"A może wyprowadzimy go na dziedziniec i rozstrzelamy?" Historia nr 3 z cyklu „Miałem szczęście”


To tylko jedna z zebranych przez dziennikarzy Biełsatu relacji, które dokumentują fakty brutalnej przemocy stosowanej przez funkcjonariuszy reżimu wobec uczestników pokojowych protestów i przypadkowych osób. Swoje historie opowiedziały nam same ofiary.

Protestujący i przypadkowi przechodnie są zatrzymywani nawet teraz, podczas przygotowywania tego tekstu. Jauhien Wialko trafił do aresztu pod koniec września. Można powiedzieć, że miał szczęście, bo został zatrzymany w stosunkowo spokojnym czasie, w porównaniu z początkiem sierpnia. Transseksualny chłopak zaczyna od wyjaśnienia, dlaczego chodzi na kobiece marsze:

– Bo wciąż chodzi o mnie, o Białorusinów, którzy nie mogą patrzeć na to, co się dzieje. Nie da się patrzeć na przemoc, której dopuszcza się władza.

Jauhien Wialko.
Zdj. belsat.eu

Jeszcze podczas zatrzymania funkcjonariuszy OMON-u bawiło, że w ich ręce trafiła osoba transseksualna. Później na komisariacie milicji dzielnicy Leninski Rajon kontynuowano kpiny: „Co mamy z tym czymś zrobić? Posadźmy go z mężczyznami, zobaczymy, jakim jest facetem”.

Jauhien trafił do celi w areszcie przy ul. Akreścina z dwoma przyjaźnie nastawionymi mężczyznami, których również zatrzymano podczas Marszu Kobiet. Chłopak pomyślał, że właściwie nie jest tak źle, biorąc pod uwagę znane wtedy wszystkim historie o torturach. Ale wieczorem tego dnia prawie wszyscy więźniowie zostali przeniesieni do aresztu śledczego w podmińskim Żodzinie. Przeniesieniu towarzyszyły niekończące się kpiny na temat płci Jauhiena, milicjanci powiedzieli, że zamkną go z mężczyznami.

W Żodzinie więźniów zmuszono do rozebrania się. Wiele dziewcząt musiało to robić w obecności funkcjonariuszy OMON-u i milicjantów, którzy je pilnowali.

– W pomieszczeniu, w którym byłem, zostawili otwarte drzwi. Wszyscy na mnie patrzyli, jak w cyrku: „Patrzcie kogo przywieźli”. Kiedy kazali mi rozebrać się do bielizny, powiedziałem, że jestem osobą transpłciową i mam piersi. W odpowiedzi usłyszałem: „Gówno nas to obchodzi” – mówi Jauhien ze zdenerwowaniem.

Przed przydzieleniem do cel dziesiątki funkcjonariuszy przyłączyły się do kpin z chłopaka:

– Co masz w majtkach? Jest tam coś? Wsadźmy go razem z chłopakami, nauczą go być facetem. Albo wyprowadźmy go na dziedziniec i rozstrzelajmy.

Skończyło się na groźbach.

Jauhien trafił do sześcioosobowej celi. Nie dostał żadnych ubrań, każdego ranka trząsł się z zimna.

– Po procesie cieszyłem się, że to nie było 15 dni. Nie wiem, jak bym to wytrzymał. Jeśli bardzo się chce, to w celi da się odebrać sobie życie. Myślałem, jak to zrobię – wyznaje Jauhien.

Rysunek Jauhiena Wialko.
Zdj. belsat.eu

Z aresztu w Żodzinie chłopaka wypuszczał funkcjonariusz z pałką w ręce. Coś przeszkadzało w otwarciu drzwi, ale mężczyzna nie odłożył pałki. Wręczył ją tylko na chwilę Jauhienowi. Chłopak trzymał pałkę w rękach i myślał o ludziach, których nią pobito.

– Wszyscy nasłuchaliśmy się historii dotyczących tego, co wydarzyło się w dniach 9-11 sierpnia, to był koszmar. Więc kiedy rozmawialiśmy ze sobą, wydawało nam się, że było normalnie. Przynajmniej nie zostaliśmy pobici ani zgwałceni – wspomina rozmowy w pierwszych godzinach po aresztowaniu.

Po paru dniach i wysłuchaniu zeznań kilkorga świadków podejścia funkcjonariuszy do niego, chłopak zrozumiał, że to, jak go traktowano nie miało nic wspólnego z normalnością.

– A potem powiedzieli mi, że warunki, w jakich przebywałem i sposób, w jaki byłem traktowany, są uznawane za tortury przez organizacje międzynarodowe – Jauhien wyraża szczerą wdzięczność tym, którzy pomogli mu zdać sobie z tego sprawę.

I zrozumieć, że ludzie nie powinni opuszczać aresztu ze słowami: „Miałem szczęście, że mnie nie zgwałcili”

Wszystkie historie cyklu „Miałem szczęście” znajdują się tu – można je przeczytać oraz ich wysłuchać.

Aktualności