Szef rządu Raman Hałouczanka skomentował możliwość przyjęcia dekretu o przejęciu władzy przez Radę Bezpieczeństwa w razie śmierci Alaksandra Łukaszenki. Zgodnie z konstytucją pełnomocnictwa prezydenta powinien jednak otrzymać premier.
Cytowany przez państwową agencję informacyjna BiełTA Raman Hałouczanka stwierdził, że nie wie, jaka będzie ostateczna wersja dekretu Alaksandra Łukaszenki.
– Taką decyzję trzeba przyjąć, bo ten dekret nie bierze się z niczego. Wszyscy wiemy, co dzieje się wokół naszego kraju, jakie cele stawiają sobie wrogowie naszego państwa – one wychodzą poza ramy wartości moralnych. Dlatego państwo powinno być gotowe na wszystko, na każdy rozwój sytuacji. I prezydent jako głowa państwa, głównodowodzący świetnie to rozumie – podkreślił premier.
Dekret, którego podpisanie zapowiedział w kwietniu Łukaszenka, jest sprzeczny z konstytucją Białorusi. Według ustawy zasadniczej, jeśli prezydent nie może pełnić swoich obowiązków, to do czasu wyborów jego pełnomocnictwa otrzymuje szef rządu. Białoruski dyktator chce zaś, by w razie jego śmierci władzę przejęła Rada Bezpieczeństwa. Eksperci nazywają to “legalizacją junty” i twierdzą, że na czele Rady Bezpieczeństwa może wtedy stanąć syn obecnego przywódcy Wiktar Łukaszenka.
– Powinniśmy być gotowi na każdy rozwój wydarzeń, w tym też taki, jakiego nie przewiduje konstytucja. Chodzi o możliwość fizycznej likwidację głowy państwa – powiedział Hałouczanka.
Według premiera w projekcie dekretu założono działania władz państwowych, które miałyby uchronić reżim przed utratą władzy w razie śmierci Łukaszenki.
W połowie kwietnia KGB przy współpracy z FSB zatrzymało w Moskwie i na terenie Białorusi cztery osoby, które miały przygotowywać zamach stanu. W tym celu politolog Alaksandr Fiaduta i prawnik Juryj Ziankowicz spotkali się w rosyjskiej stolicy z wyższymi oficerami, którzy mieli dokonać zbrojnego przewrotu.
O przygotowywanie zamachu na jego życie Łukaszenka oskarżył amerykańskie służby spacjalne. Z kolei FSB twierdzi, że białoruską opozycję wspierać mieli ukraińscy nacjonaliści.
Organizacja BYPOL twierdzi, że od początku była to prowokacja KGB, które już w tamtym roku planowało zaaranżować spisek, by zdyskredytować opozycję. Wojskowi uczestniczący w spotkaniu w Moskwie pozostali w służbie i mają być nagrodzeni.