De iure czy de facto Białoruś jest już częścią Rosji?

Łukaszenka oddaje Putinowi ostatnie karty przetargowe: uznaje aneksję Krymu i kontrolę nad polityką obronną. Czy to uznanie cichej aneksji Białorusi?

Wiadomości
Łukaszenka nazwał Krym de facto i de iure rosyjskim
2021.12.01 06:21

Kryzys graniczny i napięcie wokół Ukrainy zwiastowało poważne przetasowania w relacjach w Europie Środkowo-Wschodniej. Pod zasłoną kryzysu Rosja na razie bardzo skutecznie umacnia w zawrotnym tempie swoje wpływy na Białorusi. Po sfałszowanych wyborach 9 sierpnia ubiegłego roku oraz represjach wobec białoruskiego protestu Alaksandr Łukaszenka oddawał się pod „opiekę” Putina, ale stwarzał zarazem czasem pozory niezależności. Wykonywał jakieś, mylące opinię międzynarodową gesty, jak np. wyrzucenie z Mińska redakcji rosyjskiej Komsomolskiej Prawdy. Zwlekał i targował się w swoim stylu w procesie tzw. integracji Białorusi i Rosji.

Wiadomości
Putin: Rosja uważa za “czerwoną linię” infrastrukturę NATO na Ukrainie
2021.11.30 15:20

Pojawiały się opinie, że radykalizacja działań Łukaszenki, jego niekontrolowane, pełne agresji wobec Zachodu wypowiedzi i to, co robił w kryzysie granicznym, czy np. porwanie samolotu z Ramanem Protasiewiczem, nie było uzgadniane z Moskwą. Jaka jest prawda, pewnie na razie świat się nie dowie. Można jednak przypuszczać, że nieodpowiedzialne ruchy Łukaszenki są użyteczne wobec rosyjskich interesów.

Jeszcze bardziej pewne, że w sferze tego, co dla Rosji jest naprawdę ważne, białoruski satrapa oddał już prawie wszystko Władimirowi Putinowi. We wczorajszym wywiadzie zasugerował, że uzna aneksję Krymu i poprosił o broń jądrową. Te wypowiedzi, to z pewnością efekt licznych ostatnio rozmów telefonicznych z Putinem. I uznania przez Łukaszenkę faktu, że nie pozostaje mu już nic innego, jak grać w kremlowskiej drużynie i realizować rosyjskie interesy.

Łukaszenka oddaje Krym Putinowi

Od 2014 r. Krym był ważną kartą przetargową w rękach Łukaszenki. Nie uznał on aneksji ukraińskiego półwyspu. Zachował ostrożną neutralność wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę. Mińsk stał się nawet gospodarzem dla procesu negocjacji międzynarodowych w sprawie Donbasu. Dystansował się, bo chciał zachować dobre relacje gospodarcze z Ukrainą, która jest dużym importerem białoruskich surowców ropopochodnych, a także ciężarówek, autobusów i innego sprzętu. Jednak przede wszystkim trzymał w ręku kartę przetargową wobec Putina. Ważną, bo Kreml bardzo uwierało, że nominalnie najbliższy sojusznik, Białoruś, nie uznawała aneksji. Podczas gdy de iure rosyjski Krym uznała np. Wenezuela, Kuba, czy Nikaragua.

– De facto Krym został częścią Rosji, a co będzie de iure, zobaczymy potem – powiedział Łukaszenka w 2014r.

To „potem” trwało kolejne siedem lat. W tym czasie Łukaszenka parę razy powtarzał swoje uniki i podkreślał, że rozumie sytuację faktyczną, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego nie uznawał rosyjskiej jurysdykcji nad ukraińskim półwyspem. Aż do teraz.

– Kiedyś powiedziałem, że Krym jest de facto rosyjski. Po referendum w 2014r. stał się rosyjski także de iure – powiedział we wczorajszym wywiadzie dla Dmitrija Kisieliowa w RT (d.Russia Today) i agencji RIA.

To nic, że Łukaszenka skreślił tym samym swoje słowa z ostatnich lat i zaprzeczył im. To akurat całkiem w jego stylu. Wypowiedź w wywiadzie, choćby ze względu na podejście Łukaszenki do powagi własnych słów, nie może być traktowana, jako formalne uznanie rosyjskiego Krymu. Do tego potrzeba jeszcze szeregu formalności. To jednak zapowiedź. Być może Łukaszenka będzie się jeszcze handryczył z Rosją, zanim dojdzie do podpisania dokumentów, w których Mińsk uzna rosyjską jurysdykcję na Krymie. Faktem jest jednak przestawienie kierunku białoruskiej polityki, na zdecydowanie antyukraińską.

W poniedziałek, podczas zebrania rady bezpieczeństwa Łukaszenka rzucił, że w przypadku rozpętania przez Zachód wojny (z kontekstu wypowiedzi chodziło o eskalację na Ukrainie), Białoruś nie będzie stać biernie z boku, tylko się zaangażuje po stronie Rosji. Dodatkowo zapowiedział, że wybierze się na Krym, bo Putin go zaprosił. Jednocześnie żalił się, że rosyjski przyjaciel nie zorganizował do tej pory takiej wycieczki, która z uwagi na konieczność omijania ukraińskiej przestrzeni powietrznej jest skomplikowana.

