„Kobiety są bardzo potrzebne na wojnie”. Dziennikarka z Zaporoża w wieku 50 lat zostawiła telewizję, by udać się na front


Ukrainka Łarysa Mała wstąpiła do armii w 2016 roku. Wcześniej przez 20 lat pracowała jako dziennikarka i redaktorka w kanale telewizyjnym „Zaporoże” – zajmowała się reportażami o wojsku. Po wybuchu działań wojennych w Donbasie Łarysa pojechała tam i nagrała historie o życiu na linii ognia. Wtedy też zaczęła pracować jako wolontariuszka, przynosząc niezbędne rzeczy dla wojska. W pewnym momencie poczuła, że musi zostać na froncie. Nasza korespondentka porozmawiała z Łarysą o tym, co skłoniło ją do wzięcia broni w ręce i o zadaniach kobiet w czasie wojny.

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

Od dziennikarki do łączniczki

Łarysa ma 56 lat, jest matką dwóch córek, babcią dwóch wnuków i jednej wnuczki. Urodziła się, jak sama podkreśla, „w kolebce ukraińskich Kozaków” – w Zaporożu i całe życie tam mieszkała.

Przez 20 lat Łarysa pracowała jako dziennikarka w redakcji programów społeczno-politycznych w lokalnej telewizji „Zaporoże”. Tworzyła materiały o armii i żołnierzach. Jej program zyskał nowe życie wraz z rozpoczęciem wojny w Donbasie w 2014 roku.

– Wielu operatorów nie chciało tam jechać – mówi kobieta. – Sama nauczyłam się obsługiwać kamerę wideo, jeździłam i filmowałam życie na froncie.

W tym czasie Łarysa zaczęła pracować jako wolontariuszka – dostarczała żołnierzom najpotrzebniejsze rzeczy. Kobieta nie mogła wyruszyć na wojnę, ponieważ opiekowała się niechodzącą matką. Po śmierci matki w 2015 roku Łarysa udała się do dowódcy batalionu, w którym była wolontariuszką.

– Przyszedł moment, kiedy poczułam, że muszę tam zostać, na wojnie. Zaprosiłam do siebie córki i powiedziałam im, że mam zamiar iść na front – opowiada Łarysa. – Były oczywiście bardzo zmartwione, ale powiedziały, że nie są zaskoczone i spodziewały się, że pewnego dnia im to powiem.

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

W 2016 roku Łarysa wyruszyła na wojnę.

– Na samym początku powiedziałam naszemu dowódcy: „Idę na wojnę w wieku 50 lat” – wspomina Łarysa. – Odpowiedział: „A ja mam 30 lat – i co z tego?”. Wiek nie ma znaczenia, liczy się to, jakim jesteś człowiekiem i ile jesteś wart.

Początkowo Łarysa odbywała szkolenie w Mikołajowie, a następnie na własną prośbę została przydzielona do 503. Samodzielnego Batalionu Piechoty Morskiej, który wspierała jako wolontariuszka od początku jego istnienia, czyli od 2015 roku. Latem tego roku minie sześć lat, odkąd była dziennikarka została łączniczką baterii moździerzy.

„Front jest dynamiczny i niestabilny”

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

Atak Rosji na Ukrainę w lutym tego roku nie był dla Łarysy zaskoczeniem, choć emocjonalnie w pierwszych godzinach było jej trudno.

– Być może na początku był to pewien szok. Bez względu na to, jak przygotujesz się do wojny, ludzka psychika normalnie nie jest przygotowana na takie ciosy – mówi kobieta. – Ale stopniowo można się do tego przyzwyczaić. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, nawet do wojny.

Rano 24 lutego Łarysa była na swojej pozycji – jej zmiana zaczynała się o szóstej. O rozpoczęciu wojny na pełną skalę dowiedziała się z wiadomości, które ogląda każdego ranka. Kobieta zauważa jednak, że jej batalion już od dawna zdawał sobie sprawę, że zbliża się atak.

