30 lat temu: na Białorusi rozkwita Heavy Metal!


W połowie lat 80 ub. w. w Pińsku pojawili się pierwszy metalowcy – ubrani w skórzane kurtki i bransoletki z ćwiekami. Aleksy Dzikawicki – dziś szef redakcji informacyjnej Biełsatu – wtedy piński metalowiec i członek zespołu „Radykał” opowiedział Biełsatowi o kulturze młodzieżowej późnego ZSRR.

Koncert grupy mińskiej grupy metalowej „7 gerc” (7 hertz) uwieczniono w kultowym sowieckim filmie „Na imię mam Arlekino”.

Skąd zdobywaliście nagrania ulubionych zespołów?

– Głównie słuchaliśmy muzyki ze szpulowych magnetofonów – z wielokrotnie kopiowanych taśm. Płyty były bardzo drogie i rzadkie – pod koniec lat 80 XX w. płytowy album kosztował 50 rubli, a moja mama zarabiała 100. Nagrywano też utwory z polskiego radia – taśmy pochodziły głownie z Brześcia i Grodna, gdzie najlepiej było je słychać. W polskim radiu puszczali albumy w całości i potem te kopie szły dalej.

Bohater wywiadu - w tle protoplasta Ipoda magnetofon szpulowy Rostov MK-105-C1
Bohater wywiadu w latach 80 XX w. – w tle praprzodek  Ipoda magnetofon szpulowy Rostov MK-105-C1

A jeśli nie chciałeś zostać metalowcem, to jaka była alternatywa?

– Inni słuchali zachodniego popu –  np. Modern Talking, Bad Boys Blue, albo rosyjskiego rocka –  zespołów Akwarium,  Nautilus Pompilius, Kino. Jednak my byliśmy dalecy od tego, bo nie uważaliśmy tego za prawdziwą muzykę. Ciężki rock czy metal był czystą energią, która biła od wykonawców. Tymczasem rosyjscy muzycy to byli bardziej tacy bardowie. Pop z kolei dla nas był klawiszową muzyką wykonywana z playbacku. Nasi metalowcy choć byli rosyjskojęzyczni, jednak wymyślali po białorusku takie niby ludowe przysłowia „Niechaj zaginie w ciężkim rocku zgniła grupa „Modern Talking”, albo „Wstawaj Bon Scott, wstawaj z mogiły weź „falę” na widły”. Fala czyli po rosyjsku „wołna” była synonimem zachodniego popu. Byli zatem „metalowcy” (metalisty) i „falowcy” (wołnisty).

I  jakie były stosunki z przedstawicielami innych subkultur?

– W większych miastach dochodziło nawet do bitw. Ale u nas w Pińsku było spokojnie. Zresztą metalowców było najwięcej.

Drugą muzyka buntu lat 80 był punk-rock – dlaczego się nie przyjął?

– Punk był dla mnie zawsze muzyka brudną – była to reakcja na profesjonalny hard rock lat 70. I w reakcji na punk-rock przyszedł New Wave of British Heavy Metal (Nowa fala brytyjskiego heavy metalu Belsat.eu) – Judas Priest, Iron Maiden – zespoły które znowu dobrze grały. A my w Pińsku szanowaliśmy jakość.

Byłeś też członkiem lokalnego zespołu heavy metalowego.

– W 1989 założyliśmy z kolegami grupę „Radykał”. W ZSRR nie mówiono grupa rockowa – zamiast tego używano oficjalnego określenia Zespół Wokalno-Instrumentalny (Wokalno-Instrumentalnyj Ansambl- WIA). Na Białorusi istniały trzy takie „republikańskie” WIA: Piesniary, Siabry, Wierasy. Dyrektor naszej szkoły chciał stworzyć lokalne WIA – zakupił instrumenty i zaczął zbierać ludzi, którzy mieli coś do czynienia z muzyką. U mnie w domu była gitara basowa, bo brat kiedyś grał, inny umiał grać na pianinie. Posadzili go za klawiszami, znaleźli perkusistę, wokalistę, co uczył się kiedyś śpiewu w szkole muzycznej. A wszystko, by Wokalno-Instrumentalny Zespół szkoły nr 12 Pińsku wystąpił na szkolnym koncercie. Kazali nam przygotować parę oficjalnych piosenek, a potem wróciliśmy za kulisy, przebraliśmy się w skórzane „pieszczochy” i zaczęliśmy grać piosenki metalowe rosyjskich i niemieckich zespołów. Nieźle to zdenerwowało komunistycznych naczelników i dyrekcję szkoły, którzy się czegoś takiego nie spodziewali. Na szczęście królowała już pierestrojka i nie miało to specjalnych negatywnych następstw. No może jeszcze staliśmy się niezwykle popularni w naszej szkole, że są tacy, co przed wszystkimi tymi naczelnikami mogli zagrać metal.

Radykał na scenie
“Radykał” na scenie

Jakie miejscowe zespoły z tamtego czasu zapadły ci w pamięć?

