9 sierpnia 2020 roku, w dniu, w którym Alaksandr Łukaszenka przeprowadził kolejne kontrolowane przez siebie wybory prezydenckie, wybuchła białoruska rewolucja.
Miesiąc później, już we wrześniu, Wolha Pawuk ze wsi Akciabrski w obwodzie homelskim musiała wyjechać z dwójką dzieci na Litwę. Na Białorusi zrobiło się niebezpiecznie – kobieta brała udział w powyborczych akcjach protestu.
– Nigdy nie zrezygnowałabym z protestów, gdybym mogła to powtórzyć. Lepiej bym się tylko do tego przygotowała – opowiada teraz Wolha. – To jest jak wojna: walczymy o to, czy będziemy wolni czy godzimy się na traktowanie nas przez państwo jak chłopów.
9 sierpnia ub. r. podobnie jak Wolha, na ulice wyszły tysiące Białorusinów niezgodnych z wynikami wyborów. Protest – przy pomocy środków specjalnych i sprzętu wojskowego – rozpędziły władze. Zatrzymanych brutalnie bito na komisariatach i w aresztach.
Ale bezprawie ze strony funkcjonariuszy wywołało jeszcze większą falę niezgody. Protest ogarnął wszystkie środowiska: z kwiatami i plakatami z hasłami przeciw przemocy zaczęły wychodzić kobiety, marsze solidarności organizować medycy, studenci, działacze kultury.
Zaczęły się strajki w zakładach pracy, a niedzielne marsze stały się najbardziej masowymi wystąpieniami w historii kraju – gromadząc po 200 tys. ludzi.
– W politologii jest taki termin: metody pozbawione przemocy. Ich specyfika polega na tym, że są dość powolne w działaniu. I oczekiwanie, że zwyciężylibyśmy w sierpniu, wrześniu, a nawet po pół roku, byłoby bardzo naiwne – zauważa politolog Wolha Charłamawa.
Bezprecedensowymi stały się w ciągu tego półrocza nie tylko protesty, ale także represje. Dziesiątki tysięcy zatrzymanych, tysiące pobitych, nie mniej niż sześciu zabitych. Przeciwko demonstrantom wszczęto w tym czasie ok. 800 postępowań karnych. 239 osób uznano za więźniów politycznych.
Kraj znalazł się w stanie zapaści prawnej, jak nazwał go obrońca praw człowieka Aleh Hułak:
– Państwo odmówiło przestrzegania swojego własnego prawa, czy mówiąc inaczej, stosuje prawo tylko w jedną stronę i tak, jak uważa to za stosowne. A w praktyce oznacza to, że obywateli nic przed tym państwem nie chroni.
Białoruskie protesty dostrzegła społeczność międzynarodowa. Akcje solidarności Białorusinów zamieszkałych za granicą stały się tradycją. A sztab Swiatłany Cichanouskiej, która jeszcze we wrześniu została zmuszona do wyjazdu z kraju, zdobył poparcie przywódców większości państw Zachodu.
– Solidarność, Solidarność całego świata – i Swiatłana zdołała to zorganizować. Ponad 40 krajów połączyło wspólne pragnienie, aby pomóc stanąć Białorusi na drogę demokratycznego rozwoju. One nie uznały Łukaszenki. Jego delegitymizację przeprowadzono całkowicie. A przy tym uznanym przywódcą jest Swiatłana – przypomina rzeczniczka Cichanouskiej Hanna Krasulina.
W drugie półrocze białoruski protest wkracza w formacie protestów osiedlowych i ogromnym poparciem z zagranicy. A białoruskie władze – z zachodnimi sankcjami i nadzieją na aparat represji.
Alaksandr Barazienka, cez/belsat.eu