– Na naszych pozycjach ostrzał nasilił się na 10 dni przed bombardowaniem Kijowa – zaczęli nas ostrzeliwać silnym ogniem, więc podejrzewaliśmy, że coś się wydarzy. Zwłaszcza że obcy wywiad ostrzegał przed atakiem, a nawet podał jego datę. Czekaliśmy na 22 lutego. Kiedy więc poleciały rakiety, nie było zaskoczenia.

Reportaż
“Jeszcze na Majdanie zrozumiałam, że najważniejsze jest umieć uratować życie”. Rozmowa z wolontariuszką batalionu medycznego
2022.05.14 12:43

Łączniczka zwraca uwagę, że wojskowi w Donbasie od 2014 roku rozumieli, że prędzej czy później na całej Ukrainie dojdzie do wojny na pełną skalę.

– Zdawaliśmy sobie sprawę, że to się nie może ciągnąć wiecznie i że konflikt jest nieunikniony – mówi Łarysa. – Nie wiedzieliśmy tylko kiedy i w jakim miejscu. Byliśmy jednak gotowi, choć do końca mieliśmy nadzieję, że nasze oczekiwania się nie sprawdzą.

Według naszej rozmówczyni, główną różnicą między obecną wojną a tą, która trwała przez osiem lat w Donbasie, jest niestabilność.

– W latach 2016-2017 zdarzało się, że dochodziło do kilkudziesięciu ostrzałów dziennie. I przed 24 lutego ostrzeliwali nas już artylerią i moździerzami – opowiada Łarysa. – Ale teraz do tego dochodzi lotnictwo i pociski, ostrzał stał się gęstszy i ma większy zasięg. Główną różnicą jest brak stabilności. Wcześniej wojska stały na dobrze umocnionych pozycjach i prowadziły wymianę ognia. Obecnie front jest bardzo ruchomy, niestabilny – zarówno my, jak i przeciwnik jesteśmy w ciągłym ruchu.

„Ukraina ma twarz kobiety”

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

Jak mówi Łarysa, kilka tygodni po rozpoczęciu wojny na pełną skalę dowódca batalionu rozkazał przenieść kobiety z linii ognia na bezpieczną odległość, poza zasięg artylerii.

– W pierwszych dniach wojny nasze dziewczyny otoczono, zostały ranne – opowiada łączniczka. – Jedna z nich, sanitariuszka, zginęła miesiąc temu od trafienia pociskiem artyleryjskim. Ale to, że nas przeniesiono, nie wszystkim się podobało. Dowódca powiedział wtedy, że to jest czas mężczyzn i że chce zapewnić nam bezpieczeństwo – więc będziemy tam, gdzie powiedział.

Na pierwszej linii frontu, zdaniem Łarysy, wciąż są kobiety, których potrzeba właśnie tam. Są tam także medycy, aby mogli jak najszybciej udzielić pomocy. Ogólnie rzecz biorąc, jak podkreśla nasza rozmówczyni, kobiety są bardzo potrzebne na wojnie.

– Wojna może nie ma w sobie nic z kobiety, ale Ukraina tak. Nasze kobiety są wytrzymałe, czasem nawet bardziej niż mężczyźni – podkreśla Łarysa. – Mężczyźni, swoją drogą, starają się przy nas jeszcze bardziej, nie zniechęcają się, stają się lepsi, szlachetniejsi.

Łarysa nie spotkała się w wojsku z żadnym złym traktowaniem, dyskryminacją czy poniżaniem kobiet.

– Nasi mężczyźni bardzo cenią kobiety. W naszym batalionie nigdy nie było żadnego lekceważenia, obelg, nie mówiąc już o przemocy – mówi Ukrainka. – Być może dlatego, że na ogół na wojnę idą ludzie szlachetni, niezdolni do takich przewinień.