Oczywiste jest, że gdyby Łukaszenka chciał, to dawno by na plaży w Jałcie się opalał. Wiele razy był blisko Krymu, w Soczi u Putina. Ostatnio, kiedy obaj zatwierdzali obszary integracji Białorusi i Rosji miesiąc temu, Putin dzwonił do Łukaszenki właśnie z Krymu.

Mocarstwo atomowe

Trzy tygodnie temu, w artykule w Niezawisimoj Gaziecie pojawiła się sugestia, że na Białorusi wkrótce pojawi się taktyczna broń jądrowa. Cytowany przez gazetę ekspert Siergiej Wierziłow stwierdził, że taktyczne głowice w postaci bomb mogą być instalowane np. na rosyjskich i białoruskich, nowych myśliwcach wielozadaniowych Su-30SM, a także w systemach rakietowych. To nie były tylko spekulacje, ale element testowania reakcji Zachodu i urabiania opinii publicznej. Bo temat broni jądrowej na Białorusi nie jest całkiem nowy. Już czternaście lat temu Moskwa sugerowała, że może nastąpić ulokowanie głowic u „sojusznika”. Wtedy miało to związek z planami kolejnego rozszerzenia NATO i amerykańskiej infrastruktury na wschód Europy. Sam Łukaszenka nigdy nie porzucił marzeń o broni jądrowej. I co pewien czas wypominał, głównie Rosji, że w latach 90. zmusiła Mińsk do oddania głowic i systemów przenoszenia.

Wiadomości
Rosyjski dziennik: na Białorusi wkrótce pojawi się broń jądrowa
2021.11.08 16:20

W momencie rozpadu ZSRR Białoruś była formalnie ósmym mocarstwem atomowym świata. Na jej terytorium znajdowały się m.in. pociski SS-25 (Topol). W ramach Protokołu Lizbońskiego i umów międzynarodowych niepodległa Białoruś zadeklarowała, że będzie krajem bezatomowym. Rosja rozpoczęła wycofywanie lub utylizację pozostającej na Białorusi broni. Proces ten nie odbywał się jednak bez przeszkód.

Kiedy Łukaszenka doszedł do władzy, bardzo szybko zaczął szantażować Zachód głowicami. W 1996 r. straszył, że zatrzyma broń jądrową, jeśli dojdzie do rozszerzenia NATO. Ponownie, niby w reakcji na wojnę w Kosowie, w 1999 r. znowu groził, że będzie miał broń jądrową. Na szczęście, na początku XXI wieku wszystkie elementy militarnej infrastruktury jądrowej były z Białorusi wywiezione. Temat jednak powrócił.

– Jeśli NATO przeniesie broń jądrową do Polski, zaproponuję Putinowi, żeby zwrócił broń jądrową Białorusi – powiedział we wczorajszej rozmowie z Kisieliowem.

Abstrahując już od formy i użytego stwierdzenia o „zwracaniu” (w percepcji Łukaszenki radziecka broń najwyraźniej zawsze była białoruska), była to bardzo ważna deklaracja. Wpisująca się nie tyle w plany Mińska, a ile w strategię Moskwy. Rosja od dłuższego czasu, z przyspieszeniem w ubiegłym roku, prowadzi grę nacisków w sprawie amerykańskiej, taktycznej broni jądrowej w Niemczech i trwających tam dywagacji na temat NATO Nuclear Sharing. To projekt NATO umożliwiający wybranym członkom przechowywanie i użycie w ramach paktu amerykańskiej, taktycznej broni jądrowej (chodzi o bomby B61-12).

W Niemczech, w związku z koniecznością wymiany floty nosicieli tych bomb, myśliwców Tornado na nowe. Rok temu zapadła decyzja o zakupie amerykańskich F-18 Super Hornet, ale po niedawnych wyborach nowa, zielono-socjaldemokratyczna koalicja może mieć inne pomysły. W Berlinie trwają gorące dyskusje polityczne na ten temat. Ich pokłosiem są sugestie o możliwości przeniesienia arsenału do Polski.

Wiadomości
Łukaszenka znów grozi blokadą tranzytu rosyjskich surowców w przypadku zamknięcia granicy przez Polskę
2021.12.01 12:04

Sformułowane ustami Łukaszenki rosyjskie pomysły instalacji arsenału jądrowego na Białorusi są próbą wywarcia wpływu na niemieckich polityków, ale również całe NATO i Europę. Zapisy o jakiejś formie wspólnego użycia głowic, bądź przynajmniej skonkretyzowania celów w obronie wspólnych interesów za pomocą broni jądrowej z pewnością znalazły się w zatwierdzonej na początku listopada doktrynie obronnej Związku Białorusi i Rosji.

Przy tym, nie jest wykluczone, że Rosja rzeczywiście zdecyduje się na przesunięcie jakiegoś arsenału taktycznego na Białoruś. Jeśli tak by się stało, to tylko w procesie całkowitego podporządkowania rosyjskiemu dowództwu, a nie w dyspozycji Łukaszenki. On w tej grze nie ma już wiele do powiedzenia. A właściwie ma dużo, ale jest wykorzystywany wyłącznie, jako tuba rezonansowa głosu Putina. Jego zadaniem jest straszenie i rysowanie najbardziej skrajnych, przerażających świat scenariuszy. Co, akurat przychodzi mu bardzo łatwo, bo nic tak nie przeraża, jak nieobliczalność.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Inne teksty autora w dziale „Opinie”

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności