Białorusin uciekł do Polski tajnym szlakiem. Prześladowano go za kuzyna walczącego na Ukrainie z Rosjanami


Białoruski reżim metodycznie prześladuje bliskich i krewnych żołnierzy walczących po stronie Ukrainy w wojnie z Rosją. Na jego celowniku znalazł się Siarhiej Bandarenka, kuzyn zabitego żołnierza Pułku im. Konstantego Kalinowskiego. Po ciężkim pobiciu na komisariacie zakończonym hospitalizacją Białorusin uciekł z kraju, gdyż funkcjonariusze zagrozili mu więzieniem. Trasa prowadziła przez Rosję do Polski. Jego ucieczkę organizował anonimowy pomocnik.

Siarhiej Bandarenka. Zdj viasna96 / Telegram

Siarhiej Bandarenka jest kuzynem Wasila Parfiankowa (pseudonim Siabro), żołnierza Pułku im. Konstantego Kalinowskiego, będącego jednostką podlegającą Siłom Zbrojnym Ukrainy. Wasil zginął w walkach pod Lisiczańskiem 26 czerwca razem z trójką żołnierzy pułku. Gdy białoruskie służby dowiedziały się o śmierci Wasila zatrzymały Siarheja po raz pierwszy. Tym razem skończyło się „jedynie” 15 dniami aresztu. Siostra i matka Wasila zostały zatrzymane jeszcze za jego życia i umieszczone w areszcie na 10 dni. Matkę żołnierza zmuszono do nagrania wideo, na którym potępiła działania syna.

Aktualizacja
Zginął jeden z dowódców białoruskiego ochotniczego pułku
2022.07.06 13:35

Bandarenka uważa, że gdy tylko służby otrzymują dane osobowe kogokolwiek z Pułku Kalinowskiego, od razu krewni tych osób są na Białorusi zatrzymywani.

Siarhiej został niedawno zatrzymany po raz drugi; przeprowadzono rewizję w jego mieszkaniu. Pobito go tak dotkliwie, że z komisariatu trafił do szpitala. Wkrótce po tym udało mu się uciec za granicę i po dotarciu do Polski szczegółowo opowiedział swoją historię.

Pierwsze zatrzymanie

4 lipca Siarhiej Bandarenka dowiedział się, że Wasil Parfiankow zaginął na polu walki. Dwa dni później potwierdziła się informacja, że został zabity. Siarhiej dowiedział się o tym od białoruskiego aktywisty znającego żołnierzy. Umówił się z nim na spotkanie jego mieszkaniu – chciał się dowiedzieć czegoś więcej. Pod domem informatora czekała na niego milicja.

– Gdy tylko podszedłem do budynku, wyskoczyło kilku zamaskowanych funkcjonariuszy i pamiętam tylko, że leżałem twarzą do podłogi w więźniarce, a następnie znalazłem się na komisariacie dzielnicy Pierszamajski Rajon – wspomina Siarhei.

Jak mówi mężczyzna, milicjanci sprawdzili jego telefon, ale nie grozili mu sprawą karną:

– Miałem wrażenie, że oni sami chcieli, żeby to się szybciej skończyło, żeby Pułk Kalinowskiego wyzwolił Białoruś. W ich oczach widziałem współczucie. Mówili mi dosłownie: rozumiemy, twój kuzyn nie żyje, ale ty musisz odsiedzieć swoje.

Tym razem Siarhiej został skazany na 15 dni aresztu – w akcie oskarżenia jako powód wskazano „niepodporządkowanie się poleceniom funkcjonariusza”, jednak sąd przekwalifikował czyn na „zakłócanie porządku”. Białoruski system represji często wykorzystuje takie preteksty dla prześladowań politycznych wobec osób, którym z powodu braku wszelkich podstaw nie można postawić innych zarzutów.

Milicjanci bez znaków identyfikacyjnych i tajniacy zatrzymują protestującego. Mińsk, Białoruś. 8 września 2020 r.
Zdj. Belsa

Siarhiej zwraca uwagę, że funkcjonariusze i sędziowie „piszą, co chcą”. W areszcie spotkał ludzi więzionych za żółto-niebieską wstążkę z kwalifikacją czynu jako „drobne chuligaństwo” albo za śpiewanie w samochodzie piosenki ukraińskiego zespołu Okean Elzy, które uznano za„nieposłuszeństwo wobec funkcjonariusza”.

Te ponad dwa tygodnie spędził w nieludzkich warunkach: bez pościeli, poduszek i materacy, musiał spać albo na podłodze, albo na metalowych piętrowych pryczach.

Drugie zatrzymanie

Po raz drugi Bandarenka trafił na komisariat 28 października w Zasławiu pod Mińskiem, gdy świętował urodziny ojca na działce. Milicjanci zawieźli go do siedziby HUBAZiK – specjalnego oddziału milicji, który przed wyborami w 2020 r. zajmował zwalczaniem korupcji i zorganizowanej przestępczości. Po wybuchu protestów jego funkcjonariusze brutalnie rozganiali demonstracje i zajmowali się prześladowaniem ich uczestników.

