Władze w Kijowie dokładnie śledzą przebieg odbywających się rozmów między przedstawicielami Zachodu a Rosją. Mają przy tym nadzieję, że zostanie utrzymana zasada “nic o nas bez nas”. Z Kijowa dla Biełsatu pisze Piotr Pogorzelski.
Zimowy Kijów nijak nie przypomina stolicy państwa, które przygotowuje się do wojny. W mieście trwają jeszcze noworoczne jarmarki, a większym zmartwieniem jest padający od kilku dni śnieg niż możliwa eskalacja na wschodzie kraju. Jeśli jednak wejść do gabinetów władz, wojna i polityka Moskwy to najważniejsze tematy. Cały czas trwają konsultacje Wołodymyra Zełenskiego, czy przedstawicieli MSZ z zachodnimi partnerami. W nieoficjalnych rozmowach urzędnicy przypominają deklaracje, które padły z ust wiceszefowej amerykańskiego departamentu stanu Wendy Sherman. Zapewniła, że zasada “nic o Ukrainie bez Ukrainy” i “nic o NATO, bez NATO”, będzie utrzymana.
Szef Biura Prezydenta Andrij Jermak, uznawany za drugą po jego przełożonym, osobę w państwie, przyjmuje dziennikarzy z Polski, Niemiec i Francji w gabinecie bardziej przypominającym pokój szefa korporacji komputerowej niż urzędnika w państwie byłego ZSRR. Posługuje się na zmianę ukraińskim, rosyjskim i angielskim.
W żadnym z tych języków nie chce jednak odpowiedzieć na pytanie, czy będzie wojna, czy nie.
– To jest tylko w głowie tych ludzi, którzy mogą podjąć tę szaloną i absolutnie nieodpowiedzialną decyzję – mówi.
Zapewnia przy tym, że Ukraina jest gotowa do ewentualnej eskalacji.
– Żyjemy w stanie wojny ponad 8 lat. Na naszej ziemi nie ma pokoju, są zajęte nasze terytoria. Nasze społeczeństwo, armia nie przestają być gotowe do prowokacji. Chyba już nigdy nasz kraj nie pozwoli sobie nie myśleć o wojsku i nie mieć super profesjonalnej armii – dodaje.
Andrij Jermak zwraca uwagę, że ewentualny atak na Ukrainę będzie oznaczał konsekwencje dla całej Europy i wszystkich krajów NATO.
– Tylko my, kraje byłego ZSRR rozumiemy, że jeśli coś się zacznie odbywać z Ukrainą, to wzrośnie ryzyko dla Polski, państw nadbałtyckich i Mołdawii. Te kraje nawet dziś nie czują się bezpiecznie – podkreśla.
Zaznacza przy tym, że Kijów ma bardzo dobre stosunki z Warszawą, Wilnem, a także zachodnimi partnerami. Według szefa Biura Prezydenta, jak najszybciej powinien się odbyć szczyt formatu normandzkiego (przywódcy Ukrainy, Niemiec, Francji i Rosji), ale czy do niego dojdzie, zależy od spotkania doradców politycznych, które może się odbyć jeszcze w tym miesiącu.
Serhij Harmasz, dziennikarz i członek trójstronnej grupy mińskiej (omawia z przedstawicielami Rosji, OBWE i separatystów praktyczne kwestie, które trzeba rozwiązać w związku z konfliktem w Donbasie) nie przewiduje konfliktu na Wschodzie na szeroką skalę.
– Boję się, że Putin z zemsty za zły dla niego wynik rozmów w Genewie i Brukseli rozpocznie działania przeciwko Ukrainie, przede wszystkim w Zagłębiu Donieckim. Zrobi to rękami separatystów, licząc na to, że uniknie w ten sposób ewentualnych sankcji – mówi Biełsatowi.
Na razie jednak zdaniem Serhija Harmasza, Putin może czuć się zadowolony.
– Zachód pochlebia Putinowi samym faktem przeprowadzenia rozmów. Dzięki nim czuje się silny, równy Stanom Zjednoczonym. Osiągnął swój cel, został uznany za supermocarstwo – zaznacza.
W Kijowie można też odczuć strach przed destabilizacją sytuacji wewnętrznej. Przedstawiciele władz mówią tutaj przede wszystkim o rynku energii, która drożeje także na Ukrainie. W konsekwencji może dojść do wybuchu niezadowolenia społecznego.
Swoją rolę mogą też odegrać oligarchowie, na przykład najbogatszy z nich, Rinat Achmetow, z którym od pewnego czasu toczy własną wojnę Wołodymyr Zełenski.
Mykoła Semena, krymski dziennikarz Radia Swoboda, który musiał opuścić półwysep z powodu prześladowań niezależnych mediów przez Kreml, jest zdania, że żądając od Zachodu powrotu do stref wpływów znanych z czasów ZSRR, Władimir Putin popełnił błąd.
– Swoim ultimatum, Putin strzelił sobie sam w stopę bo otrzyma rzeczywistą odpowiedź i zacznie się koniec putinizmu na światowej arenie – podkreśla w rozmowie z Biełsatem.
Zanim jednak “putinizm” się skończy, Ukraina uczy się żyć z rosyjskim zagrożeniem. Wzrost militarnego napięcia u jej granic, zdaniem wielu rozmówców, szybko się nie skończy, a zwiększona obecność wojskowa stanie się elementem, który będzie cały czas wykorzystywany przez Rosję do nacisków nie tylko na Ukrainę, ale też na NATO.
Z Kijowa, Piotr Pogorzelski/belsat.eu