„Nie musisz pociągać za spust, aby wykonywać zadania bojowe”

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

Według naszej rozmówczyni w wojsku jest wiele stanowisk, które mogą obejmować tylko kobiety.

– Mężczyźni są bardziej zdeterminowani, energiczni, chcą walczyć. Ale wiele stanowisk w wojsku wymaga wytrwałości i uwagi, a w takich przypadkach bez kobiet się nie obejdzie – mówi Łarysa. – Mamy wiele dziewczyn w łączności i medycynie. Tak, są też kobiety wśród strzelców i snajperów. Ale na ogół kobiety w wojsku wykonują spokojniejsze zawody.

Łarysa nie może nazwać swojego zawodu łączniczki całkowicie spokojnym i bezpiecznym, chociaż jak dotąd sama nie musiała walczyć.

– O łącznikach mówi się, że strzelają jako ostatni – wyjaśnia kobieta. – Kiedy wszyscy inni nie żyją, łącznik bierze do ręki broń. Na ogół nie musimy strzelać. Jednak łącznicy poruszają się po linii frontu i nawiązują łączność na całym polu walki. Jeśli gdzieś był ostrzał i połączenie zostało przerwane, przyjeżdżają łącznicy i naprawiają je. Pełnimy dyżur 24 godziny na dobę. Kiedy zaczyna się ostrzał, nie można schować się pod łóżkiem w okopach – trzeba pozostać w kontakcie i przekazywać jednostkom informacje o tym, co się dzieje. Nie trzeba pociągać za spust, aby być na wojnie i wykonywać zadania bojowe. Nie wszyscy strzelają w czasie wojny. Jest wiele osób, które ochraniają linię ognia. Medycy, łącznicy, kucharze nie strzelają, ale pomagają strzelcom utrzymać się przy życiu.

Wywiad
“Będziemy bić się do końca, ale prosimy o pomoc!”. Rozmowa z wolontariuszką z Ukrainy
2022.03.05 16:04

Nawet ostrzały są tylko częścią rzeczywistości frontowej. Życie podczas wojny toczy się dalej. A na linii ognia trzeba żyć normalnie – nawet w okopach. Trzeba pościelić łóżko, aby można było wygodnie spać nawet w okopach, trzeba gotować, by smacznie jeść.

– Tworzą się rodziny, świętujemy śluby, rodzą się dzieci – mówi Łarysa. – Żołnierze dostają na śluby przepustkę. Wcześniej nasza jednostka miała siedzibę w Mariupolu, tam też organizowano śluby. Są takie rodziny, które powstały dosłownie na pozycjach w okopach. Moja przyjaciółka wyszła w ten sposób za porucznika. Urodził się im syn. Gdy dziecko miało trzy lata, zrezygnowała z urlopu macierzyńskiego i wróciła na front przed wojną. Chłopiec został u babci, potem wyjechali z kraju, a ta dziewczyna, sanitariuszka, nadal służy z nami, cudem udało jej się uratować z okupowanego Mariupola. I nie może żyć inaczej.

„Ukraińcy nie mają innego wyjścia, muszą wygrać. Inaczej przestaniemy istnieć”

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

– Najtrudniej jest, gdy umierają przyjaciele, gdy przychodzi wiadomość o czyjejś śmierci – mówi Łarysa. – Zginęło kilku moich przyjaciół, w tym z mojego batalionu. Jesteś z tą osobą każdego dnia, dosłownie jecie z tego samego kotła, wiele razem przeszliście i człowiek chce pożyć jeszcze długo, a następnego dnia już go nie ma. Bardzo trudno to pojąć. Dusza tego nie akceptuje. Nie da się do tego przyzwyczaić.

Jednocześnie, jeśli każdego na wojnie staje się w obliczu śmierci, uczy się jej nie bać.

