Reporterzy zginęli, bo chcieli pokazać prawdę o nowej, afrykańskiej awanturze Kremla


Orchan Dżemal, Aleksander Rastorgujew i Kiriłł Radczenko zginęli w Republice Środkowoafrykańskiej. Tymczasem Rosja otwiera nowy, afrykański front rywalizacji z Zachodem po cichu i rękami najemników.

Wczoraj dotarła do nas tragiczna wiadomość o śmierci trójki rosyjskich reporterów w Republice Środkowoafrykańskiej. Reporter wojenny Orchan Dżemal, reżyser dokumentalista Aleksandr Rastorgujew i operator Kiriłł Radczenko pojechali robić dokument o najbardziej tajemniczej rosyjskiej awanturze wojennej. O wysłanych po kryjomu do Republiki Środkowoafrykańskiej najemnikach z tzw. Grupy Wagnera, wojskowych instruktorach i nowym, afrykańskim froncie, jaki otwiera właśnie Moskwa. Realizowali projekt dla Centrum Zarządzania Śledztwami Dziennikarskimi. To nowa, opłacana przez Michaiła Chodorkowskiego inicjatywa, której celem jest naświetlanie ukrywanych i brudnych interesów rosyjskiej władzy.

Jechali ze stolicy, Bangi, do położonego na południu miasta Sibut, spotkać się z umówionym miejscowym fikserem. Wcześniej nie udało im się dostać do położonego nieopodal stolicy obozu treningowego najemników. Byli już wylegitymowani i kontrolowani przez rządowych żołnierzy. Dziennikarze płacili nawet wojskowym łapówki, żeby pozwolili im pracować dalej. Zginęli w drodze, ostrzelani na jednym z posterunków w sawannie. Na razie nie wiadomo, kto strzelał.

Śmierć reporterów

Orchan Dżemal był na niemal wszystkich wojnach, jakie prowadziła Rosja. I nie tylko. Siedem lat temu przywiózł ciężką ranę z Libii. W czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej do Osetii wjechał na pancerzu jednego z pierwszych BTR-ów czeczeńskiego batalionu „Wostok”. Wielu miało mu potem za złe, że w swojej książce o tamtej wojnie uważał, że Rosja nie miała przygotowanego planu inwazji. Ale później naraził się tym drugim i sprowadził na siebie gromy kremlowskiej propagandy za opisywanie wojny na Ukrainie i krytykę rosyjskich władz. Był jednym z dziennikarzy najlepiej zorientowanych w sprawach kaukaskich. Pochodził z azerskiej rodziny, a jego ojciec, Gajdar, był szefem Komitetu Islamskiego, jednej z muzułmańskich organizacji działających w Rosji.

– Jeśli szukać archetypowej, filmowej postaci reportera wojennego, to Orchan taki był – wspomina go Aleksander Baunow, przyjaciel zabitego dziennikarza, z którym razem pracowali w telewizji Dożd, portalu Słon i rosyjskim Newsweeku. Baunow dodaje – To ogromna strata dla rosyjskiego dziennikarstwa.

Aleksandr Rastorgujew robił świetne dokumenty o rosyjskiej, prowincjonalnej rzeczywistości. Najczęściej opisywał swój rodzinny Rostów nad Donem. Jego ponure blokowiska i znudzoną młodzież bez perspektyw. W 2013 r. prezentował swój film pt. „Nie kocham cię” na festiwalu T-mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Jeden z bohaterów tego dokumentu o rostowskiej młodzieży mówi: Albo idę do armii, albo męczę się tutaj za kilka tysięcy rubli. Rastorgujew był ciekaw tego, co pcha młodych Rosjan do zachowań ekstremalnych. Mieszkając w Rostowie, wojnę miał pod bokiem. Tę na Donbasie. Protestował przeciw rosyjskiej ingerencji. Tak samo żarliwie, jak przeciw fałszowanym przez Kreml wyborom.

W Republice Środkowoafrykańskiej od wielu lat trwa krwawa wojna między rządowym wojskiem i partyzanckimi armiami. Źródło: nan.ng

Do Afryki zaciągnęła go ciekawość tematu rosyjskich najemników. Ale i pewnie dalej chciał drążyć co pcha Rosjan do ekstremum, do nieswojej wojny. Czy tylko rozkaz władzy i pieniądze? Taki to właśnie miał być dokument. Nakręcony przez świetnego operatora, doświadczonego na wojnach (m.in. w Syrii) Kiriłła Radczenkę. Prowadzony przez najlepszego dziennikarza wojennego, Orchana Dżemala i wyreżyserowany przez mistrza od analizy duszy prostych, młodych chłopaków z rosyjskiej prowincji. Nie udało się. Ktoś przypadkiem, lub celowo pokrzyżował plany trójki reporterów. Najemnicy Moskwy w Afryce nadal są tajemnicą.

Rosjanie w Afryce

O zainteresowaniu Moskwy Afryką mówiło się od dawna. Pierwszą konkretną informacją było oświadczenie rosyjskiego MSZ z 22 marca. Była w nim mowa o wysłaniu do Republiki Środowoafrykańskiej partii broni strzeleckiej, amunicji i 5 wojskowych oraz 170 cywilnych instruktorów.

