"Lepiej zabić za dużo, niż za mało": 80 lat temu ruszyła operacja polska NKWD WYWIAD




O masowej akcji NKWD wymierzonej w polską mniejszość w ZSRR opowiedział Biełsatowi dziennikarz zajmujący się badań sowieckich represji Siarhej Dubawiec.

11 sierpnia 1937 roku kierujący aparatem bezpieczeństwa ZSRR Nikołaj Jeżow podpisał tajny rozkaz rozpoczynający tzw. operację polską NKWD. Represje objęły nie jednostki, a tysiące rodzin – IPN mówi o ponad 110 tysiącach zamordowanych, nie licząc osób zesłanych do Gułagu.

Jeżow i Stalin sfotografowani podczas XX rocznicy powstania NKWD w grudniu 1937 roku. Źródło: wikipedia.pl

W 2013 roku na łamach Radia Swoboda opublikował Pan “Kartotekę Stalina” – 60 tysięcy biogramów obywateli Białorusi zabitych przez NKWD w latach wielkiego terroru. Wśród nich byli i Polacy, zamordowani w ramach “Operacji polskiej NKWD”. Ile to mogło być osób?

[Siarhej Dubawiec] Specjalnie tego nie liczyłem, ale bardzo dużo.  Dlatego, że od 1937 roku zaczął obowiązywać artykuł „szpiegostwo na rzecz Polski”. Oskarżano masowo o to ludzi w związku z tym, że granica przechodziła praktycznie przez całą Białoruś, była niedaleko od Mińska. Dziennie takich wyroków były więc setki. Dlatego uważam, że były to dziesiątki tysięcy.

Według jakich kryteriów NKWD uznawało kogoś za Polaka? Czy również etniczni Białorusini padali ofiarą operacji polskiej?

– Ludzie sami podawali swoją narodowość. Wypełniano wtedy ankiety, w których narodowość była istotna. Wszystkich, którzy nazwali się Polakami, mogli być i często byli uznawali za polskich agentów. Za polskich szpiegów NKWD bezsprzecznie mogło uznać również  ludzi innej narodowości. Rzecz w tym, że dużą część Białorusi zajmowała wtedy polska granica, a ludzie usiłowali od czasu do czasu tę granicę pokonać, czy jakoś ją wykorzystać. Granica podzieliła rodziny i całe rody, więc część rodziny była po stronie sowieckiej, a część po polskiej. Wystarczyło mieć po polskiej stronie brata, siostrę czy kogoś innego, by usłyszeć wyrok o szpiegostwie na rzecz Polski. Dlatego, że w społeczeństwie, a tym bardziej w NKWD, panował nastrój bardzo represyjny.

Artykuł „polskij szpionaż” gwarantował rozstrzelanie, jak za każde inne szpiegostwo. NKWD robiło to z rozdzielnika. Trzeba było wykazać liczbę polskich szpiegów, jakich trzeba było ujawnić. Na przykład dziesięć tysięcy. I starali się, a sowiecki system był zorientowany na wykonanie planu z nadwyżką: rozstrzelać nie dziesięć, a dwanaście tysięcy.

Czy śledczy szukali dowodów na działalność szpiegowską, czy nie były im one potrzebne?

– Absolutnie ich nie potrzebowali. W Związku Sowieckim działała wtedy zasada prokuratora Wyszyńskiego, które brzmiało: „Przyznanie się jest królową dowodów”. Ważne było, by od człowieka dostać zeznanie, że jest polskim szpiegiem. A w tym celu wykorzystywano najokrutniejsze formy nacisku: bicie, tortury, nawet przypiekanie żywcem. Ludzie się zwyczajnie łamali, nie wytrzymywali i przyznawali się do bycie polskimi szpiegami. Dla NKWD sprawa była zamknięta, można było rozstrzelać i zapomnieć.

Andriej Wyszyński wygłasza akt oskarżenia w procesie Piatakowa-Radka, 23 stycznia 1937 roku. Źródło: wikipedia.pl

Czy wiadomo o choć jednym prawdziwym szpiegu ujawnionym podczas operacji polskiej lub innych operacji narodowych NKWD?

– Nie słyszałem o takich. Trzeba zakładać, że absolutna większość „polskich szpiegów” była zwykłymi, prostymi rolnikami, którym przyszło żyć blisko polskiej granicy, mieć za nią krewnych. W przestrzeni publicznej nie spotkałem się jednak z żadną poważną sprawą związaną z polskim szpiegiem. Nie wiem z resztą, czym miałoby takie szpiegostwo być zmotywowane. Na terytorium Białorusi nie było ani ważnych obiektów. Wszystkie obiekty wojskowe i strategiczne „były obsługiwane” przez szpiegów z jakichś silniejszych krajów. Dla Polaków nie miałoby to sensu. Polska nie zamierzała walczyć ze Związkiem Radzieckim.

Skoro każdy Polak mógł zostać „polskim szpiegiem”, jak lata 1937-1938 wyglądały na terenach gęsto zasiedlonych przez Polaków?

– Nie były to akcje masowe. Dalej stosowano schemat wykorzystywany w ramach represji przed 1937 rokiem. A dokładniej, najważniejszym procesem była, trwająca od 1929 roku, kolektywizacja, czyli likwidacja zamożnego chłopstwa, tak zwanych „kułaków”. Ludzi aresztowano, rozstrzeliwano lub wysyłano na wschód nie całymi wsiami, ale całymi rodzinami. Bywało, że przyjeżdżali do wsi, aresztowali kilka najzamożniejszych rodzin.

Ten schemat wykorzystywano i po 1937 roku do zwalczania szpiegostwa. Znów aresztowano rodzinę, lub parę rodzin ze wsi lub osady. Ilu trzeba było wykryć polskich szpiegów, tylu ich wykrywano. Oczywiście łatwiej całą rodzinę, skoro to Polacy, lub ludzie, którzy określali się Polakami, albo istniało podejrzenie, że mają kontakty w Polsce. Nie były to więc pogromy osiedli, a likwidacja rodzin.

Czy na Białorusi pozostała pamięć o wielkim terrorze? Od kiedy można o nim otwarcie mówić?

– Dopiero w naszych czasach, myślę, że od lat dziewięćdziesiątych. Są trzy powody: dlatego, że była to masowa trauma, tak samo jak do lat dziewięćdziesiątych Żydzi nie mówili swoim dzieciom i rodzinom o holokauście. To samo dotyczy Polaków oskarżonych o szpiegostwo.

Po drugie do czasów pierestrojki w 1987 roku, to wszystko było tabu. Bano się o tym mówić, bano się nowych represji.

Trzecim czynnikiem jest to, że ludzie, którzy to pamiętali, w latach dziewięćdziesiątych mieli już bardzo dużo lat. To byli staruszkowie, którzy nie mogli, nie chcieli, nie umieli zanieść do archiwum tego, co pamiętali.

– O szpiegostwo władze masowo oskarżały i inne narodowości. Która z nich najbardziej ucierpiała w czasie operacji narodowych NKWD?

– Drugą po Polakach [na Białorusi – przyp. red.] grupą byli Łotysze. Rzecz w tym, że na wschodniej Białorusi, w obwodzie witebskim i mohylewskim, było bardzo dużo łotewskich osiedli. Ludzi tych skazywano z artykułu „łotewski szpieg”. To bardzo ciekawe, że o „litewskie szpiegostwo” nie oskarżano. Represje przeciwko Łotyszom były dość liczne, ale nie można ich nawet porównywać z sytuacją Polaków. To było kilkanaście tysięcy ludzi.

Kopia tajnego rozkazu numer 00485 wykonana w archiwum w Charkowie. Źródło: wikipedia.pl

Trzecią grupą, jakby nie było to dziwne, byli Chińczycy. W Witebsku były całe kwartały zasiedlone przez Chińczyków. Zostali oni wymordowani jako japońscy szpiedzy. Teraz brzmi to niepoważnie, ale świadczą o tym dokumenty, do których dotarłem. Nie wykrywano za to masowo ani szpiegów niemieckich, ani francuskich. Były chyba pojedyncze przypadki wykrycia szpiegów angielskich i amerykańskich. Ale to kompletnie jednostkowe wypadki.

Dwanaście dni wcześniej, 30 lipca 1937 NKWD otrzymało rozkaz o zlikwidowania „elementów antysowieckich”. Jednocześnie z represjami wobec „podejrzanych” mniejszości narodowych, NKWD prowadziło eksterminację  inteligencji głównych narodów ZSRR. W latach 1937-1938 zginęła prawie połowa białoruskich i ukraińskich artystów, większość przyznała się do organizowania antysowieckiego spisku. Tylko jednego dnia ponad 100 białoruskich inteligentów zastrzelono w mińskich mordowniach NKWD. Spłonęły także bezcenne dla narodowej kultury, niepublikowane jeszcze rękopisy. Wymordowanie młodego pokolenia twórców jest odczuwalne na Białorusi i Ukrainie do dziś.

Przeczytaj także:

 

Piotr Jaworski, belsat.eu

Aktualności