Ostatnie ostrzały Charkowa i Krzywego Rogu sugerują początek zupełnie nowej fazy wojny, w której Rosja, już nie kryjąc się i nie przebierając w słowach, że „niszczy nazistów” i „chroni mieszkańców Donbasu”, próbuje zniszczyć ukraińską infrastrukturę, która nie ma nic wspólnego z obiektami wojskowymi.
Przez te miesiące rosyjscy wojskowi nieustannie zapewniali nas, że uderzają wyłącznie w infrastrukturę wojskową – nawet gdy trafiali w budynki mieszkalne i centra handlowe. Przedstawiciele rosyjskiego ministerstwa obrony oskarżali wówczas władze Ukrainy o „prowokacje” i uparcie twierdzili, że chodziło wyłącznie o zniszczenie infrastruktury wojskowej. I twierdzili, że to ukraińscy „naziści” celowali w obiekty cywilne.
Gdy w Charkowie zgasły światła, takich oświadczeń nie było. Rosyjscy propagandziści otwarcie cieszyli się, że mieszkańcy Charkowa zostali bez światła i wody i przedstawiali to jako „zemstę” za wyzwolenie przez armię ukraińską okupowanych wcześniej na Ukrainie terenów obwodu charkowskiego. Ale zemścili się nie na armii ukraińskiej, tylko na zwykłych mieszkańcach „rosyjskiego miasta Charków”, które armia rosyjska chciała rzekomo „wyzwolić”.
Podobnie było w przypadku Krzywego Rogu. Uderzenie w tamę mogło zalać większą część miasta, pozostawiając jego mieszkańców – właśnie mieszkańców, nie wojsko – bez wody. Ale w Rosji, zdaje się, nie wywołało to żadnego żalu.
Nie stało się tak, ponieważ Kreml nie chce już ukrywać faktu, że jest w stanie wojny z narodem ukraińskim. Jeśli Ukraińcy nie chcą widzieć rosyjskich żołnierzy jako wyzwolicieli, jeśli ponuro patrzą w ślad za rosyjskimi czołgami, a ukraińskim żołnierzom przynoszą kwiaty i płaczą, gdy widzą swoich obrońców w miastach i wsiach zniszczonych przez okupanta – cóż, tym gorzej dla Ukraińców.
Rosja zaczyna podejmować energiczne działania, aby zamienić miasta na wschodzie Ukrainy w miejsca nienadające się do życia. Już teraz szef lwowskiej administracji obwodowej Maksym Kozicki mówi o nieodległej perspektywie przybycia ponad 100 tys. wewnętrznych przesiedleńców, którzy zostali bez dostaw wody, gazu i prądu u siebie w regionie. I ta liczba będzie tylko rosła.
Władimir Putin próbuje zamienić Ukrainę w pustynię. On chce terytorium, a nie populację. Dlaczego?
Po pierwsze, aby udowodnić, że kto jest nieposłuszny rosyjskiemu władcy, musi być „ukarany”. Po drugie, w trosce o powodzenie „operacji specjalnej”, która z punktu widzenia Putina po prostu nie może zakończyć się haniebną porażką. Po trzecie dlatego, że nielojalna ludność nie ma dla rosyjskiego prezydenta żadnej szczególnej wartości.
Terytorium jest potrzebne do wydobycia surowców lub do utworzenia bazy wojskowej. Czy będzie zasiedlone, czy nie, to już nie ma znaczenia. Syberia i Daleki Wschód od wieków są niezamieszkane i nikt w Rosji nie wydaje się tym szczególnie przejęty. Nie przeszkadza im nawet ciągłe wyludnianie się tych rozległych terytoriów i ucieczka ich mieszkańców do centralnych regionów kraju.
Główną rzeczą, o którą przez wieki naprawdę dbali rosyjscy władcy, jest to, aby Moskwa była zaludniona, nakarmiona i posłuszna.
Witalij Portnikow dla vot-tak.tv / belsat.eu
Inne teksty autora w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.