Nowi, zimowi uchodźcy z Ukrainy będą potrzebowali szczególnego wsparcia

Terrorystyczne ataki Rosji  na ukraińską infrastrukturę zwiększą napływ uchodźców do Polski i innych krajów UE. Dla Kremla to element wojny na wyczerpanie. 

Iryna Wereszczuk, ukraińska minister ds. integracji okupowanych terytoriów zaapelowała niedawno do swoich rodaków za granicą: jeśli możecie, nie wracajcie zimą do ojczyzny. To apel o przeczekanie zimy np. w Polsce i innych krajach europejskich. Wprawdzie dotychczasowe prognozy meteorologiczne mówiące o łagodnej jesieni póki co sprawdzają się. Jednak Ukraina przygotowuje się na dramatycznie ciężką zimę. Nawet, jeśli nie będzie wielu dni z mroźną pogodą, atakowana infrastruktura energetyczna i ciągłe uderzenia rakietowe na miasta będą poważnie obciążały służby państwowe i sprawiały, że życie Ukraińców będzie ciężkie. Jest jeszcze i niebagatelna kwestia finansowa. Uchodźcy wyjeżdżający za granicę jednak odciążają i tak utrzymywany kroplówką pomocy zagranicznej budżet. Stąd tak dramatyczny apel Wereszczuk.

Zimowi uchodźcy

 Ukraińskie miasta przygotowują się: instalowane są generatory prądu, a nawet polowe garkuchnie i piece grzewcze w budynkach publicznych, by w razie potrzeby pozbawiona prądu, ciepła i żywności ludność mogła się ratować w czasie zimy. Dotychczasowe ataki na infrastrukturę energetyczną: ten największy z 10 października i kolejne uderzenia za pomocą irańskich dronów Shahed i lotniczych pocisków manewrujących.

Wołodymyr Zełeński przyznał wczoraj, że 4,5 mln. Ukraińców jest pozbawionych prądu.  Ataki mają charakter terrorystyczny i ich celem jest wywoływanie kryzysu humanitarnego i podnoszenie kosztów wojny dla Ukrainy, ale i dla Zachodu. Bo nie ma wątpliwości, że część kosztów masowych wyjazdów uchodźców, poniosą również państwa europejskie. Np. według Vita Rakusana, czeskiego ministra spraw wewnętrznych liczba uchodźców z Ukrainy zimą może wzrosnąć do 5 mln. Szef czeskiego MSW przyznał też, że ci Ukraińcy, którzy już mieli status uchodźcy w krajach UE i wrócili w ciągu ostatnich miesięcy na Ukrainę, mogą zimą wrócić do Europy i zachować wynikające z niego przywileje.

Wiadomości
Zełenski: 4,5 miliona Ukraińców nie ma prądu
2022.11.04 09:14

5 mln do duża liczba, ale od momentu rosyjskiej agresji 24 lutego granicę ukraińsko-polską wg. Straży Granicznej przekroczyło w sumie 7,43 mln uchodźców. Z tej liczby do końca października na Ukrainę wróciło 5,63 mln. Ukraińców. Różnica to ok. 1,8 mln ludzi, ale nie oddaje ona z pewnością skali ukraińskiego uchodźstwa w Polsce, bo część Ukraińców jechała dalej, do innych krajów UE, część wjeżdżała i wyjeżdżała wielokrotnie. W tym czasie ok. 1,4 mln. Ukraińców uzyskało numer PESEL. Co również nie oznacza automatycznie okresowego pobytu w Polsce. Obraz przesłania jeszcze „dowojenna” zarobkowa emigracja ukraińska, oceniana na 1,1-1,2 mln ludzi. Dane Unii Metropolii Polskich mówią o 3,4 mln. Ukraińców obecnych w Polsce. W tej liczbie są zarówno emigranci zarobkowi, jak i uchodźcy, czy raczej uchodźczynie. Bo to głównie kobiety z dziećmi.

Potrzeba solidarności

 Na razie, mimo pojawiających się w ukraińskich miastach problemów z prądem, czy ogrzewaniem i częstszych ataków dronowych, na granicy nie ma skokowego wzrostu liczby uchodźców. Np. w na przełomie października i listopada z Ukrainy przyjechało ok. 20 tys. osób, a wyjechało o kilka tys. więcej. Na razie w ukraińskich miastach pojawiają się niedogodności związane z brakami prądu, czy wody, ale nie są to jeszcze problemy zmuszające ludzi do masowych wyjazdów. W ukraińskich miastach przebywa ogromna (w sierpniu wg. ONZ szacowana na 6,6 mln) liczba wewnętrznych uciekinierów. Głównie są to przesiedleni ze wschodnich obwodów – przyfrontowych lub okupowanych przez Rosję.

– W miastach na zachodniej Ukrainie mamy już rozbudowaną sieć ośrodków pomocy i setki tys. uchodźców wewnętrznych ze wschodniej i południowej Ukrainy – mówi Maria Makiwinczuk zajmująca się organizacją pomocy dla uciekających przed wojną. I dodaje: – Zimowe problemy z energią i zaopatrzeniem spowodowane rosyjskimi atakami mogą jednak sprawić, że możliwości pomocy nawet w bezpieczeniejszych miastach, jak Lwów, czy Winnica, spadną i część ludzi zdecyduje się na wyjazd do Polski.

Trudno ocenić skalę takich wyjazdów, bo to są często emocjonalne decyzje podyktowane jednym, traumatycznym wydarzeniem. Raport Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich mówi, że 60 proc. starających się o PESEL Ukraińców deklarowało, że chce wrócić do ojczyzny po zakończeniu wojny, a 22 proc. nie wiedziało, czy i kiedy wróci.

– Chcielibyśmy, aby jak najwięcej Ukraińców wróciło po wojnie do kraju, ale obecna sytuacja coraz bardziej odczuwalnego zagrożenia na całej Ukrainie na pewno wpłynie na nastroje i życiowe wybory ludzi i spodziewam się, że zimą więcej uchodźców zdecyduje się pozostać w Polsce i więcej przyjedzie – mówi Maria Makiwinczuk.

 Według MSWiA z miejsc zbiorowego zakwaterowania w Polsce skorzystało 386 tys. uchodźców. Obecnie mieszka w nich ok. 85 tys. Dodatkowo z rządowych pieniędzy wypłacane jest 40 zł dziennie na mieszkanie w prywatnych lokalach. W sumie ze środków publicznych Polska wydała 5,5 mld zł na pomoc dla uchodźców. Nie tylko na zakwaterowanie, wyżywienie, ale i na świadczenia socjalne. Kilka dni temu do Polski wpłynęła obiecane przez Komisję Europejską 144,6 mln euro na pomoc dla Ukraińców. Kwoty te nie oddają oczywiście całości polskiej pomocy. Są przecież środki prywatne, organizacji pozarządowych i samorządów. Od początku wojny miasta przejęły na siebie największy ciężar wsparcia dla uchodźców. Bo to głównie do dużych miast uciekali. W pewnym momencie Ukraińcy stanowili 37 proc. ludności Rzeszowa, a średnio w dużych miastach wynosił po 18 proc.

– Pomagaliśmy i będziemy pomagać, ale w jesteśmy już na granicy wytrzymałości, jeśli chodzi o budżet miasta – mówił podczas niedawnej konferencji Kolegium Europy Wschodniej Bartłomiej Świerczewski z Urzędu Miasta Wrocławia. Samorządowcy wskazywali, że jednym z gigantycznych problemów są szkoły. Są zwyczajnie przepełnione. Uczą się w nich teraz tysiące ukraińskich uczniów. Klasy liczą często po ponad 40 uczniów, tymczasem brakuje nauczycieli.

Nowa fala uchodźców może będzie mniej liczna od tej z lutego, marca i kwietnia. Ale i będzie trudniejsza pod wieloma względami.  Po pierwsze Polska (i inne kraje UE) same zmagają się z problemami rosnących cen energii i inflacji, a nawet prawdopodobnej stagnacji gospodarczej. Z tego powodu budżetom publicznym, samorządowym, prywatnym i organizacjom pozarządowym trudniej będzie zdobywać na wsparcie dla uchodźców kolejne środki. Ogromną rolę powinna odegrać UE. Zwłaszcza że zaangażowanie we wsparcie dla Ukraińców nie rozkłada się równomiernie. Np. w Holandii mieszka obecnie 55 tys. dorosłych Ukraińców (znaczna część to uchodźcy). To niemal dwa razy mniej, niż po wybuchu wojny przyjął w Polsce sam Wrocław. Doskonale pokazuje to skalę zaangażowania Polski i innych, bogatszych przecież państw UE.

Wiadomości
Polska. Socjologowie: uchodźcy z Ukrainy są dobrze wykształceni, ale wykonują proste prace
2022.09.23 13:29

“Długi marsz”

Po drugie nie ma już tego entuzjazmu z pierwszych tygodni wojny. Jest to naturalne zjawisko: wojna, zwłaszcza bez przełomowych wydarzeń, za to obfitująca w codzienne powszedniejące w medialnym przekazie tragedie, zwyczajnie zaczyna do siebie przyzwyczajać. I na swój sposób – męczyć. Jeśli zimą przyjedzie nowa fala uchodźców, to będą to uchodźcy zmęczeni wojną. Nie przerażeni jak pierwszymi atakami, ale wyczerpani kolejnymi. I trafią do społeczeństw równie zmęczonych. A to może generować napięcia, podsycane przez nacjonalistycznych radykałów i, nie ma co ukrywać, cały czas aktywną w Europie rosyjską „V kolumnę”. Ona tylko czeka na wzrost emocji, napięć, zmęczenia wojną i drożyzną. Wtedy pozostanie tylko rzucić antyukraińskie hasła, by z tych emocji lepić kolejny instrument nacisku na Ukrainę, by w końcu ustąpiła Rosji i zgodziła się na warunki Putina. Dlatego tak, jak wojna na Ukrainie zmieniła charakter i stała się długą, pozycyjną kampanią, tak i nasze wsparcie dla Ukraińców nie będzie już entuzjastycznym zrywem i odruchem serca,  jaki widzieliśmy w pierwszych dniach po 24 lutym. Musi stać się „długim marszem”, ciężkim, często męczącym maratonem. Kto go wytrzyma, ten wygra.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Inne teksty autora w Dziale Opinie

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności