Ku wolności. Dlaczego białoruscy informatycy wyjeżdżają do Polski?


Polska podejmuje wiele działań, by przyciągnąć białoruskich specjalistów z branży IT. Rząd opracował specjalny program Poland Business Harbour, dzięki któremu informatycy z Białorusi mogą łatwiej zalegalizować swój pobyt w Polsce, a także liczyć na ulgi podatkowe. Do połowy lutego 2021 roku w ramach programu wydano 2,5 tys. wiz. O warunkach pracy, stanie branży IT na Białorusi i różnicach w wynagrodzeniach rozmawialiśmy z Białorusinami, którzy zdecydowali się na przeprowadzkę do Polski.

„Nie chciałam, by pieniądze z moich podatków utrzymywały reżim”

Nastassia zajmuje się tworzeniem gier komputerowych już prawie od roku. Projektuje gry mobilne dla szwajcarskiej firmy. Z wykształcenia jest artystką, ukończyła Akademię Sztuk Pięknych na kierunku projektowanie cyfrowe. W ramach nakazu pracy przydzielono jej stanowisko w teatrze (na Białorusi absolwenci studiów wyższych, muszą przez określony czas pracować w miejscu wskazanym przez państwo) i przez siedem miesięcy jej wynagrodzenie wynosiło 280 rubli białoruskich (ok. 410 złotych).

Kontekst
Zdj. belsat.eu

– Praca mi się podobała, ale za te pieniądze nie mogłam nawet wynająć mieszkania! Postanowiłam więc przejść do bardziej dochodowej sfery – wyjaśnia nasza rozmówczyni.

Nastassia od dziecka lubiła gry komputerowe, więc postanowiła nauczyć się je rysować. Ale wiedza, jaką uzyskała na ASP nie była wystarczająca, wielu rzeczy musiała nauczyć się sama.

– Trzeba było przypomnieć sobie lekcje anatomii człowieka, dodatkowo odbyłam kursy z projektowania 3D. Sfera IT szybko się zmienia, więc trzeba stale podnosić swoje kompetencje. Ciekawe jest to, że właściwie zapomniałam już wszystko to, czego nauczyłam się w Akademii – nie umiem już rysować pejzaży.

Zdecydowała się na przeprowadzkę po wyborach. Powód był prozaiczny: nie chciała „karmić” reżimu i od dawna marzyła o życiu w wolnym kraju.

– Na Białorusi prowadziłam swoją działalność gospodarczą, a nie chciałam, by pieniądze z moich podatków trafiały do takiej władzy. Praca na czarno też nie wchodziła w grę – mówi dziewczyna.

Zdj. archiwum prywatne

Przyjechała do Poznania na podstawie wizy humanitarnej. Niedawno przez inkubator przedsiębiorczości zarejestrowała jednoosobową działalność gospodarcza i współpracuje ze szwajcarską firmą.

– Płacę 8,5 proc. podatku od moich dochodów, ale zasiłek chorobowy, urlopy i inne świadczenia socjalne zależą od moich uzgodnień z pracodawcą. Pracuję jako freelancer – podkreśla nasza rozmówczyni.

Nastassia przyznaje, że na przeprowadzkę przeznaczyła pokaźną sumę. Na Białorusi nie płaciła za czynsz i zakupy spożywcze, niewiele wydawała na podróże. Ale właśnie dzięki temu udało jej się zgromadzić wystarczające zaplecze finansowe.

– Przeprowadzka kosztowała mnie sporo pieniędzy – przelot, mieszkanie, wyposażenie, monitor do pracy, jedzenie i ubrania – łącznie około 10 tysięcy złotych – wylicza.

Dziewczynie podoba się w Polsce.

– Zabytki traktuje się tu z dużo większym szacunkiem, miło jest patrzeć na ulice tutejszych miast. Transport jest tysiąc razy lepszy. Mogę nawet kupić bilet przez telefon! Wegańska żywność jest sprzedawana w każdym sklepie za normalne pieniądze. Wygodnie się tu żyje!

