Ani pociągów, ani samolotów: jak Białorusini spędzają urlop na anektowanym Krymie


Porozmawialiśmy o tym z przedstawicielami biur podróży, które oferują wyjazdy na „rosyjski” Krym, a na miejscu zapytaliśmy dyrektora pensjonatu w Ałuszcie, czy Białorusini są tam częstymi gośćmi.

Krym zawsze był jednym z ulubionych miejsc letniego wypoczynku na całym obszarze postsowieckim. Po anektowaniu go przez Rosję w 2014 roku, białoruskie biura podróży wycofały się ze sprzedaży wycieczek na półwysep. Ale tylko na jeden sezon. Obecnie Białorusini co tydzień docierają tam dzięki przeprawie promowej.

Koszmary rosyjskiej medycyny i mit o „tanim Krymie”

Mińskie biuro podróży Jużnaja Palmira już trzeci sezon wysyła grupy turystów do Teodozji, Koktebelu i Sudaku.

– W porównaniu z ubiegłymi latami jest oczywiście mniej turystów, mniej autokarów. Do 2014 roku jeździł pociąg, był też samolot do Symferopola. Teraz jeden przewoźnik zbiera ludzi ze wszystkich biur podróży w Mińsku i wiezie wszystkich razem. Wyjazdy są co 5 – 7 dni – mówi Maria, pracownica Jużnej Palmiry. – Z portu Kaukaz płynie prom do Kerczu. Białoruski autobus najczęściej zostawia turystów „na kontynencie”, a transfer na Krym oferuje im miejscowy przewoźnik. Drugi wariant to taki, kiedy nasz autokar przeprawia się promem razem z turystami. Droga [z Mińska – od red.] zajmuje ok. 35 godzin.

Tradycyjny powód, który skłania Białorusinów do takiej wyprawy to niewysokie ceny. Jużnaja Palmira sprzedaje wycieczki po 180 dolarów w tzw. niskim sezonie, tzn. od maja do czerwca i od końca sierpnia do września.

– Za takie pieniądze można wyjechać tylko wczesnym latem lub pod koniec sezonu. I to z pobytem w pokojach bez luksusów, bez klimatyzacji. Wcześniej taka wycieczka kosztowała 100-150 dolarów od osoby. Oczywiście, ceny wzrosły – przyznaje agentka. – Kiedy przychodzą do mnie starsi ludzie mając nadzieję, że kupią tanią wycieczkę, to radzę im, żeby lepiej jechali do Rumunii.

Koszty na Krymie niewiele różnią się od tych w Rumunii i Bułgarii i to biorąc pod uwagę, że poziom serwisu oferowanego w tych ostatnich jest znacznie wyższy.

Z dokumentów Białorusini muszą mieć tylko paszport [wewnętrzny – odpowiednik dowodu osobistego – od red.]. Ale biura podróży przypominają o ubezpieczeniu medycznym.

– Wszyscy wiemy, jaka jest medycyna w Rosji. Jeżeli człowiek nie ma polisy, to traktują go tam jak bezdomnego, a nie jak zagranicznego turystę. Opieka lekarska „a la bezdomny”, poważnie! – ostrzega Maria.

 

Nie oczerniajcie naszego Krymu!

W kolejnym mińskim biurze podróży – Nikatur – też nie ukrywano, że dotrzeć na Krym promem to niełatwa sprawa. Ale dyrektor firmy Walancina Karobczanka jest przekonana: Białorusini mimo wszystko będą kochać Krym.

– Ludzie żyją nostalgią, kochają te miejsca. Co prawda, pociąg do Symferopola więcej nie jeździ, samoloty bezpośrednio nie latają. Można za ogromne pieniądze polecieć przez Moskwę, ale chętnych jest mało. Sprzedajemy wycieczki po 250 dolarów za 10 dni. W jednym autokarze jest kilka biur podróży – mówi dyrektorka Nikaturu.

Na pytanie, czy po urlopie na Krymie jej klienci nie mieli problemów z wyjazdami na Ukrainę, pani Walancina reaguje nerwowo:

– A w jakim celu o to pytacie? Nie oczerniajcie naszego Krymu! Dziennikarze muszą właściwie podawać informacje! U turystów nigdzie nie figuruje, że przekroczyli jakąś granicę, bo mamy wspólny obszar z Rosją. Dlatego wy mówicie niewłaściwie, a ja jestem na rynku usług turystycznych od 20 lat i wiem, czego trzeba ludziom!

Rzeczywiście, ukraińskie prawo przewiduje sankcje w stosunku do takich turystów. Mogą spodziewać się zakazu wjazdu na Ukrainę na kilka lat.

– I co z tego? Najważniejsze, że nie naruszamy białoruskiego prawa – odpowiada na to szefowa biura podróży..

„Przyjadą tak czy inaczej”

Jurij Grigoriewicz ze wsi Priwietnoje pod Ałusztą odpowiada za zakwaterowanie gości w rodzinnym pensjonacie Kanaka. Za 57 dolarów dziennie oferuje dwupokojowy domek nad brzegiem morza.

Próbowaliśmy dowiedzieć się od niego, jak często goście z Białorusi odwiedzają pensjonat.

– Nieczęsto, ale regularnie – odparł lakonicznie administrator.

W końcu udało się od niego wydobyć, że od początku lata wypoczywało tam 15 rodzin z Białorusi. Jeszcze trudniej było uzyskać informacje, czy podobało im się w Kanace:

– To nasza i ich sprawa. Chcecie, żebym ich wymieniał po nazwiskach?

Nie przejął się też naszą uwagę, że jeżeli będzie rozmawiał z Białorusinami takim tonem, to mogą przestać do niego przyjeżdżać:

– Przyjadą tak czy inaczej. Do widzenia! – zakończył rozmowę “gościnny” gospodarz.

Kaciaryna Andrejewa, belsat.eu

Aktualności