„Żywych nikt już tu nie potrzebuje”. Reportaż z okupowanego Mariupola cz. 2


Druga część relacji z Mariupola. Reporterka naszego rosyjskojęzycznego portalu Vot Tak, która odwiedziła miasto pod koniec lutego, kontynuuje swoją opowieść o przytłaczającej okupacyjnej biurokracji, rozmawia z miejscowymi o zmarłych i opisuje, jak żołnierze i budowlańcy z Rosji stołują się w miejscowych restauracjach, podczas gdy mieszkańcy stoją na mrozie w kolejkach po darmowe jedzenie.

Biurokratyczne piekło

W najbliższych miesiącach mieszkańcy Mariupola, którzy otrzymywali rentę inwalidzką, nie będą jej już otrzymywać, chyba że wyrobią wszystkie zaświadczenia na nowo – dokumenty wydane przez ukraińskie organy nie są już uwzględniane. Każdego, kto próbuje dochodzić swoich praw, nowe władze odsyłają do sądów, które obecnie również obsadzone są prawnikami i sędziami z tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.

– Na przydzielenie tej renty przez nowe władze czekaliśmy 12 miesięcy – mówi pani Tetiana, która opiekuje się sparaliżowanym mężem. – A teraz musimy od nowa przechodzić przez wszystkich lekarzy, aby udowodnić, że mój mąż nigdy nie będzie zdrowy i móc otrzymać rentę. Dokumenty można wyrobić tylko w Doniecku, a tam strzelają. Muszę wynająć samochód, ludzi, którzy pomogą go wnieść, muszę zawieźć go do Doniecka, pokazać wszystko tam na miejscu. Wyznaczą tam datę komisji, potem muszę go tu przywieźć, a później znowu zawieźć na komisję. Ja po prostu nie mam na to pieniędzy. Poszłam do sądu, żeby ustanowić moją opiekę nad nim. Sędzia mówi, żeby [mąż] napisał, że nie może wziąć udziału [w komisji]. Powiedziałam wtedy: „Jest sparaliżowany, tu są dokumenty”. Sędzia odpowiada: „Czy jak pani z nim rozmawia, to on reaguje?”. Odpowiedziałam: „Kiwa głową”, a ona do mnie: „Czyli jest zdolny do czynności prawnych. A pani chce wykorzystać sytuację! Dostać pieniądze od państwa!”.

Inna mieszkanka Mariupola, pani Olha opiekuje się 12-letnią córką z porażeniem mózgowym. Dziewczynka porusza się tylko na wózku. Kobieta i jej córka, podobnie jak pani Tetiana i jej mąż, również będą musiały ponownie zaświadczyć o niepełnosprawności, choć, jak twierdzi pani Olha, na krótko przed przeprowadzeniem nielegalnych referendów okupacyjne władze obiecały mieszkańcom uznanie ukraińskich dokumentów:

 – W rosyjskim dekrecie o przyłączeniu „DRL” [do Rosji] napisano, że wszystkie dokumenty wydane na Ukrainie powinny być uznawane w całości, ale oni ich nie uznają. Kto jest tu komuś coś winien? Nikt nikomu nic nie jest winien. Powiedziano mi wprost, że jeśli chcę potwierdzić niepełnosprawność, muszę się przygotować na przejście przez piekło.

Rosyjski paszport albo głód

Największy tłum gromadzi się przed oddziałem meldunkowym Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. 

– Jaki ma pan numer? – do tłumu zgromadzonego na schodach budynku MSW podchodzi kobieta z zatroskanym wyrazem twarzy.

– 760 – odpowiada jej spokojnie jeden z mężczyzn. – Proszę się nie martwić, wyczytują dopiero pierwsze sto numerów.

Codziennie o godzinie 16 na przystanku autobusowym lub na schodach wyczytywane są nazwiska osób, które zapisały się na złożenie wniosku o rosyjski paszport (paszport wewnętrzny – odpowiednik polskiego dowodu osobistego – Belsat.eu). Ci, którzy nie pojawią się wtedy na miejscu, są skreślani z list. Bycie obecnym na codziennym wyczytywaniu jest szczególnie trudne dla osób starszych, a to one w większości stoją w kolejce. Mieszkańcy Mariupola zorganizowali to wszystko sami, żeby jakoś poradzić sobie z tłokiem i chaosem przed budynkiem MSW. Codzienne pojawianie się na wyczytywaniu przed złożeniem dokumentów może trwać do około trzech tygodni. Czasami ludziom puszczają nerwy – zaczynają się awantury, a listy są rwane na strzępy.

