„Taka inicjatywa musiała się pojawić”. Uwięzionym Białorusinom pomagają wolontariusze


Pozyskiwanie i udzielanie informacji o zatrzymanych stało się jedną z najważniejszych inicjatyw wolontariackich ostatnich miesięcy. Wolontariusze pomagają rodzinom zatrzymanych dowiedzieć się, gdzie przebywają ich bliscy i co przekazać im w paczkach. To dzięki nim możliwy jest kontakt z aresztowanymi.

Kim są ci ludzie? Jakie to uczucie dzień w dzień słyszeć krzyki katowanych zza więziennych murów? Poznaliśmy zasady, którymi kierują się ochotnicy. Ze względów bezpieczeństwa nasi bohaterowie pozostają anonimowi.

W oczekiwaniu na wypuszczenie bliskich z aresztu na ul. Akreścina w Mińsku.
Zdj. ІА / Belsat.eu

Wolontariuszka nr 1: marsz, który trwa już pół roku

– Pierwsze dni były jak jeden wielki marsz trwający pięć dni. W tamtych chwilach czułam się… nijak. Przypomniałam sobie, że muszę skorzystać z toalety tylko wtedy, gdy pojawiały się wolnostojące WC. W pewnym momencie zaczęła mnie bardzo boleć głowa. Czasami bywałam bardzo rozdrażniona. Ale moja psychika w tych ekstremalnych warunkach zaczęła działać w zupełnie inny sposób.

Bardzo to przeżywam, kiedy ktoś na moich oczach jest traktowany nieetycznie. Kiedy sprawa zmienia się z problemu politycznego w ludzką tragedię. Czuję w takich momentach, że wszystko się we mnie gotuje. Nawet jeśli nie mogę rozwiązać problemu od razu, staram się przynajmniej zminimalizować jego skutki.

– Od 10 do 15 sierpnia było nas troje. Dosłownie spędziliśmy noc pod aresztem przy ul. Akreścina. Pierwsze listy aresztowanych spisywaliśmy ręcznie. Robiliśmy zdjęcia spisom, które otrzymywaliśmy od pracowników aresztu na Akreścina, przepisywaliśmy je, a następnie wysłaliśmy na czaty. Później stworzyliśmy jeden wspólny kanał w Telegramie.

Chcieliśmy pomóc dużej liczbie osób w jak najszybszym uzyskaniu informacji. Starszym paniom, które przychodziły pod areszt, by dowiedzieć się czegoś o swoich bliskich, zakładaliśmy konta w Telegramie i uczyliśmy, jak z niego korzystać. Wyjaśnialiśmy, jak szukać.

Milicyjna więźniarka opuszcza areszt na ul. Akreścina w Mińsku.
Zdj. Tj/ Belsat.eu

Puste spojrzenia

– Podejrzewaliśmy, że na Akreścina mogą mieć miejsce tortury, ale byliśmy tak zaangażowani w cały ten proces, że nie potrafiliśmy myśleć o tym, co będzie za chwilę. W nocy z 12 na 13 sierpnia, kiedy dosłownie wyganiano z aresztu pierwszych pobitych, zza murów Akreścina wyszło mnóstwo zakrwawionych ludzi.

– Widzieliśmy ludzi całych w sińcach, z potłuczeniami, w podartych i zakrwawionych ubraniach. Ale nie pytaliśmy ich o to doświadczenie. Jeśli ludzie sami chcieli o tym opowiedzieć, to my ich słuchaliśmy.

Niezwykle ciężko było patrzeć na ludzi wychodzących z aresztu. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Już wcześniej krążyły plotki, że ludzie są torturowani. Były nagrania z krzykami i biciem. Pamiętam puste oczy chłopaków, którzy nie rozumieli, co się w ogóle stało. Pokazywali wszystkie swoje obrażenia, ale to było tak, jakby patrzyli przez ciebie na coś w oddali. Jak zombie w filmach. To było bolesne przeżycie. Takich rzeczy się nie zapomina.

Kim jesteśmy?

– W tej chwili jest nas tylko około 30 osób. Kim jesteśmy? Ludźmi, którym los innych nie jest obojętny. Jesteśmy raczej dojrzali, około 30 lat. Wiemy, co robimy i po co to robimy.

