„Tu nie zamykają byle kogo”. Jak dziś wygląda areszt śledczy KGB w Mińsku


Areszt KGB położony jest w centrum Mińska, zdj.: maps / google.com

Areszt śledczy KGB, popularnie nazywany Amerykanką, jest częścią kompleksu budynków KGB i Ministerstwa Spraw Zagranicznych w samym centrum Mińska. Od lat 30. XX wieku owiany jest złą sławą: trzymano tutaj bezpodstawnie aresztowanych pisarzy, przedstawicieli inteligencji i więźniów politycznych. O tym, jak wygląda dziś więzienie KGB i w jakich warunkach przetrzymywani są tam więźniowie opowiedział nam Aleś Michalewicz, białoruski prawnik i kandydat na prezydenta w 2010 roku.

Cela jak trumna

Z ulicy nie da się zobaczyć aresztu KGB z żadnej strony. Widać go tylko na mapach i zdjęciach z lotu ptaka. Budynek nazywany jest Amerykanką, ponieważ zbudowano go na planie typowym dla amerykańskich więzień: wszystkie cele są ułożone w okrąg, a ich drzwi otwierają się na jeden zamknięty korytarz-galerię.

Rysunek: De Lios/Biełsat

– Budynek aresztu jest okrągły, przez co każda cela przypomina trumnę: zwęża się w kierunku drzwi i rozszerza w kierunku okna. (wymiary celi są następujące: szerokość przy drzwiach – 1,2 metra, szerokość przy oknie – ponad dwa metry, długość – 5 metrów, wysokość – 3,5 metra. Okna są zakratowane, a większość z nich wychodzi na ściany sąsiednich budynków. – belsat.eu). Po lewej i prawej stronie znajdują się dwupiętrowe prycze i szafki nocne. Przy oknie, które jest nieco większe niż standardowe okienko, znajduje się mały stolik i taboret. Gdyby to wszystko dobrze wyremontować i zainwestować pieniądze, to byłby to normalny areszt śledczy z odpowiednimi standardami – mówi Aleś Michalewicz.

Budynek jest dwupiętrowy, a korytarze wewnątrz są dość wąskie. Na półpiętrze znajduje się kilka gabinetów do przesłuchań prowadzonych przez śledczych KGB. Na parterze – łazienka z prysznicem, kuchnia oraz pomieszczenia gospodarcze. Więźniowie przebywają na pierwszym piętrze, na którym znajduje się 18 cel. Cele są przeznaczone dla różnej liczby osób, maksymalnie dla czterech. Łącznie można tu pomieścić 34 więźniów. Dolne i górne piętro połączone są wąskimi, małymi, spiralnymi schodami, po których bardzo trudno się chodzi, zwłaszcza jeśli ma się związane z tyłu ręce.

Rysunek: De Lios/Biełsat

– Za moich czasów było kilka cel, w których była toaleta. We wszystkich innych celach było tylko plastikowe wiadro. Więźniowie z takich cel byli wyprowadzani dodatkowo do toalety dwa razy dziennie – do pomieszczenia z dwoma otworami w podłodze. Dwie osoby musiały stanąć tuż obok siebie, załatwiając swoje potrzeby fizjologiczne – skomentował Michalewicz.

Jedzenie jak w dobrej stołówce studenckiej, ale są problemy z ogrzewaniem

W ciągu dnia zatrzymani pozostawali pod stałym nadzorem dwóch strażników, którzy chodzili po korytarzu i zaglądali przez wizjery do drzwi. Dwaj strażnicy są zawsze naprzeciwko siebie. Gdy jeden z nich otwierał celę, drugi widział, co dzieje się w środku i w razie potrzeby mógł nacisnąć przycisk alarmowy. Po jego naciśnięciu wezwana zostaje grupa “Alfa”, a elektryczne zamki na wszystkich drzwiach więzienia zostają zablokowane.

– W Amerykance nie zamykają byle kogo. Siedzą tu biznesmeni, dyrektorzy przedsiębiorstw, urzędnicy, szefowie, funkcjonariusze służb bezpieczeństwa – ze wszystkimi swoimi regaliami i tytułami. Ze mną na przykład siedziało kierownictwo Komitetu Kontroli Państwowej (odpowiednik NIK – belsat.eu) oraz jeden z szefów Wydziału do Walki z Przestępczością Ekonomiczną.

– Nas, kandydatów na prezydenta, liderów sztabu, przydzielili jako dodatkowych więźniów w różnych celach na dostawionych pryczach z desek. Spanie na pryczach nie stanowiło dla mnie problemu, szczególnie że dali nam materace i czystą białą pościel. Ponieważ Amerykanka była utrzymywana z budżetu KGB i była dobrze finansowana, jedzenie tam było dużo lepsze niż w areszcie śledczym MSW przy ul. Waładarskiego. Karmili jak w bardzo dobrej stołówce studenckiej – wspomina Aleś Michalewicz.

Co podawano? Sałatki warzywne, ziemniaki, kaszę, mięso, śledzie. Ponadto przyjmowano tam duże paczki z różnymi słodyczami od krewnych więźniów. Dlatego też więźniowie zawsze mieli co jeść, ale w zasadzie wystarczało jedzenie więzienne.

Problemem było jednak ogrzewanie: system był bardzo stary i nie działał prawidłowo. Ponieważ pomieszczenie jest okrągłe, ciepło nie dociera do najbardziej oddalonych cel.

– Kiedyś trafiłem do takiej odległej celi. Na ścianach była niebiesko-zielona pleśń grubości pół palca. Musieliśmy ją zeskrobać własnymi rękami. Na szczęście strażnicy dali nam szmaty i detergent. Temperatura w mojej celi była niska, bo nigdy nie zamykali okien. Jak tylko się je zamykało, pleśń wracała. Wybraliśmy życie w niskich temperaturach (czasem w celi było 5 stopni) zamiast perspektywy zachorowania na gruźlicę – mówi Aleś Michalewicz.

“Byłem jeńcem talibów: więźniowie są tam traktowani znacznie lepiej”

W porównaniu do ogromnej struktury, molocha Waładarki, aresztu przy ul. Akreścina czy w podmińskim Żodzinie, Amerykanka jest mikro-więzieniem, gdzie wszyscy się znają, więc relacje między więźniami są odpowiednie.

– Dawni bywalcy zwracali się do strażników po nazwisku lub po imieniu odojcowskim. Cały personel to kilkadziesiąt osób, w tym lekarz. Strażnicy dobrze znają wszystkich. Miałam wśród nich przezwisko “tancerz”, bo podczas spacerów zdarzało mi się tańczyć. Dla mnie był to rodzaj treningu fizycznego, który pomagał mi utrzymać odpowiednie nastawienie – mówi Aleś Michalewicz.

Według byłego więźnia, warunki w Amerykance są lepsze niż w innych aresztach, ale izolacja i nadzór są znacznie surowsze. Jest to miejsce, gdzie komunikacja ze światem zewnętrznym jest całkowicie odcięta. Jedynym środkiem komunikacji jest adwokat. Spotkania z prawnikami odbywają się w osobnych pomieszczeniach, w których rozmówcy są oddzieleni dwiema szybami z małymi otworami.

Zdjęcie ilustracyjne, zdj.: Nasza Niwa/FB

– Główną zasadą w celi jest życie według zasad celi. Kiedy na przykład myłem zęby, kazano mi wyjąć gąbkę z umywalki, żeby nie ubrudzić jej pastą. Jest to całkiem racjonalne, takie zasady są potrzebne do organizacji wspólnego życia na ograniczonej przestrzeni. Typowe więzienne zasady tutaj nie działają, to całkowicie cywilna instytucja, gdzie administracja ma całkowitą kontrolę nad procesem i ludźmi. Tu nie ma “grypsów” – nie da się przekazać wiadomości z jednej celi do drugiej, ani porozmawiać między dziedzińcami – podczas spacerów włączona jest głośna muzyka – mówi Aleś Michalewicz.

Spacery trwające godzinę lub dwie odbywają się na pięciu wewnętrznych dziedzińcach osłoniętych kratami – strażnik monitoruje z góry osadzonych. Najmniejsze podwórko ma powierzchnię około 5 metrów kwadratowych. Jako tło do spacerów gra białoruskie radio. Ale czasem puszczana jest też muzyka.

