym dowiedziałam. Ogromna strata. Ja sama zostałam ochrzczona w tym kościele – mówi kobieta pracująca w sklepie obok kościoła.
Połączenie na numer alarmowy było 11 maja o godzinie 7:47 czasu miejscowego. Pan Wiktar, który wtedy przyjechał z sąsiedniej wsi Kamarowa, opowiedział nam o tym, jak rozpoczął się pożar.
– Byliśmy prawie na miejscu, kiedy kierowca autobusu powiedział: “Coś się pali w Budsławiu”. Myślałem, że ktoś rozpalił w pobliżu ognisko. Ale podjechaliśmy bliżej i już to widzieliśmy. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ewakuacja trwała – dodał.
Jak mówi nasz rozmówca, akcja ewakuacyjna była bardzo dobrze zorganizowana i nikt nie odniósł obrażeń, tylko jedna ze starszych pań źle się poczuła i została zabrana do karetki.
Według relacji mieszkańców Budsławia początkowo nad kościołem unosił się biały dym, jednak płomienie stopniowo stawały się coraz większe. Metal na dachu zaczął się topić i kurczyć niczym papier.
– Strażacy przyjechali szybko. Ale nie rzucili się do gaszenia ognia, tylko patrzyli. Być może wąż, który przywieźli, nie był wystarczająco długi. Kiedy z Mińska przyjechał wóz ze specjalistyczną drabiną, strażacy zalewali już tylko spalony dach. Około 16:00 skończyli gaszenie, a do trzeciej nad ranem wielki dźwig zbierał kawałki stopionego dachu i wyrzucał je na ziemię. Następnego dnia pojawili się alpiniści i zaczęli zrzucać na ziemię małe kawałki – relacjonują świadkowie.
Jak mówią parafianie, po pożarze w kościele było dużo wody. Wdarła się do piwnicy, przedostała się też do skrzynek z przewodami elektrycznymi. Dlatego teraz trzeba ponownie zerwać podłogę w miejscach, gdzie biegną przewody.
Wokół świątyni postawiono ogrodzenie, wejście na teren kościoła jest zabronione – nadal istnieje zagrożenie spadającym z góry gruzem. Kościół odwiedza tylko proboszcz parafii Dzmitryj Dubowik, aby sprawdzić poziom wilgotności. Jak mówi, w nocy z 15 na 16 maja wilgotność powietrza wzrosła do 95 procent i teraz w kościele jest niemal tak wilgotno, jak na zewnątrz.
W kościele znajdują się jeszcze organy i ołtarz liczące sobie kilka wieków. Wilgoć stanowi dla nich ogromne zagrożenie. W środku znajdują się również ławki, z których dwie pękły pod ciężarem tego, co spadło z góry podczas pożaru.
Gdy rozmawialiśmy z księdzem, na placu przed świątynią zatrzymał się samochód z trzema kobietami i mężczyzną. To delegacja ze wsi Struki należącej do sąsiedniej parafii. We wsi pozostało tylko 18 zamieszkałych domów. Mieszkańcy, pomimo swojego podeszłego wieku, przekazali datki na odbudowę sanktuarium.
– Przyjeżdżamy tu co roku. Po raz pierwszy przyszliśmy tutaj z naszymi rodzicami, teraz sami mamy dzieci i wnuki. A to jest nasze sanktuarium. W takich chwilach każdy powinien pomóc. Jesteśmy katolikami, powinniśmy pomagać. Prawosławni ludzie pomagają sobie nawzajem, wszędzie są skarbonki – podkreślali goście.
Według najnowszych danych, Białorusini zebrali na renowację kościoła już ponad 330 tysięcy rubli (ok. 487 tys. złotych). Jednak, jak wstępnie oszacowano, na odbudowę kościoła może być potrzebne kilkadziesiąt razy więcej.
Ludzie pomagają nie tylko finansowo, ale także osobiście. Nieodpłatnie udostępniają maszyny i narzędzia. Ksiądz zachęcał wiernych do pomocy w przygotowaniu prowiantu dla wolontariuszy.
– Najpilniejszą potrzebą jest teraz zrobienie tymczasowego dachu – powiedział ojciec Dzmitryj. Jeśli wszystko pójdzie według planu, to być może uda się to zrobić do końca maja. Według najbardziej optymistycznych szacunków, stały dach powstanie we wrześniu. Na razie trzeba opracować projekty dachu, zarówno tymczasowe, jak i stałe.
Nie ma jeszcze oficjalnych informacji o przyczynach pożaru. Jak mówi proboszcz parafii, nie zakończono ekspertyzy.
Nieoficjalnie pojawiło się już wiele różnych wersji.
– Już krążą pogłoski, że był to atak terrorystyczny. Mówią, że wysłano tam drona, że było słychać eksplozję. Ale ja myślę, że to przyczyną było zwarcie i zapalenie się okablowania. Kiedy byłem dzieckiem, rozglądałem się po całym kościele. To niemożliwe, żeby ktoś go podpalił – twierdzi pan Wiktar.
– Matka Boża daje znak, że ludzie są źli. Chce by się nawrócili. A nam wszystkim ciężko w to uwierzyć – tak przyczyny incydentu wyjaśnia pani Marysia ze Struków.
W czasie, gdy kościół jest zamknięty, wierni gromadzą się na mszy w plebanii. Od teraz nabożeństwa będą odbywały się na zewnątrz, ponieważ budynek plebanii jest zbyt mały, szczególnie biorąc pod uwagę sytuację pandemiczną. W związku z tym planowane jest wykonanie tymczasowego ołtarza.
Parafianie oczekują, że w najbliższej przyszłości pojawi się ksiądz wikariusz, który będzie pomagał proboszczowi. Mają też nadzieję na przybycie sióstr nazaretanek.
Szczegóły dotyczące sposobu przekazywania darowizn można znaleźć tu.
МH, ksz, pp/belsat.eu