Jak wspomina mężczyzna, w budynku HUBAZiK-u kazano mu leżeć z twarzą do podłogi i nie pozwalano się odwracać, ale kiedy miał czas się rozejrzeć, zobaczył na ścianach rosyjskie flagi. Tam zaczęło się brutalne bicie i kopanie w celu wydobycia dostępu do komunikatorów. Zatrzymany musiał, też pokajać się przed kamerą za swoje czyny.

Siarhiej Bandarenka po przesłuchaniu.
Zdj. racyja.com

Po przesłuchaniu i pobiciu został przewieziony, jak mówili sami funkcjonariusze do „zwykłej milicji” w Zasławiu. W drodze do Zasławia przeszukali jego telefon i znaleźli reposty nagrania o Wasilu i subskrypcje „ekstremistycznych” kanałów w Telegramie. Zagrozili, że za takie przewinienia karą nie będzie kilka dni aresztu, ale „o wiele więcej”. Zrobili trzy zrzuty ekrany i zapowiedzieli 15 dni aresztu za każdy z nich.

Na komisariacie w Zasławiu Siarhiej musiał się rozebrać, ale przez pobicie miał trudności nawet ze zdjęciem koszuli. Zauważyli to milicjanci i jeden z nich zapytał, czy Siarhiej został pobity, po czym wezwał karetkę.

– Powiedziałem, że po prostu upadłem,  rozumiecie, o czym mówię – Siarhiej relacjonuje , czym tłumaczył swoje obrażenia.

Jego zdaniem, że gdyby przyznał się do tego, co naprawdę wydarzyło się, „byłoby jeszcze gorzej”, dlatego nie wspominał o tym ani milicji, ani lekarzom. Domyślali się jednak, że to nie był zwykły upadek. Bandarenka uważa, że w takim stanie i tak nie trafiłby do aresztu, dlatego milicjant postanowił nie wozić go niepotrzebnie, za co mógł dostać „naganę”i od razu skierował go do szpitala.

Szpital

Siarhiej został przewieziony do mińskiego szpitala z rękami zakutymi w kajdanki za plecami i w towarzystwie uzbrojonego funkcjonariusza. Lekarze, jak mówi, byli wręcz oburzeni, że za mocno założono mu kajdanki. W czasie badań funkcjonariusz nie odstępował Siarhieja na krok, nawet do toalety, i nie podobało mi się, że lekarze chcą hospitalizować pobitego.

– Lekarze zdawali sobie sprawę z tego, co się stało. Pytali mnie: bili, nie bili? Spojrzałem koso na tego funkcjonariusza, żeby lekarze zrozumieli, że nie mogę powiedzieć prawdy. Powtarzałem, że upadłem – wspomina Siarhiej.

Jeden z lekarzy powiedział funkcjonariuszom, że z takimi obrażeniami Siarhiej może zostać przez nich zabrany dopiero za trzy dni: stwierdzono u niego lekki uraz głowy. Na żebrach nie było widać złamań, choć lekarze podejrzewali, że mogą być. Milicjant otrzymał stosowny dokument dotyczący hospitalizacji, a Siarhiej pozostał w szpitalu.

Po wyjściu początkowo chciał zgłosić się do funkcjonariuszy po pobycie w szpitalu, ale potem przypomniał sobie warunki, w jakich odbywał ostatni areszt – a wtedy nie miał takich obrażeń, jak teraz. Milicja zabrała też jego telefon do sprawdzenia, a w telefonie były zdjęcia z biało-czerwono-białymi flagami narodowymi, ukraińską muzyką, dowcipami o Putinie i słowem „moskal” w korespondencji. Poza tym miał ustawione ukraińskie godło na wygaszaczu ekranu.

Pamięta, jak funkcjonariusze zobaczyli jego zdjęcie z mińskiego protestu-koncertu w 100. rocznicę ogłoszenia niepodległości Białoruskiej Republiki Ludowej i nie wierzyli, że taki koncert może być zgodny z prawem. Wspomina też, jak byli wściekli, że nie pamięta hymnu narodowego Białorusi – za to został potraktowany paralizatorem.

Siarhiej uznał, że nie przeżyje kolejnego aresztowania. Następnego dnia rano zaczął prosić znajomych o pomoc. Napisał też do Andreja Stryżaka, szefa Fundacji BYSOL. To organizacja pomagająca ludziom zagrożonym represjami w wydostaniu się z kraju. System przypomina słynną amerykańską „podziemną kolej”, która w XIX w. pomagała zbiegłym niewolnikom w przedostaniu się z południa na północ. Opierała się ona na sieci anonimowych przewodników, skrytek i tras.

Wiadomości
Białoruska “Kolej Podziemna”. Jak działa system ewakuacji z kraju ludzi zagrożonych aresztowaniem
2022.02.13 13:38

W ciągu dwóch dni otrzymał kontakt, pod jaki mógł się zwrócić o pomoc. Do dziś Siarhiaj nie wie, kim była osoba, która mu pomogła.

Ucieczka przez Rosję

Nieznajomy, który zaoferował mu pomoc w ucieczce, poinstruował Siarhieja. Sprawdził, czy nie ma zakazu wyjazdu z kraju, kazał mu szybko opuścić Białoruś, mieć przy sobie 150-200 dolarów, pozostać w kontakcie. Bandarenka zebrał pieniądze i kupił bilet autobusowy do Rosji.

Przed wyjazdem Siarhiej dowiedział się, że zasławski milicjant szukał go dzień przed opuszczeniem szpitala. Funkcjonariusz odwiedził jego matkę i zostawił jej numer telefonu, rzekomo w celu przekazania mu zarekwirowanych przedmiotów, w tym obrączki. Siarhiej, by ukryć swoje zamiary, zadzwonił do milicjanta z telefonu, o który poprosił kogoś na ulicy i natychmiast ruszył w drogę.

Granica Rosji i Białorusi.
Zdj. Biełsat

Na granicy z Rosją nie sprawdzano paszportów szczegółowo. Siarhiej dotarł do Moskwy przez Smoleńsk, skontaktował się z nieznajomym. Ten powiedział mu, że z powodu świąt bilety lotnicze zdrożały i pieniądze, którymi dysponował Siarhiej mogą nie wystarczyć, więc sam kupił mu bilet. Bandarenka poleciał do Kaliningradu, a stamtąd zamówił taksówkę do granicy.

Na punkcie kontrolnym nie było przejścia dla osób przekraczających granicę pieszo – tylko samochodem. Siarhiej poczekał na samochód – miał szczęście, że „zatrzymał” rosyjskojęzycznych Niemców, z którymi przeszedł przez rosyjską kontrolę. Na terytorium Polski natychmiast pobiegł do strażników granicznych. Został wcześniej ostrzeżony, by pod żadnym pozorem nie wracać na terytorium Rosji. Był – jak mówi- gotów paść na ziemię, krzyczeć, łapać strażników za ubranie, by nie zostać zawróconym.

Jednak polscy pogranicznicy uspokoili go. Zapytali go, jakim samochodem podróżował. Przyzwyczajony do realiów białoruskich represji Siarhiej wystraszył się, że może „wrobić” Niemców – okazało się jednak, że strażnicy graniczni chcieli po prostu, aby ci dowieźli go za szlaban.

Polska

Za szlabanem pogranicznicy zaprosili Siarhieja do biura i zaproponowali mu kawę. Przypadkowo znalazła się tam działaczka na rzecz praw człowieka z polskiego biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka i zaoferowała pomoc. Bandarenka został przewieziony do pobliskiego szpitala, potem odwieziono go z powrotem na granicę i kontynuowano formalności oraz przesłuchanie w obecności tłumacza. Polaków, jak wspomina Siarhiej, interesowało głównie to, jak dostał się do Polski bez wizy i kto mu pomógł – jednak on sam nie wiedział. W rezultacie Siarhiej został zwolniony z tymczasowym dokumentem uchodźcy.

Nieznajomy pomocnik dał Bandarence kontakt do Białorusinki, u której miał się zatrzymać na pierwszych parę dni. Ale nie czuł się komfortowo, więc postanowił od razu pojechać do obozu dla uchodźców w Białej Podlaskiej. Strażnicy graniczni „zatrzymali” dla Siarhieja samochód, który właśnie przekroczył granicę – kierowcą okazał się Białorusin, który odwiózł go do Gdańska i zostawił kontakt, wymienił mu także rosyjskie ruble.

Z Gdańska od razu ruszył pociągiem do Warszawy. I tu spotkała go niemiła przygoda. Chciał kupić bilet u konduktora. Ten wziął od niego 80 dolarów i dał mu bilet. Później okazało się, że bilet kosztował 71 złotych.

Ostatecznie uciekinier dotarł się z Warszawy do obozu dla uchodźców, przeszedł przez procedurę rejestracyjną, a w chwili naszej rozmowy czekał na przydzielenie miejsca.

– Pomagają tutaj nasi ludzie, którzy uciekli jeszcze w 2020 roku i już się zadomowili. Radzą, co robić dalej – mówi Siarhiej. – Ale na razie jestem w takim stanie, że nadal rozglądam się w obawie przed milicją. Nie dociera do mnie, że jestem bezpieczny.

Siarhiej dochodzi do siebie. Dodaje jednak, że już czeka na możliwość pracy i życia poza obozem, chce zapoznać się z Białorusinami mieszkającymi w Warszawie i w końcu wyjść pod ambasadę rosyjską z biało-czerwono-białą białoruską flagą.

Aleś Nawaborski, ksz, jb/belsat.eu

Aktualności