Pierwsze 40 numerów tego dnia przybywa na miejsce już o 5 rano, by złożyć dokumenty, choć godzina policyjna w Mariupolu trwa od 22 do 00 do 6.00, a oddział meldunkowy MSW otwiera się o 9. W przeciwnym razie do zorganizowanej, spisanej według list kolejki, mogą wepchnąć się osoby, które nie są zapisane. Oczekujący stoją w kolejce przez prawie cały dzień. Jeśli przyjeżdżają budowlańcy lub żołnierze, przepuszczani są w pierwszej kolejności.

– Mimo że ukraińskie paszporty są ważne do 2026 roku, to od 1 marca, żeby dostać emeryturę, w urzędach żądają rosyjskich paszportów – tłumaczy mężczyzna, który przyszedł na wyczytywanie nazwisk zamiast swojej mamy. – I teraz to jest masowy problem. Jeśli chcesz pracować, to musisz dostać rosyjski paszport. Człowiek musi albo rzucić pracę, albo zdobyć rosyjski paszport. Takie rzeczy się teraz tutaj dzieją – są tu zarówno ludzie, którzy chcą pracować, jak i emeryci. Dlatego albo siedzisz głodny, albo ubiegasz się o paszport, czy tego chcesz, czy nie.

Sushi, steki i drinki

Przy centrum pomocy humanitarnej na słupie wywieszony jest harmonogram wydawania chleba. Co siedem dni za okazaniem dowodu albo aktu urodzenia osobom powyżej 65 roku życia lub dzieciom do lat trzech rozdawane jest tu tysiąc bochenków chleba. Ale ostatnio pomoc humanitarna się opóźnia i jest jej coraz mniej. Przy punkcie wydawania w dzielnicy Lewy Brzeg nie ma nikogo. Na bramie widnieje napisana długopisem na kartonie informacja: „Nie ma wody, nie wiadomo, kiedy będzie”. Ale za kilka dni zapowiedziane jest rozdawanie prowiantu dla dzieci do lat trzech. Mają rozdać 200 paczek żywnościowych.

Przy dostawczym GAZie Gazela w zrujnowanym centrum miasta po raz kolejny ustawia się kolejka. Między gałęziami umieszczono karton, na którym napisano długopisem „Kuchnia polowa: poniedziałek 15.30-16.00, środa 11.30-12.00, piątek 15.30-16.00”. Wydawana jest tu herbata i kasza gryczana. Gazela pojawia się w najbardziej zdewastowanych częściach miasta i ludzie do niej lgną. Kaszę gryczaną i herbatę każdy może dostać bez konieczności okazania dokumentów. Schludnie ubrana kobieta mówi do sąsiadki z kolejki: 

– Może ostatni raz tu stoję. Mam nadzieję, że przyznają mi niedługo emeryturę i nie będę musiała tu przychodzić.

Niedaleko miejsca, gdzie zastaliśmy Gazelę, jest restauracja. W menu sushi, steki, gunkan maki (sushi z krewetką, łososiem, tuńczykiem, okoniem, węgorzem), wybór autorskich herbat, osiem odmian whisky, koktajle z ginem, wódką, tequilą, sambucą, rumem, absyntem, a także shoty („Innocent sex”, „Slippery nipple”, „Rosyjska flaga”).

Dziewczyny piją truskawkowe daiquiri i robią sobie zdjęcia. Wojskowi jedzą steki. Postawni budowlańcy przeklinają przez telefon: 

– Miałem dostać 600 kranów. Kto je ukradł? Gdzie są te krany?

Dwie ulice dalej działa restauracja z menu halal. Piękne kelnerki w czystych białych koszulach niosą do stolików pieczonego pstrąga, doradę i okonia morskiego. Nad ladą widnieje napis „Klientów z bronią nie obsługujemy”.

Obok jest bar, w którym stołują się żołnierze. Piją piwo Sarmat i flirtują z kelnerką. Jest bardzo młoda, ma sztuczne rzęsy, rumieni się, gdy zwracają na nią uwagę i krąży po sali.

– Umiesz posługiwać się nożem? – pyta ją żołnierz. – Na pewno nie wiesz, jak się nim prawidłowo posługiwać?

Kelnerka zachichotała i odeszła, by przynieść szaszłyk.

– Wiesz, za co otrzymał tytuł Bohatera Rosji? – pyta żołnierz swojego kolegę o buriackich rysach twarzy. Buriat nie wie.

– Oderwało mu nogi i kikuty zaczęły gnić. I właśnie dlatego dostał Bohatera Rosji. Za zgniłe nogi. Za to dają Bohatera Rosji – wyjaśnia jego rozmówca.

Kelnerka przynosi jedzenie i gdy odchodzi, żołnierz kontynuuje: 

– W szkole mojej starszej [córki] ciągle na coś zbierają. A to na papier, a to na drukarkę, a to na firanki. Na 1 września chcieli zebrać po tysiąc rubli dla nauczycielki. Że niby dadzą jej coś ładnego zamiast kwiatów. Chcieli dać złote kolczyki. Ale wytłumaczyłem im, że im się w dup*ch poprzewracało.

Żołnierze jedzą. 

– A ja z zawodu jestem kucharzem-cukiernikiem – mówi nagle jeden z nich. – Uczyli nas, jak robić torty i ciasta.

Przy sąsiednim stoliku siedzi dziewczyna w ciąży. Głośno krzyczy do telefonu: 

– W poradni ginekologicznej nie ma wody i nie wiadomo, kiedy będzie. I trzeba przynieść własny zestaw – lustro, prześcieradło i tak dalej. Powiedzieli, że trzeba to kupić. Nie wiem gdzie!

Żołnierz płaci, zapisuje numer telefonu młodej kelnerki.

 – No to chodźcie – rozkazuje. – Muszę jeszcze kupić torbę na amunicję.

Akt zgonu

Ruiny Teatru Dramatycznego, w którym 16 marca 2022 roku w wyniku nalotu zginęły setki mieszkańców Mariupola, obudowane są rusztowaniami z półprzezroczystym materiałem, na którym przedstawiono rosyjskich klasyków – Puszkina, Dostojewskiego, Tołstoja. Przez płachty z cytatem „I żyć się spieszy, i odczuwać” z epigrafu do „Eugeniusza Oniegina” Puszkina widać koparkę, która wielkim chwytakiem przerzuca czarne kamienie w głębokim dole. Nie wiadomo, ile osób w sumie zginęło w Mariupolu w wyniku wojny. Podaje się liczby od 20 do 80 tys.

Idąc po mieście, rozmawiamy z panią Tetianą, która udowadnia władzom okupacyjnym, że jej sparaliżowany mąż jest niepełnosprawny. Stara się też o akt zgonu swojego krewnego. Kobieta pokazuje zdjęcie – garść kości, fragment czaszki.

– To wszystko, co mamy – mówi. – Zanim dom został zburzony, te kości zostały wyrzucone prosto pod okna. Znaleźli je jacyś znajomi. Żeby go porządnie pochować, musimy uzyskać akt zgonu, udowodnić, że to on. Otrzymaliśmy odpowiedź – pani Tetiana wyciąga kartkę i czyta: 

„Od przewodniczącego międzyresortowej komisji ds. poszukiwania osób zaginionych i odnajdowania miejsc pochówku ciał zmarłych w strefach konfliktu zbrojnego w Donbasie. W celu ustalenia tożsamości członkowie rodziny zmarłego muszą przyjechać do Biura Medycyny Sądowej w Doniecku w celu pobrania próbek porównawczych krwi i dalszej analizy molekularno-genetycznej identyfikacji szczątków”.

Kobieta chowa dokument.

– Sąsiadka znalazła tylko kość szczękową jej krewnego. Więc tę ekspertyzę będą robić na szczęce – kontynuuje. – Wszystko to kosztuje. Nawet ponowny pochówek kosztuje co najmniej 20 tys. rubli (ok. 1150 zł – belsat.eu). Do tego dochodzi cała ta papierkowa robota. Najpierw trzeba było się postarać, żeby można było wykopać grób z podwórka krewnego i umieścić zwłoki na cmentarzu, a teraz robią to ci, którzy znajdują swoich bliskich już na cmentarzu. Trzeba napisać podanie do śledczego o ekshumację. Śledczy musi napisać postanowienie, które zatwierdza prokurator. Ekshumacja zwłok odbywa się w obecności śledczego, biegłego medycyny sądowej i dwóch świadków. Potem trzeba zrobić tę identyfikację tożsamości w Doniecku. Ale za łapówkę można to załatwić szybciej i łatwiej. Wiele osób jest też pochowanych w masowych grobach. Większość ludzi nigdy nie znajdzie szczątków swoich bliskich. To były po prostu doły, gdzie układano ludzi w stosy i zakopywano. U nas ludzie leżeli pod każdym domem. Pod każdym.

W zniszczonym centrum miasta niemal na każdej bramie, na każdym wypalonym domu widniał napis „Ludzie, dzieci”, „Tu są dzieci”. Na jednej z poharatanej odłamkami i kulami drewnianych bram z napisem „Dzieci” powieszono pluszowego szarego słonia. Bramę i wypalone czarne fasady mijają, dzieci z Junarmii (działająca w Rosji organizacja młodzieżowa o charakterze militarnym). Mają po 10-12 lat. Dziewczynki trzymają się za ręce. We włosach mają białe kokardy.

W Mariupolu w miejscu czterech zburzonych osiedli powstają nowe domy. Fioletowe, żółte, zielone nowe bloki pośród niekończących się czarnych pozostałości budynków. Wkrótce do użytku mają zostać oddane trzy dziewięciopiętrowe i cztery trzypiętrowe bloki. Przy ulicy Kuprina zbudowano duże osiedle z dwunastoma pięciopiętrowymi domami. Rażą bielą i pięknem. Huśtawki na podwórkach są pomalowane w kolory rosyjskiej flagi. Według oficjalnych danych mieszkania w nowych domach otrzymało około 500 rodzin.

Po obu stronach nowego osiedla piętrzą się zwęglone szkielety bazarów, jeden z nich to obecnie złomowisko spalonych samochodów. Na samym szczycie samochodowej piramidy stoi duża biała dostawcza „Gazela”. Widać na niej napis „Dzieci”. Cała karoseria jest podziurawiona od kul. Nad złomowiskiem krążą czarne wrony. W mieście jest ich wiele, podobnie jak bezpańskich psów.

– Czasami, kiedy myślę o tych wszystkich, którzy zginęli, ogarnia mnie przerażenie – mówi pani Tetiana. – Chce mi się płakać, wyć, warczeć, gryźć, uciec gdzieś nago. Ludzie tracą rozum, ale ja się trzymam. Kiedy jest mi szczególnie źle, idę popatrzeć na morze. W ciemności latają nad nim mewy. Jest ciemno, ale białe mewy i tak widać. Są jak duchy. W jakiś sposób odbija się od nich światło. I myślę, że może ci, którzy zginęli, mogli stać się tymi mewami. Dzięki temu czuję się lepiej.

Od trzech dni w Mariupolu w niemal wszystkich dzielnicach miasta słychać głośne eksplozje. Rosyjskie kanały informują, że to obrona przeciwlotnicza, ukraińskie źródła podają, że to trafienia w składy broni okupantów.

– Administracja! Administracja! Możecie powiedzieć chociaż, co to jest? Co robić? – piszą mieszkańcy miasta na profilach przedstawicieli władz w sieciach społecznościowych.

– Nic nie powiedzą! – komentują inni. – Żywych nikt już tutaj nie potrzebuje.

Reportaż
“Tu żyją ludzie po filtracji”. Reportaż z okupowanego Mariupola cz. 1
2023.03.07 15:01

Jewhienija Chackiewicz / vot-tak.tv, ksz/ belsat.eu

Aktualności