– Był jeden bardzo fajny strażnik, który uwielbiał Jurija Szewczuka, a ja naprawdę bardzo lubię jego zespół DDT. Kiedyś włączył jedną z ostatnich płyt zespołu, ale przewinął utwór “Z wizytą u generała FSB”. Kiedyś tę kasetę włączył inny strażnik, który nie wiedział co to za piosenka. To był bardzo zabawny dzień – wspomina polityk.

Kolejna zasada w celi – nie psuj nastroju innym.

– Cały czas się śmialiśmy, żartowaliśmy z nowych, ale w miły sposób. Ja też przez to przeszedłem. Cały czas robiłem pompki, tańczyłem na spacerach, ćwiczyłem. Pewnego dnia jeden z doświadczonych więźniów zapytał mnie: „Wiesz, dlaczego Amerykanka nazywana jest Amerykanką?”. Powiedziałem, że tak – została zbudowana na typowo amerykańskim planie. Powiedział: „Czy wiesz, że jest tu siłownia?”. Zapytałem, czy mogę się zapisać. Wyjaśnił mi, że tak, zamiast spaceru. Zapytałem go, czy jest tam dobra siłownia, ale powiedział nie ma żadnego sprzętu, tylko jakieś ciężarki i maty. Następnego dnia byłem dyżurnym, meldowałem o celi, wynosiłem wiadro. Na pytanie czy są jakieś uwagi i sugestie, poprosiłem o wpisanie mnie na siłownię. Z reakcji współwięźniów, którzy z trudem powstrzymywali śmiech, zrozumiałem, że zostałem oszukany. Odpowiedzieli mi sucho: nie, nie możesz. Mówię wtedy: no to chociaż dajcie mi sztangę. Moja cela wybuchła śmiechem.

Rysunek: De Lios/Biełsat

Potem, gdy przyszła straż prezydencka, zabrano nas z całą celą do “siłowni”. Kazali nam rozebrać się do naga, robić pompki i postawiali nas z rozstawionymi nogami pod ścianą – prawie do pełnego szpagatu. Gdy wróciliśmy do celi, strażnicy zaczęli nas podsłuchiwać. To się tu nigdy wcześniej nie zdarzyło, więc to znęcanie się było związane z nami, z politycznymi. Zrobiono to po to, żeby skłócić nas z pozostałymi. Więzień, który zaproponował mi zapisanie się na siłownię, najstarszy w celi, przez dwie minuty próbował złapać oddech, po czym opamiętał się i powiedział: „Mówiłem ci, Michalewicz, żebyś zapisał się na siłownię, no to się zapisałeś”. Cela znów wybuchła śmiechem. Dwie minuty później drzwi celi zostały otwarte: Michalewicz, z rzeczami do wyjścia. Przeniesiono mnie do innej celi. Chodziło o to, by inni mnie nienawidzili. Nie udało im się tego osiągnąć, moi współwięźniowie rozumieli moją sytuację – mówi Michalewicz.

Były więzień wspomina, jak w jednej z cel siedział razem z Afgańczykiem, który miał pozwolenie na pobyt na Białorusi:

– Trzymali go praktycznie za nic. Oficjalnie oskarżono go o stworzenie grupy przestępczej, która przerzucała ludzi przez granicę. W praktyce wyglądało to tak, że miał kilku znajomych z Rosji, którzy nie mieli białoruskiej wizy, tylko rosyjską, a grupa przestępcza składała się z niego i dwóch kobiet, które wynajmowały im mieszkania. Siedzieliśmy we trzech. Białorusin, nasz kolega z celi, powiedział kiedyś: „Znęcają się tu nad nami, torturują nas, ale i tak jest nam tu lepiej, niż jeńcom talibów”. Na co Afgańczyk odpowiada: „Byłem jeńcem talibów. Tam nie ma takich wygód (wskazał na białą pościel), ale więźniowie są tam traktowani znacznie lepiej”.

“Naciskały osoby z zewnątrz i strażnikom się to nie podobało”

W Amerykance jest naczelnik i zastępca odpowiedzialny za operacje –  ma on “ułatwić” śledczym uzyskanie od więźnia więcej informacji. Naczelnik, teoretycznie, po prostu kieruje tym procesem.