„Można tu poczuć wolność”

Dzianis Brek zajmuje się programowaniem aplikacji iOS dla białoruskiej firmy. Opracowuje aplikację dla transportu publicznego. Od czterech miesięcy mieszka w Warszawie. Został zatrzymany 10 sierpnia, spędził w areszcie trzy dni – zdążył nawet „zwiedzić” obóz koncentracyjny w Słucku. Tam Dzianis przeszedł przez serię tortur.

Gdy wyszedł na wolność, natychmiast złożył w Komitecie Śledczym skargę na funkcjonariuszy, którzy go zatrzymali. Postępowanie karne dotąd nie zostało wszczęte.

Kontekst
Zdj. belsat.eu

Po otwarciu granicy Dzianis pojechał do Warszawy na podstawie wizy turystycznej. Musiał jednak szybko wrócić do domu – jego wiza wygasła.

– Podczas kontroli paszportowej zaczęły się pytania. Powiedzieli, że komputer im się zawiesił. Zebrała się niemała grupa straży granicznej, przeprowadzili pełną kontrolę. Pytali o dziwne informacje. Dwa razy przeszukiwali autobus z psami – wspomina chłopak.

Na Białorusi Dzianis szybko uzyskał wizę za pośrednictwem Poland Business Harbour i wrócił do Warszawy. Jest to projekt, który ułatwia specjalistom IT uzyskanie wizy. Wymagane jest wykształcenie techniczne lub rok doświadczenia w tej dziedzinie. Aby przyjechać do Polski z taką wizą, nie trzeba mieć podpisanego kontraktu z lokalną firmą. Wystarczy dyplom lub doświadczenie zawodowe.

Na razie Dzianis kontynuuje współpracę ze swoją białoruską firmą. Płaci też podatki na Białorusi.

– Za pół roku może być nałożony na mnie obowiązek podatkowy. Mam nadzieję, że do tego czasu sytuacja się zmieni i będę mógł wrócić do domu – mówi nasz rozmówca.

Dzianis wybrał Warszawę ze względów praktycznych. Dobre wrażenie zrobił na nim też Gdańsk. Na razie jednak postanowił zamieszkać w stolicy.

Zdj. z archiwum prywatnego

– Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po przyjeździe, były ograniczenia związane pandemią. Na Białorusi nie podjęto żadnych działań w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się koronawirusa. A tutaj jest zupełnie inaczej, poza tym ograniczenia były wprowadzane stopniowo. Ciekawe jest to, że społeczeństwo jest stale informowane, a ludzie popierają lockdown – mówi.

Przyznaje, że dopiero w Polsce udało mu się wrócić do normalnego stanu psychicznego.

– Kiedy przyjechałam, było mi bardzo trudno moralnie, ale tutaj czuję wolność, niepokój zniknął. Na Białorusi trudno było pracować, bo nie mogłem pozbyć się myśli, że w każdej chwili mogą mnie zamknąć. Tutaj nie ma takiego uczucia. W Polsce brałem udział Strajku Kobiet i zauważyłem dużą różnicę: policja pilnuje, żeby nie było żadnych incydentów. Zajmują się ochroną protestujących, a nie ich rozpraszaniem. Ciekawie jest też to, jak różne jest podejście do małego biznesu. W każdym budynku jest tu kilka piekarni, kawiarni i restauracji.

Dzianis nie wyklucza, że wróci na Białoruś.

– Wszystko zależy od czasu, jaki będzie potrzebny do zwycięstwa. Jeśli to potrwa rok lub dwa, wrócę. Od niedawna mam mieszkanie w Mińsku, dopiero zacząłem je remontować. I nagle wszystko drastycznie się zmieniło. Jeśli zwycięstwo się przeciągnie, to trzeba będzie pomyśleć nad nowym planem. Nie jestem pewien, czy zostanę w Warszawie, rozważam inne miasta i kraje. Pod względem zdrowotnym najbardziej odpowiada mi klimat morski. Dlatego, gdy wszystko się otworzy, zobaczę, jakie jeszcze mam możliwości.