Można przypuszczać, że owi „cywilni” instruktorzy to właśnie najemnicy z Grupy Wagnera. To w większości byli żołnierze, głównie z sił specjalnych. Walczyli już na ukraińskim Donbasie i w Syrii. Formalnie nie mają związków z rosyjską władzą. Dowodzi nimi podpułkownik Dmitrij Utkin, od zamiłowania do muzyki klasycznej niemieckiego kompozytora nazywany “Wagner”. A finansuje m.in. petersburski restaurator, bliski Kremlowi biznesmen Jewgienij Prigożin. W rzeczywistości najemnicy realizują interesy Moskwy tam, gdzie oficjalnie nie może wysłać wojska.

Już dwa dni po oświadczeniu resortu Siergieja Ławrowa agencja France Press donosiła o grupie rosyjskich instruktorów 60 km. od Bangi, stolicy RŚA. Mieli założyć bazę w dawnym pałacu dyktatora, cesarza Bokassy. Obozowisko zaobserwowano na zdjęciach satelitarnych.

Znalezione przez rosyjskich dziennikarzy śledczych z Conflict Intelligence Team unikalne zdjęcia prawdopodobnie z instruktorami grupy najemników Wagnera w czasie ćwiczeń rządowych sił w Republice Środkowoafrykańskiej. Źródło: citeam.org

Z kolei tygodnik Jeune Afrique opisywał, że według wniosku o zgodę na eksport broni złożonego przez Rosję w ONZ, Rosjanie wysłali do Republiki: 900 pistoletów Makarowa, 5200 automatów (prawdopodobnie AKM), 840 rkm-ów, 140 karabinów snajperskich, 270 granatników i 20 ręcznych zestawów przeciwlotniczych. Oraz amunicję.

Później w sieci (na oficjalnym profilu prezydenta Republiki Środkowoafrykańskiej, Faustina Archange Touadery), pojawiły się zdjęcia z prawdopodobnie rosyjskimi instruktorami. Oraz np. ciężarówkami Ural 4320, najnowszej modyfikacji. Takie właśnie ciężarówki były wcześniej zaobserwowane na pokładzie tureckiego statku w Tunezji. Statek wcześniej obsługiwał rejsy z rosyjskich portów na Morzu Czarnym do Syrii. Internetowi śledczy wychwycili również rejestrowane loty rosyjskich transportowych Iłów-76 z Mozdoku w Rosji do Latakii w Syrii i potem do Chartumu w Sudanie i Bangi w Republice Środowoafrykańskiej.

Ural 4320, model produkowany współcześnie w Rosji na pokazach wojskowych w Republice Środkowoafrykańskiej. Źródło: twitter

Skala rosyjskiej obecności w Republice Środkowoafrykańskiej jest niewątpliwie dużo mniejsza niż w Syrii. Inny jest również jej charakter. Nie ma tam oficjalnie rosyjskich sił zbrojnych, ale jest grupa najemników. Jednak nawet jeśli w ten właśnie sposób Moskwa próbuje zakamuflować swoje polityczne zainteresowanie pogrążonym w chaosie, afrykańskim krajem, to i tak widać wyraźnie, że działa w sposób zdecydowany. Świadczy o tym choćby zorganizowanie logistycznie akcji transportu broni i sprzętu, oraz wysłanie niemałej grupy najemników, najprawdopodobniej działających wcześniej w Syrii.

Dlaczego Republika Środowoafrykańska? Od prawie dwóch dekad toczy się tam bratobójcza wojna domowa wszystkich ze wszystkimi. Rząd centralny przeciw dwóm głównym sojuszom partyzanckiej opozycji Seleka i Antibalaka. Do tego konflikt chrześcijan z muzułmanami, walki między grupami etnicznymi i dziesiątkami mniejszych ugrupowań i lokalnych milicji, a czasem zwykłych band. W 2013 r. ONZ uznała Republikę za państwo upadłe. Z zaprowadzeniem pokoju w Środkowej Afryce nie poradziła sobie Francja (rok temu wycofała swoich żołnierzy), kontyngenty wojskowe sąsiadów i innych państw afrykańskich (m.in. z RPA). Jednak Moskwa uznała, że upadła republika i teren poszatkowany niewidzialnymi liniami frontu, tak jak w Syrii, to doskonały przyczółek do ekspansji w Afryce. A do tego jest szansa zarobić. I Rosjanie wcale tego nie ukrywają.

Grupa Wagnera szkoli także sudańskie służby. Wideo prokremlowskiego dziennikarza Aleksandra Koca

W tym samym oświadczeniu MSZ z Moskwy pada takie zdanie: w ramach współpracy z rządem Republiki Środkowoafrykańskiej przewiduje się „badanie możliwości wspólnej eksploatacji bogactw naturalnych Republiki”. Nie przypadkiem rosyjscy instruktorzy wybrali bazę nieopodal potencjalnych złóż diamentów, złota i uranu. Prezydentowi Faustinowi Tauderemu obiecują pomoc w odzyskaniu kontroli nad całym terytorium kraju. I za przykład wskazują sukcesy w Syrii. Moskwie zależy na koncesjach wydobywczych w przyszłości. Ale również na wbiciu klina w strefę tradycyjnych interesów Francji w jej byłych, afrykańskich koloniach. Rosjanie chcą osiągnąć cele niskim kosztem. Wysłanie kilku tysięcy karabinów i niemal dwustu najemników to bardzo niska cena za (na razie) sprawianie wrażenia, że umacniają swoje wpływy w Afryce Subsaharyjskiej. Szkoda tylko, że najwyższą cenę za afrykańską awanturę Kremla zapłacili trzej reporterzy, którzy chcieli opowiedzieć o niej światu.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Czytajcie również:

Aktualności