„Smutnaja piesieńka” Chopina spod Sokółki


Połamana płyta z niemieckimi napisami, buteleczka soli gorzkiej, mentol, walizka. Ale też pianino w całkiem dobrym stanie. Niewiele przedmiotów codziennego użytku zostało po wybitnym kompozytorze spod Sokółki, Janie Tarasiewiczu, którego swego czasu nazwano białoruskim Chopinem, a słuchał go nawet car Mikołaj z rodziną. Ale zostało za to blisko sto kompozycji. Część z nich można było posłuchać w sobotę i niedzielę w Operze i Filharmonii Podlaskiej.

W gmachu przy Odeskiej od piątku trwał Festiwal im. Jana Tarasiewicza. Zaczął się debatą na temat skomplikowanych relacji Polaków i jej litewskich sąsiadów, wieczorem odbyły się koncerty, również została otwarta wystawa z pamiątkami po nieżyjącym od pół wieku kompozytorze z Sokólszczyzny. Wybitny artysta jest niesłusznie zapomniany – poza muzykami i historykami na Podlasiu mało kto o nim wie. A przecież Tarasiewicz przez muzyków z Mińska swego czasu obwołany został białoruskim Chopinem, przyjaźnił się z nim Rachmaninow (w drodze do Paryża odwiedził go nawet pod Sokółką parę razy), miłośniczką jego talentu była Maria, jedna z carskich córek (Tarasiewicz zdążył zagrać na dworze w Petersburgu kilka razy, zanim wybuchła rewolucja), a wybitny dyrygent Jerzy Maksymiuk cały czas powtarza, że Tarasiewiczowi najwięcej zawdzięcza i że to on go ukształtował takim, jakim jest…

Historia o Tarasiewicza nieśmiało zaczęła się upominać jakiś czas temu – niedużą książeczkę o kompozytorze napisała Hanna Kondratiuk, dziennikarka białoruskiej Niwy, muzycy coraz częściej sięgają po jego utwory, m.in. “Smutnuju piesieńku” i “Ramans”.



Drobiazgi po Tarasiewiczu

W foyer Opery i Filharmonii Podlaskiej urządzono kącik poświęcony artyście. Jest bardzo skromny – stoi w nim pianino i dwie oszklone gabloty z jego drobiazgami. Ale to miejsce na swój sposób symboliczne – jako wyraz poszukiwań skarbów historii i kultury tych ziem. Kawałek płyty analogowej, na której odcyfrować można pojedyncze słowa po niemiecku. Walizka, jakich dziś już nie produkują. Kilka zdjęć: na jednym, tym sprzed stu lat, Tarasiewicz – jako chłopiec w mundurze kadeta. Na drugim – już o pół wieku starszy, obok stoi jego uczeń – młodziutki Jerzy Maksymiuk z blond grzywą. Już wie, że pianistą wybitnym nie zostanie, ma za krótkie palce (o czym powiedział mu właśnie Tarasiewicz), skupi się więc na komponowaniu i dyrygowaniu; ale że w przyszłości zostanie sławnym kompozytorem, w chwili robienia zdjęcia też jeszcze nie ma pojęcia.

Jest na wystawie kartka z własnoręcznie sporządzonego życiorysu Tarasiewicza, zaświadczenie Konsulatu Brytyjskiego (w języku polskim i litewskim), że jest obywatelem polskim. Kilka materiałów nutowych, rękopisy. Najbardziej wzruszające są drobne przedmioty codziennego użytku, w tym przybory toaletowe. Buteleczka z “solą gorzką” (czyli solą angielską – naturalnym specyfikiem na różne dolegliwości, m.in. reumatyczne i skórne), futerały, leki, łyżeczki.

Wszystkie te przedmioty (przekazane na wystawę przez Białoruskie Towarzystwo Historyczne) przechowywał w Mińsku przyjaciel Tarasiewicza – Anatol Czerapiński, który jest także fundatorem pomnika kompozytora na cmentarzu prawosławnym w Sokółce. Na wystawie jest też jego list do autorki książki o Tarasiewiczu, w którym informuje, jak to właśnie “wyciągnął teczkę profesora, w której ten trzymał różne szpargały”.

I jeszcze słowo o Tarasiewiczu:

Tarasiewicz (1893-1961) urodził się w Sokółce, w rodzinie carskiego podpułkownika. Miał siedem lat, gdy umarli jego rodzice. Do swego majątku Szyndziel pod Sokółką zabrała chłopca ciotka. Był bardzo uzdolniony – już jako 10-latek grał z pamięci utwory Chopina i Liszta. Po ukończonym kursie kadetów zapisał się do konserwatorium w Petersburgu, gdzie uczył się u słynnego Aleksandra Głazunowa i prof. Mikołaja Abramyczewa, przyjaciela Piotra Czajkowskiego. Jan konserwatorium skończył z najwyższą lokatą i nagrodą: fortepianem. Do roku 1917 mieszkał w Petersburgu, zdążył nawet wystąpić na dworze carskim, zaprzyjaźnił się z Sibeliusem i Rachmaninowem (ten ostatni podczas podróży do Paryża odwiedził Tarasiewicza kilkakrotnie w podsokólskim majątku). Świetnie zapowiadającą się karierę przekreśliła jednak rewolucja. Kompozytor wrócił z Petersburga do Szyndziela, gdzie mieszkał przez całe międzywojnie. Otrzymał prestiżową propozycję prowadzenia wydziału muzycznego na Białoruskim Narodowym Uniwersytecie w Mińsku. Sytuacja polityczna nie pozwoliła jednak na utworzenie białoruskiej uczelni.

Po 1945 roku majątek Tarasiewicza został rozparcelowany, kompozytor przeniósł się do Białegostoku, gdzie mieszkał już do śmierci. Odtwarzał i przerabiał zaginione w czasie wojny utwory. Tworzył nowe. Zatrudnił się jako nauczyciel muzyki w Szkole Muzycznej Heleny Frankiewicz, tam właśnie trafił na niego młodziutki Maksymiuk, który w wywiadzie z “Gazetą” nazywał swego nauczyciela przyjacielem i geniuszem. – Jako mały brzdąc, jeszcze w Białymstoku, razem z nim komponowałem. To on kiedyś powiedział mi, że będę kompozytorem, nie pianistą. Bo mam za krótkie palce. On spowodował, że jestem tym, kim jestem… – mówił kompozytor.

KR/Biełsat za białystok.gazeta.pl

Aktualności