Mikałaj: "Zacząłem go nienawidzić całym sercem". Historia nr 12 z cyklu „Miałem szczęście”


To tylko jedna z zebranych przez dziennikarzy Biełsatu relacji, które dokumentują fakty brutalnej przemocy stosowanej przez funkcjonariuszy reżimu wobec uczestników pokojowych protestów i przypadkowych osób. Swoje historie opowiedziały nam same ofiary.

Mikałaj Jеutuszenka, specjalista w jednej z największych sieci sklepów spożywczych na Białorusi, opuścił kraj. Zostawił na Białorusi swoją rodzinę, dobrą pracę, z której mógł być dumny i właściwie całe swoje życie.

Aż do lata tego roku w ogóle nie interesował się polityką. 9 sierpnia był przekonany o zwycięstwie Cichanouskiej i wraz z przyjaciółmi urządził grilla nad jeziorem niedaleko Mińska. Wracając do domu wieczorem, zobaczył na ulicach tysiące ludzi i był zafascynowany przyjazną atmosferą panującą w tłumie. To, co widział, w niczym nie przypominało protestu. Nagle podjechały milicyjne więźniarki i wyskoczyły z nich dziesiątki funkcjonariuszy OMON-u.

Mikałaj Jeutuszenka.
Zdj. belsat.eu

Mikałaj zdążył podnieść ręce do góry, ale milicjant w odpowiedzi z dużą siłą go kopnął.

– Miałem na sobie klapki, musiały mi spaść gdzieś wcześniej.

Więźniarka jeździła po ulicach stolicy do 4 rano.

– Nie bili nas podczas jazdy – wspomina Mikałaj – użyli gazu dwa razy. Pierwszy raz, kiedy zatrzymali mężczyznę, który powiedział, że jego pięcioletnie dziecko zostało na zewnątrz. A drugi, kiedy jeden z zatrzymanych zaczął krzyczeć, bo widział, jak biją jego kolegę.

Milicyjna więźniarka. Mikałaj był w pobliżu miejsca brutalnego pobicia Jauhiena Zaiczkina. Później funkcjonariusz OMON-u, który czekał razem z pobitym na przybycie karetki, zezna, że zatrzymany był w stanie ciężkiego upojenia alkoholowego i pod wpływem narkotyków. Zaiczkin wyjaśni dziennikarzom portalu TUT.BY, jak było naprawdę: mundurowi pobili go do nieprzytomności.

– To, co stało się potem, wciąż nie mieści mi się w głowie – Mikałaj zaczyna opowiadać o wydarzeniach w areszcie przy ulicy Akreścina.

Kiedy zatrzymani wychodzili z milicyjnej więźniarki, musieli przejść obok „ściany” OMON-owców, którzy zaciekle wszystkich kopali i bili pałkami, a czasem też gołymi rękami. Po około godzinie siedzenia w kucki pod murem i nieustannego bicia, zatrzymani w końcu trafili do swoich cel.

– Wtedy myślałem, że jutro albo pojutrze wszyscy wyjdziemy na wolność. Że po prostu chcieli nas nastraszyć – wspomina mężczyzna. Myślał tak, dopóki nie zobaczył, że w celi na sześć miejsc jest 37 osób.

– Ściany były tak mokre, że nie dało się ich dotknąć – spływała po nich wilgoć potu i oddechu dziesiątków ludzi – mówi Mikałaj.

Na prośby o pomoc strażnicy odpowiadali i groźbami. Zatrzymani słyszeli, jak w celi obok bito ludzi, gdy ci poprosili o jedzenie i możliwość kontaktu z prawnikami. Mężczyźni tłoczyli się przy oknie i widzieli, że przywożono coraz więcej osób.

– Oni [milicjanci] byli jak zwierzęta, w grupach po pięciu, dziesięciu rzucali się na ludzi. Biegnie dwóch chłopaków, przewracają się, mundurowi kopią ich i biją, a oni wciąż leżą. Potem po prostu przykryli ich białym materiałem.

Mikałaj nie wie, co się stało później, bo strażnicy zabronili podchodzić do okna.

 

Rysunek Mikałaja.
Zdj. belsat.eu

Przed wyjściem na wolność żaden z trzydziestu zatrzymanych mężczyzn nie wiedział, co się dzieje w kraju. Wielu myślało, że o nich zapomniano, że Białorusini zaakceptowali kolejną kadencję Łukaszenki i każdy żyje własnym życiem. Dopiero gdy stali półtorej godziny na żebrowanej podłodze więźniarki, czekając na przeniesienie do Żodzina, usłyszeli okrzyki wsparcia od ludzi stojących pod murami aresztu przy ul. Akreścina. W odpowiedzi milicjanci zaczęli bić i upokarzać zatrzymanych znajdujących się w pojeździe.

– Wychodzę z aresztu, zdążyłem zrobić dwa kroki i ktoś daje mi telefon ze słowami: „Dyktuj numery do rodziny”. Robię jeszcze dwa kroki i ktoś daje mi buty. Taksówkarze odwozili wszystkich do domu za darmo.

Mikałaj przyznał, że dzięki tej fali solidarności i wsparcia zrozumiał jedno: zło nie może wygrać.

– Już na wolności widziałem Łukaszenkę z automatem i pomyślałem: jak można wziąć do rąk automat, by strzelać z niego do swoich ludzi? Wtedy w moim życiu pojawił się wróg. Zacząłem go nienawidzić całym swoim sercem – wyznaje Mikałaj.

Mężczyzna udzielił wielu wywiadów zagranicznym mediom. Chciał opowiedzieć jak największej liczbie osób o torturach w areszcie przy ul. Akreścina. Teraz mieszka w Polsce i studiuje projektowanie stron internetowych – taką możliwość dali mu wolontariusze organizacji ByChange, która pomaga tym, którzy stracili pracę w wyniku powyborczych represji. Mikałaj jest pełen optymizmu, opowiada o pomocy, którą można uzyskać z różnych organizacji, wspiera białoruskich uchodźców. Na pytanie o powrót do ojczyzny na razie nie może odpowiedzieć. Wróci, ale sam nie wie kiedy.

Wszystkie historie cyklu „Miałem szczęście” znajdują się tu – można je przeczytać oraz ich wysłuchać.

Aktualności