„Na Białorusi ma obecnie miejsce wyniszczanie sektora IT”

W przeciwieństwie do innych naszych bohaterów, Franciszek Dziadou wyjechał z kraju jeszcze przed wyborami. Chłopak pracował jako programista w firmie outsourcingowej w Mińsku, zajmował też się działalnością polityczną – był członkiem opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej.

– Decyzja o przeprowadzce zrodziła się z poczucia beznadziei, z wrażenia, że walczysz z wiatrakami i właściwie nikt oprócz ciebie tego nie potrzebuje. Latem 2019 roku zdecydowałem się odejść zaraz po zakończeniu pracy na przydzielonym mi po studiach stanowisku – mówi Franciszek.

Zdj. archiwum prywatne

Wybór kraju był prosty: chłopak posiadał kartę Polaka. Pracę zakończył w sierpniu 2020 r., a w połowie lipca 2020 r. pojechał do Warszawy „zobaczyć co i jak”.

– Wynająłem mieszkanie na dwa tygodnie, a w czasie kwarantanny aktywnie szukałam pracy. W ciągu tych dwóch tygodni pojawiło się kilka ofert i już w drugim tygodniu sierpnia zacząłem pracować. To była firma z siedzibą we Wrocławiu. Mimo że była to praca na odległość, zdecydowałem się przenieść do tego miasta.

Franciszek nie widzi dużej różnicy między polską a białoruską branżą informatyczną. Twierdzi, że ma zbyt małe doświadczenie, by móc je porównać. Jak mówi, największą różnicą jest możliwość wyboru kontraktu.

– Polska umowa o pracę to analog zwykłego białoruskiego kontraktu. Ja z kolei dostałem propozycję kontraktu B2B, musiałem otworzyć własną działalność gospodarczą. Dostaję więcej na rękę, ale mój pakiet socjalny gwarantowany jest nie przez prawo, a przez pracodawcę. Nie przeszkadza mi to, tak działa rynek.

Zdj. archiwum prywatne

Franciszek uważa, że w Polsce jest tyle samo miejsc pracy dla programistów, co na Białorusi. Istnieje również wiele firm zorientowanych na rynek zachodni, głównie Stany Zjednoczone, Anglię, Australię i Niemcy. Pensje też są takie same. Ale ceny są niższe, więc tak naprawdę można więcej zaoszczędzić.

– Jeśli informatyk wyjeżdża za granicę, to nie jest to kwestia zysku pieniężnego, ale zmiany środowiska. Chociaż przeciętny Polak zarabia lepiej niż przeciętny Białorusin – mówi chłopak.

Przyznaje, że już przyzwyczaił się do życia we Wrocławiu. Na początku czuł się jak na wakacjach. Potem przez jakiś czas towarzyszyło mu uczucie gruntu osuwającego się spod nóg, czuł niepokój. Po jakimś czasie poczuł, że jest wręcz przeciwnie – zżył się z nowym otoczeniem. Kolejne warstwy nowych doznań nałożyły się na siebie.

– Myślę, że białoruscy informatycy wyjadą do Polski. Przyszłość mińskiego Parku Wysokich Technologii jest niepewna. A niestabilna sytuacja może bardzo mocno uderzyć w sektor, przedsiębiorstwa będą przenosić się za granicę, będzie mniej miejsc pracy. Firmom w ogóle trudno jest teraz kogokolwiek zatrudniać ludzi, bo każdy może w trafić do aresztu, a komputery wraz z przechowanymi na nich ważnymi informacjami mogą być skonfiskowane. O wiele łatwiej jest żyć stabilnie za granicą. Jeśli to, co się teraz dzieje, będzie się ciągnąć, to sfera IT na Białorusi ulegnie zupełnemu zniszczeniu. Informatykom wcześniej pracowało się dobrze, ale to nie mogło trwać długo. Dyktatura ma swoją cenę.

Ksenia Tarasiewicz, ksz/ belsat.eu belsat.eu

Aktualności