– Nasz kapelan, ojciec Andrij powiedział: odwaga to nie brak strachu, ale zmaganie się z nim i pokonywanie go. A biochemiczna reakcja organizmu na strach (adrenalina) pomaga wytrzymać, nie zasnąć przez wiele dni, biegać, nosić ciężką amunicję – mówi nasza rozmówczyni. – I bez względu na to, jak bardzo jest wam ciężko, jak bardzo chcecie wrócić do domu, jak bardzo się boicie, pragnienie wyzwolenia ojczyzny jest silniejsze niż strach przed śmiercią.

Wywiad
“Chciałam uczyć się malować, a uczę się strzelać”. Jak Polacy pomagają armii na Żytomierszczyźnie
2022.04.17 09:45

W ciągu tych sześciu lat Łarysa nigdy nie miała wątpliwości co do swojego wyboru.

– Gdybym miała jakieś wątpliwości lub żałowała, już dawno bym się poddała – mówi kobieta. – Moja umowa nie jest na czas określony, nie na trzy czy pięć lat, ale „do końca okresu wyjątkowego”. Okres wyjątkowy jeszcze się nie skończył, więc nie mogę, nie chcę i nie zamierzam wracać do domu. Ani zostawiać tego wszystkiego, dopóki nie doprowadzimy naszej sprawy do końca – byłoby to nie fair w stosunku do mojego kraju i samej siebie.

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

Według Łarysy nikt na froncie nie stara się przewidzieć końca wojny.

– Nawet nie przychodzi do głowy, by próbować obliczyć, jak długo to wszystko potrwa. Po prostu wykonujesz swoje zadania i niczego nie oczekujesz – mówi łączniczka. – Nie myślimy o tym, kiedy wojna się skończy, ale o tym, że się skończy i że zwyciężymy. Przecież jeśli Ukraina nie wygra, to nic nie powstrzyma Putina. Ma wielkie plany, w których uwzględnia cały nasz kraj. Nie chce, by Ukraina istniała jako państwo, a Ukraińcy jako naród. Dlatego nie mamy innego wyjścia, jak tylko zwyciężyć. Ponieważ w przeciwnym razie przestaniemy istnieć.

Istnieliśmy, kiedy Rosji jeszcze nie było”

Łarysa Mała.
Zdj.: Facebook

Po zwycięstwie Łarysa chce wrócić do rodzinnego Zaporoża – ma tam rodzinę i przyjaciół. Jej bracia również poszli na front. Jej córki i wnuki wyjechały za granicę.

– Przez kilka tygodni znajdowali się pod ostrzałem i nie mogli tego wytrzymać – mówi Łarysa. – Moja wnuczka idzie w tym roku do pierwszej klasy, ale prawdopodobnie nie na Ukrainie. Chociaż moje córki bardzo chcą wrócić do domu. Właściwie to wszyscy w naszym batalionie chcą wrócić do swoich domów. Niestety, wielu z nich nie ma dokąd wracać, ponieważ niektóre miasta zostały całkowicie zniszczone. Moje miasto, dzięki Bogu, stoi i trzyma się, choć nadlatują pociski.

Łarysa podziwia odwagę i jedność Ukraińców w tych trudnych czasach, ale nie zgadza się z tym, że naród ukraiński rodzi się dopiero teraz, pod ostrzałem.

– Nie da się zjednoczyć i stać się narodem w jednej chwili – podkreśla kobieta. – Nie narodziliśmy się ani teraz ani nawet trzydzieści lat temu po upadku ZSRR. I trzysta, i pięćset, i tysiąc lat temu byliśmy Ukraińcami. W tym czasie Rosja jeszcze nie istniała. Od kilkuset lat próbują zniszczyć nasz naród, przekonać nas, że wcale nie jesteśmy narodem, że jesteśmy tylko nieporozumieniem. Ale jesteśmy wszyscy razem, walczymy i będziemy walczyć aż do zwycięstwa.

Łarysa Mała pisze książkę o swoich przeżyciach z wojny. Jej fragmenty w języku ukraińskim można przeczytać tutaj.

Hanna Hanczar, ksz/ belsat.eu

Aktualności