Kuchnią zajmują się tzw. przetrzymani: więźniowie, którzy mają bardzo dobre relacje z administracją (np. współpracowali w śledztwie i składali zeznania), więc w Amerykance odbywają karę pozbawienia wolności i jednocześnie pracują w kuchni. Zostają tu też inni “przetrzymani”, którzy “łamią” nowych: namawiają ich do zeznań.

Rysunek: De Lios/Biełsat

– Szeregowi pracownicy aresztu traktują swoją pracę tak, jakby to była ich praca. Wykonują je zgodnie z instrukcjami i poleceniami. Nie widziałem tam sadystów: nie było osób, które czerpałyby przyjemność ze znęcania się nad ludźmi. Być może zdarzały się obraźliwe sformułowania, ale to normalny styl komunikacji tych ludzi. Nie zauważyłem jakiegoś szczególnego negatywnego nastawienia do nas. Trzeba zdawać sobie sprawę, że tam często siedzą ludzie będący wcześniej wysokimi oficerami, pracujący w strukturach bezpieczeństwa – oni mogą tam wrócić.

Historia
Od powstańców do przeciwników Łukaszenki. Historia więzienia w Grodnie
2022.05.19 16:40

– Naczelnicy to oczywiście inna sprawa; oni otrzymują swoje rozkazy z góry. Kiedy byłem torturowany przez, jak sądzę, pracowników prezydenckiej straży, nikogo ze strażników więzienia nie było w pobliżu, udawali, że zniknęli. Personel aresztu był za nas odpowiedzialny – wszystkie naciski wywierały osoby z zewnątrz, a personelowi to się nie podobało: ktoś mógł się nad nami znęcać, ale za wszystko odpowiedzialność musieli wziąć strażnicy. KGB i areszt KGB to zinstytucjonalizowane struktury, istnieją od dawna i nikt w nich nie chce robić niczego ponad miarę. Większość szeregowych pracowników chciałaby służyć tam do emerytury – mówi Aleś Michalewicz.

Słynni więźniowie Amerykanki

W różnych okresach do cel Amerykanki trafiały znane osobistości życia publicznego i politycznego białoruskiego ruchu narodowego, przedstawiciele inteligencji, publicyści i pisarze, uczestnicy ruchu antysowieckiego. Przetrzymywano tam, na przykład, rozstrzelanych w dniach 29-30 października 1937 roku działaczy białoruskich: Michasia Czarota, Alesia Dudara, Michasia Zareckiego, Janka Niomanskiego, Anatola Wolnego, Masieja Kulbaka i innych. Więziono tu również obywateli polskich aresztowanych po inwazji sowieckiej w 1939 roku.

Zdjęcie ilustracyjne, zdj.: tut.by / euroradio.fm

W czasach Łukaszenki przez areszt KGB przewinęło się wielu przeciwników reżimu: Sławamir Adamowicz, Dzmitryj Bandarenka, Nasta Daszkiewicz (Pałażanka), Andrej Dzmitryjeu, Andrej Sannikau, Paweł Siewiaryniec, Dzmitryj Daszkiewicz, Anatol Labiedźka, Aleś Michalewicz, Uładzimir Niaklajeu, Mikałaj Statkiewicz, Natalla Radzina, Wital Rymaszeuski, Alaksander Fiaduta, Iryna Chalip. Przebywał tu również znany rosyjski manager Uładzisłau Baumgertner.

Po wydarzeniach 2020 roku do Amerykanki trafił białoruski i amerykański konsultant polityczny i technolog polityczny Wital Szklarau (został zwolniony i wyjechał do Stanów Zjednoczonych), figuranci w „sprawie zamachu stanu” (politolog i literaturoznawca Alaksander Fiaduta, szef partii Białoruski Front Ludowy Ryhor Kastusieu, prawnik Jyryj Ziankowicz i jego współpracownica Wolha Hałubowicz oraz aktywista i kierowca ciężarówki Dzianis Krauczuk), czterech pracowników zakładu Grodno Azot, których oskarżono o rzekomą zdradę ojczyzny, były przedsiębiorca i aktywista Michaił Autuchowicz i inni.

Sasza Homan, ksz,pp/ belsat.eu

Aktualności