Na początku trafiło się kilka nieprzyjemnych sytuacji. Ludzie uważali, że pomoc to nasz obowiązek, potem zaczęli stawiać nam wymagania. Zupełnie przerzucali odpowiedzialność na nas. Jak sobie z tym radzić? Trzeba sobie powtarzać, że to nie jest ich postawa wobec ciebie, a reakcja na zaistniałą sytuację.

– Wszyscy jesteśmy po części porywczymi neurotykami, nosimy w sobie ból, który ciągle rezonuje i prosi o pomoc innych. Można to również porównać z uzależnieniem od adrenaliny.

Od samego początku świetnie rozumieliśmy się w zespole. Każdy dawał z siebie wszystko. Niektórzy byli gotowi stać w upale cały dzień i rozdawać ulotki strajkującym. Inni wspierali tych, którzy rozdawali ulotki – oferowali wodę, jedzenie i transport. Wychodzisz z domu o dziewiątej, dziesiątej rano, wracasz późno w nocy.

Areszt na ul. Akreścina. To tu trafiają uczestnicy protestów w Mińsku.
Zdj. Belsat.eu

Przebywanie w pobliżu komisariatów i aresztu było niebezpieczne, ale trzeba było to robić. Podejmowali się tego tylko najodważniejsi. Nigdy nie przyjmowaliśmy pieniędzy ani innej pomocy za naszą działalność. To mogła być co najwyżej kawa i herbata, żeby się rozgrzać.

Wolontariusz nr 2: wszystko inne zeszło na drugi plan

– Nie mamy liderów, nie ma też osób, których praca jest bardziej doceniana. Każdy jest tak samo ważny, każdy wykonuje trudne zadania. Nie ma kłótni, jeśli są opóźnienia – idziemy i próbujemy dowiedzieć się, co się stało.

Mało się znamy, staramy się nawet nie mówić sobie po imieniu. Czasy są takie, że każda informacja może zagrać na twoją niekorzyść.

Aby stać się wolontariuszem, trzeba po prostu coś zrobić. Idź do sądu i zrób zdjęcia harmonogramu rozpraw. Przyjdź pod komisariat lub pod areszt na Akreścina w dniu przekazywania paczek.

Sprzedali firmy i samochody, by pomagać

– Przez ostatnie pół roku w każdą niedzielę wszystko inne schodzi na drugi plan, te dni są jak wyrwane z życia. Zwłaszcza, że były tysiące zatrzymań. Kładziemy się spać, kiedy wszystkie więźniarki jadą na Akreścina.

– Środki pojawiają się właściwie znikąd. Jeśli ktoś nie może stać pod komendą z powodu pracy lub innych okoliczności, nie robi tego. Wolontariusze w większości mają dobrze płatne prace, wielu pracuje z domu. Niektórzy sprzedali swoje firmy i drogie samochody, aby pomóc innym. Nie mogli tego nie zrobić.

Na początku moi bliscy nie rozumieli, dlaczego to robię. Teraz albo się z tym zgadzają, albo to akceptują. W każdym razie moje sumienie nie pozwala mi się poddać. Ludzie wychodzą na marsze. Są bici, zatrzymywani, zamykani. Chcemy im pokazać, że nie są sami.

Czasami ludzie mówią, że nie istniejemy, że jesteśmy projektem KGB. Wielu uważa się za ekspertów, ale gdy trzeba naprawdę pomóc, to wszyscy znikają w mgnieniu oka. Szkoda, kiedyś było więcej solidarności.

Dlaczego istniejemy tak długo? Ludzie potrzebują informacji. Taka inicjatywa musiała się pojawić. Ktoś pokazuje, co się dzieje, gdzie siedzą ludzie, kiedy wyjdą. Nie uznali nas za ekstremistów. Ciężko jest się jakoś do nas przyczepić.

Jeśli każda rodzina będzie wiedziała, co przekazać w paczce – nie będziemy potrzebni. Ale to nie najlepsza opcja, bo oznaczałoby to, że nie wygraliśmy.

 

Więzienie w Baranowiczach.
Zdj. ТК / Belsat.eu

Ksienia Tarasewicz. jb/belsat.eu

Aktualności