„Grupa Wagnera walczy za pieniądze rosyjskich podatników”. Rozmowa z byłym wagnerowcem


Były dowódca jednego z oddziałów zwiadowczych tzw. Grupy Wagnera Marat Gabidullin w wywiadzie z Biełsatem twierdzi, że Jewgienij Prigożyn chciałby zostać „królem Donbasu”. I choć w regionie walczy jego Grupa Wagnera, to nie jest ani jej właścicielem, ani jej sponsorem. Jego prywatną armię w rzeczywistości finansuje rosyjski budżet.

W 2022 były najemnik wydał książkę, która w Polsce ukazała się pod tytułem „Wagnerowiec. Spowiedź byłego dowódcy tajnej armii Putina”. Porozmawialiśmy o tym, dlaczego zdecydował się powiedzieć prawdę o „dziecku” Prigożyna i dlaczego ta najemnicza grupa wojskowa zamienia się w oddział niewolników.

– W posłowiu książki sugeruje pan, że po jej publikacji w Rosji nazwą pana „wrogiem narodu”. Czy tak się dzieje?

– Ci najbardziej zaciekli, w tym ci, którzy mówią o sobie, że są korespondentami wojennymi, już zdążyli mnie obrzucić błotem. Niektórzy moi dawni koledzy z Grupy Wagnera uważają mnie za zdrajcę. Ale to jest normalne zjawisko, tego można się było spodziewać.

– Książka wydana została w Rosji, Francji, Niemczech, Polsce…

– Na Węgrzech, w Bułgarii, w Estonii pewnie też już jest w sprzedaży. Pod koniec stycznia pojawi się w Japonii.

– W Rosji książka ukazała się w wersji skróconej. Jakie fragmenty zostały pominięte?

– Należałoby raczej spytać, co zostało dodane do wersji rosyjskiej, bo pierwsze wydanie ukazało się właśnie w Rosji, na początku ubiegłego roku. Aby w ogóle mieć szansę na publikację i dystrybucję, wraz z moim wydawcą dostosowaliśmy ją do wymogów cenzury. I wtedy zainteresowało się nią francuskie wydawnictwo. A do wersji europejskiej dodaliśmy posłowie i rozdział o misji w Ługańsku, z którym nie byłoby możliwe wydanie książki w Rosji. Plus jeszcze kilka szczegółów.

„Najemnicy nie są wynalazkiem krwiożerczego Zachodu”

– Dlaczego zdecydował się Pan na wydanie książki?

– Przede wszystkim musiałem otwarcie powiedzieć, że najemnicy nie są jakimś tam wymysłem „krwiożerczego imperialistycznego Zachodu”. Te struktury wykorzystywane są w Rosji na bardzo dużą skalę. Ale u nas pojawiły się tak patologiczne formy, o których Zachód nawet nie śni i miejmy nadzieję, że nigdy nie wymyśli. Musiałem też powiedzieć prawdę o wojnie w Syrii. Bo nasza propaganda przedstawia całkowicie nieprawdziwy obraz sytuacji. To po prostu kłamstwo.

– Czy to prawda, że Prigożyn przeczytał książkę i spodobała mu się?

– Pracowałem wtedy w jego biurze jako asystent ds. taktyki i odważyłem się pokazać mu ten tekst. Tę wersję. Przeczytał. Pomysł mu się spodobał i wprowadził kilka poprawek. Wydrukował kilka kopii roboczych. Powiedział mi jednak, że nie nadszedł jeszcze czas, by ją opublikować i udostępnić szerokiemu gronu czytelników.

Kiedy później wyszedłem z własną inicjatywą i rozpocząłem proces wydawniczy, zostałem zaatakowany przez służby bezpieczeństwa Prigożyna. Bardzo zależało im na tym, aby nie dopuścić do wydania książki.

Wiadomości
Członek „grupy Wagnera” wycofał nakład swojej książki o walkach w Syrii. Nie chciał narazić się „kucharzowi Putina”?
2020.12.02 20:17

– Jeszcze przed Pańskim wyjazdem z Rosji?

– Tak, chciałem ją opublikować po raz pierwszy w 2020 roku. Z Rosji wyjechałem w marcu 2022 roku.

„Królestwo strachu” Prigożyna

– Kiedy pracował Pan biurze Prigożyna? Co Pan tam robił?

– Od września 2017 do stycznia 2018 roku. Stanowisko to nazywało się zwyczajowo „asystent do spraw taktycznych”. Przyjmowałem raporty od szefa sztabu grupy najemników w Syrii, wtedy jeszcze w końcowej fazie operacji wyzwolenia Deir ez-Zor. Nanosiłem sytuację taktyczną na mapę topograficzną. Z tą mapą jeździłem do Prigożyna zdawać raport… Potem wracałem do siebie i zajmowałem się pewnym zakresem obowiązków. Ogólnie rzecz biorąc, praca nie była zbyt intensywna. Przez większość czasu się nudziłem. Czytałem, szukałem informacji w internecie.

– Jak wyglądała praca z Prigożynem?

– To jest skomplikowany człowiek. Biuro Prigożyna to królestwo strachu. Tamtejszy personel cywilny stale znajdował się w stanie oczekiwania na „chłostę” za niepopełnione jeszcze przewinienia. Ale dotyczyło to tylko personelu cywilnego. Najemników, żołnierzy, traktował z pewnym szacunkiem. Nigdy nie byłem atakowany czy obrażany, jeśli o niego chodzi. Mógł przy mnie poprzeklinać, ale to było takie żołnierskie, akceptowalne zachowanie.

W biurze panowała niezdrowa atmosfera. I to było bardzo przytłaczające. Po czterech miesiącach odszedłem stamtąd. Czułem, że w końcu doszedłem do siebie po kontuzji. Siedzenie w biurze nie było dla mnie. Zrobili mnie starszym doradcą batalionu „Łowców ISIS” i odesłali do Syrii.  To właśnie ten okres zainspirował mnie do napisania drugiej części książki, która obecnie jest w trakcie tworzenia.

Marat Gabidullin (pseudonim „Dziadek”) służył w tzw. Grupie Wagnera przez cztery lata (2015-2019). Jest zawodowym wojskowym. Po ukończeniu desantowej szkoły wojskowej (1988) przez pięć lat służył w rosyjskich Wojskach Powietrznodesantowych. W latach 90. został skazany na trzy lata więzienia za zabójstwo przestępczego „autorytetu”. W 2015 roku podpisał kontrakt z Grupą Wagnera i powrócił do zawodu (stąd tytuł rosyjskiego wydania książki – „Do tej samej rzeki dwa razy”). Brał udział w „misjach” Grupy Wagnera w Ługańsku (2015) i Syrii (był na czterech misjach), gdzie dowodził kompanią zwiadowczą. Został ciężko ranny w bitwie o syryjską Palmyrę. Pracował jako asystent do spraw taktycznych w biurze założyciela Grupy Jewgienija Prigożyna. Następnie był starszym doradcą batalionu „Łowcy ISIS” w Syrii. Z Rosji wyjechał w marcu 2022 roku. Mieszka we Francji.

– Pojawi się druga część?

– Tak, prawie skończyliśmy przygotowywać ją do publikacji tutaj, we Francji. Pierwsza książka to jeszcze romantyczne wyobrażenia, nadzieja, że będzie lepiej. Tak, jakby wszystko było w porządku, jakbyśmy po prostu działali w ramach jakiegoś racjonalnego projektu biznesowego. W drugiej części pojawia się już zrozumienie, że nie ma racjonalnego projektu biznesowego. Jest realizacja ambicji imperialnych, które przynoszą szkodę dla naszego własnego narodu i kraju.

Prigożyn zarabia nie na realizacji projektu biznesowego. Zarabia na samym procesie. Otrzymuje i odbiera pieniądze z budżetu – i rozporządza nimi według własnego uznania.

– Jego prywatną armię finansuje rosyjski budżet?

– Tak, to od dawna nie jest tajemnicą: to wszystko są pieniądze z budżetu. Zawsze mówiłem, że Prigożyn nie jest ani właścicielem, ani sponsorem: jest nadzorcą projektu. To wszystko są pieniądze podatników. To oczywiste.

„Prigożyn pretenduje do miana „króla Donbasu”

– Prigożyn pojawia się ostatnio w wiadomościach o Ukrainie niemal codziennie. Dlaczego nie piszą o Dmitriju Utkinie “Wagnerze”– założycielu grupy?

– Bo wydaje mi się, że nastąpił podział ról. Prigożyn nie zamierza nikomu oddawać swoich zdobyczy w Afryce. A nad tym regionem czuwa sam Utkin – „Wagner”. Chociaż miałem niepotwierdzone informacje, że na jakiś czas został przeniesiony do Donbasu.

Myślę jednak, że w Donbasie wszystko odbywa się bez niego. Był i pozostaje on kuratorem projektów w Afryce. Teraz bardzo trudna sytuacja panuje w Mali, gdzie oddziały Al-Kaidy przeorganizowały swoją taktykę i metody działania – wyrządzają ogromne szkody w oddziale. Ale w Mali wagnerowcy spadli do roli jakiś podrzędnych wykonawców – do odwalania najcięższej roboty.

– Czyli Utkin „Wagner” zarządza w Afryce, a Prigożyn na Ukrainie?

– Tak, Prigożyn przejął projekt na Ukrainie. To wszystko ma sens: on potrzebuje Ukrainy, potrzebuje Donbasu. Z całym jego potencjałem przemysłowym. Musi sam się tym zajmować, aby ugruntować swoją obecność w tym regionie.

– Pisał Pan, że niektóre terytoria w Syrii, bogate w złoża gazu, zostały zajęte przez najemników i upaństwowione pod warunkiem, że Grupa Wagnera otrzyma procent od wydobycia. Czy jednostki Grupy Wagnera są w pobliżu Bachmutu i Sołedaru z tych samych powodów?

– Niewątpliwie. Tym przede wszystkim interesuje się kurator projektu, Prigożyn. Pretenduje do miana „króla Donbasu”. Chce dostać w swoje ręce potencjał przemysłowy regionu. Posługuje się inteligentną taktyką na przeczekanie: wszyscy jego rywale, cała ta horda tak zwanych „bohaterów Donbasu” już się nawzajem powykańczała. Teraz nikt nie może mu się przeciwstawić, to on odgrywa największą rolę i ma najszersze możliwości.

Wiadomości
“Wojsko rosyjskie nie nauczyło się prawdziwej wojny”. Były wagnerowiec porównuje wojnę w Syrii i na Ukrainie
2022.05.10 19:39

Kim jest dla niego Puszylin (Denis Puszylin, szef władz tzw. Donieckiej Republiki Ludowej – Belsat.eu)? Jest jak okruch. Prigożyn zadepcze go i pójdzie dalej.

„Sami skazańcy. Kto tam ich będzie żałował?”

– Król Donbasu… Jak Pan myśli, dlaczego Grupa Wagnera od kilku miesięcy nie jest w stanie zająć Bachmutu? Co jest nie tak?

– Rzecz w bardzo silnie zmotywowanych ukraińskich siłach zbrojnych: bronią oni swojej ojczyzny. Ukraińska armia jest na znacznie wyższym poziomie, jeśli porównamy go z rokiem 2014. Mają przewagę jakościową w uzbrojeniu. Systemy artyleryjskie używane przez ukraińską armię przewyższają wszystkie krajowe (rosyjskie) modele. Dało się we znaki techniczne zacofanie rosyjskich sił zbrojnych. Okazali się niegotowi do wojny. Bo oni zawsze przygotowywali się nie do wojny, ale do kontroli. Nawet wtedy, gdy mieli możliwość zdobycia doświadczenia bojowego w Syrii, woleli najpierw wysłać tam najemników.

I jeszcze jedno: pomimo tego, że tzw. poziom profesjonalny wagnerowskich jednostek jest wychwalany pod niebiosa, w rzeczywistości w strukturze Grupy Wagnera jest bardzo mało osób, które można naprawdę uznać za profesjonalistów.

– Ich główną motywacją jest zarabianie pieniędzy?

– Tak, to jest główna motywacja, za którą stoi również wewnętrzny system dyscypliny. Jest to sprzeczne ze wszystkimi ustawami i konstytucją. Bo ta struktura zawsze działała poza normami prawnymi. Sami ustalali dla siebie własne zasady. Jeszcze w 2018 roku. I był to jeden z powodów, dla których opuściłem tę strukturę – zdałem sobie sprawę, że Grupa Wagnera zamienia się w oddział bojowych niewolników.

Marat Gabidullin. Zrzut ekranu wideo podczas rozmowy

Jeśli rosyjskim wojskowym ustawa daje nieograniczone prawa do działania, to on odrzuca prawo i konstytucję, ogłaszając, że to wszystko liberalne bzdury. Aż do tego momentu, aż ten młot represji spadnie na niego osobiście… Tak było przez cały czas. Nawet Michaił Tuchaczewski (Marszałek Związku Radzieckiego stracony w czasie wielkiego terroru – Belsat.eu), siedząc w celi i czekając na karę śmierci, łapał się za głowę i zastanawiał się, co zrobił źle. Pewnie zapomniał jak zagazował powstańców w tambowskiej guberni… (Tuchaczewski stłumił w brutalny sposób antysowieckie powstanie w latach 1920-21 – Belsat.eu)

– Ile zarabiają „wagnerowcy”?

– Mieliśmy następujące stawki: żołnierz podczas działań bojowych zarabiał 8 tys. rubli dziennie (ok. 500 zł – belsat.eu). Czyli w miesiącu byłoby to 240 tysięcy rubli (ok. 15 tys. zł – belsat.eu), plus premie i inne wypłaty. Zakładam, że teraz na Ukrainie stawki są wyższe.

– Jakie zadania stawia przed najemnikami rosyjskie dowództwo?

– Myślę, że teraz obowiązki są tam już raczej nakreślone. Zadaniem tych wszystkich struktur – Grupy Wagnera i sił tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych jest właśnie przeforsowanie linii frontu. Mają się poświęcać, doprowadzić do wyczerpania zasobów Sił Zbrojnych Ukrainy. Myślę, że ta taktyka jest przyjęta po to, aby po osiągnięciu, jak im się wydaje, tego wyczerpania, rozpocząć nową pełnowymiarową ofensywę regularnej armii, która gromadzi siły i stoi praktycznie na drugiej linii obrony.

Nikomu ich nie żal. A komu miałoby być? Biorąc pod uwagę treści pojawiające się na kanale Telegramu Prigożyna można odnieść wrażenie, że w zasadzie nie ma tam już normalnych ochotników. Wszyscy zniknęli. Tam są sami skazańcy. On mówi tylko o skazańcach. Komu ich będzie żal?

Wiadomości
W Rosji z honorami pochowano wagnerowca – matkobójcę. Zginął na Ukrainie
2023.01.12 15:07

„Wszystko sprowadza się do nienawiści i zła”

– Czy w Grupie Wagnera i w rosyjskiej armii brakuje żywej siły?

– Tak, siły i możliwości. W tej chwili czynnik psychologiczny rosyjskiej armii nie jest na takim poziomie, by mogli oni doprowadzić tę wojnę do zwycięskiego końca. Sami już niemal otwarcie przyznali, że niewielu wojskowych chce walczyć.

– Mówił Pan, że brakuje „normalnych profesjonalistów”. Czy to znaczy, że sami zrezygnowali? Czy też zostali zabici?

– Trzy lata temu zastanawiałem się, ilu weteranów zostało. Cóż, z tych, których znam osobiście, większość odeszła do innych struktur. Z moich znajomych pozostały dwie lub trzy osoby. Kiedy mówią, że mają oddział złożony z weteranów, myślę że zaczynają określać „weteranami” tych, którzy są tam od około roku.

Wideo: seryjny morderca kobiet i nekrofil, znany jako “maniak z Angarska” i “Wilkołak”, też chciałby na front

Zmicier Mirasz, jb/ belsat.eu

 

Aktualności