– W Moskwie istniały dwa znane i tolerowane zespoły metalowe Arya i Mastier – którym pozwalano wydawać płyty. Na Białorusi np. wydano płyty hard-rockowemu zespołowi Suzorie, oraz Mroja. Był też zespół Ulis ze swoją płytą „Czużenica” oraz rosyjskojęzyczny Udar i Zołotaja Sieriedina  z Brześcia – dwa bardzo profesjonalne zespoły. Niektóre z nich przyjeżdżały i dawały koncerty w Pińsku.

Co było warunkiem nagrania płyty z ciężkim rockiem w ZSRR?

– Po pierwsze nagrywano najbardziej profesjonalne grupy, głównie z Moskwy czy Leningradu.  Musiały one stawić się przed specjalna komisją i zagrać cała płytę od początku do końca. Komisja szczególnie śledziła teksty, żeby nie było dwuznacznych treści. I nieprzypadkowo na każdej płycie hardrockowych czy metalowych zespołów wydawanych pod koniec ZSRR pojawiały się utwory o wydźwięku antywojennym np.  dotyczące atomowej zagłady. I np. na płycie grupy Cruise pojawiła się piosenka „Ostatni świt” – ze słowami w „W tej wojnie nie ma zwycięzców”. Wiodąca sowiecka grupa Mastier też nagrywała piosenki „Kto kogo”, na temat świata podzielonego na dwa bloki. Arya – sowiecka grupa metalowa nr.1 też śpiewała w piosence „Wola i rozum” o rakietach drzemiących w silosach, z kolei grupa Awgust  nagrała piosenkę „Jądrowy demon”. Było takie zapotrzebowanie, choć wtedy faktycznie czuć było zagrożenie wojną atomową. Ozzy Osborne wydał na swojej płycie „Ultimate Sin” piosenkę Killer of Giants, też o wojnie atomowej – a nie sadzę, że ktoś mu nakazał. A w ZSRR było takie zapotrzebowanie z góry.

Jak sowiecka propaganda odnosiła się do metalu?

– W gazetach pisali, że metalowcy propagują satanizm. Choć w sumie w tym ateistycznym kraju powinni antychrześcijańskich „satanistów” nosić na rękach. Zdarzało się, że dla udowodnienia swoich też przekręcali tłumaczenia piosenek. Np. w „Higway to Hell” AC/DC jest fragment „Mamo, spójrz  jadę na drodze do ziemi obiecanej” (Hey mama look at me I’m on a higway to promise land”) – a w Komsomolskiej Prawdzie przetłumaczyli to „Mamo, patrz jak rozcinam brzuch tej ciężarnej kobiety”. Co do nas metalowców największym problemem było noszenie długich włosów. Mieliśmy przysposobienie wojskowe i nie mogłeś dostać dobrej oceny, jeżeli twoje włosy sięgały dalej niż koniec szyi. Trzeba było walczyć o swoje włosy, przychodził do mnie dyrektor, chciał mnie zwalniać z lekcji, dawał pieniądze na fryzjera. Nasza subkultura była jednak czymś, co odróżniało nas od szarego „sowka”.

Hardrockowy zespół Black Sabbath trafił nawet na czołówkę radzieckiego programu informacyjnego “Wremia”

ZSRR był jednak odcięty od świata – czy miało to wpływ na muzyczne gusty metalowców?

– Było kilka zachodnich zespołów, które u nas cieszyły się mega-popularnością, choć na Zachodzie były praktycznie nieznane. Działo się tak, bo gdy dyplomaci wyjeżdżali za granicę, ich dzieci prosiły, by kupić im płyt. Ten szedł do sklepu brał najtańsze metalowe płyty w promocji i kupował ich od razu dziesięć. Cały ZSRR potem to kopiował i tego słuchał. Np. była taka popularna w ZSRR brytyjska grupa Slade, w rzeczywistości był to trzeci sort rocka.

Jest takie pojęcie „Big In Japan” o europejskich zespołach, które u siebie nie odniosły sukcesu, a dziwnym trafem stały się kultowe z Japonii – to chyba podobny przypadek?

– Dokładnie tak. Inny przykład to grupa Nazareth – mało znany zespół, o którym już pod koniec lat 80 mało kto pamiętał, a gdy w 1989 przyjechał do Moskwy to 10 dni pod rząd dawali koncert na stadionie olimpijskim, na którym zbierało się 50 tys. ludzi. Okazało się, że ten mało znany zespół w ciągu krótkiego czasu zagrał koncerty przed półmilionową publicznością.

W ogóle, gdy już zaczęły przyjeżdżać do ZSRR zagraniczne zespoły, nie mogłem w to uwierzyć. Miałem dwupłytowy album koncertowy Iron Maiden – „The life after dead” i tam na okładce były napisane miasta, w których występowali. Okazało się, że oni w 1986 r. grali w Poznaniu. To dla nas był szok – w socjalistycznej Polsce występował tak znany zespół metalowy – U nas za te płyty omal do więzień wsadzali.

Polska pod względem dostępu do muzyki różniła się bardzo?

– Oj tak. Pamiętam gdy w połowie 80 pojechałem do Lublina z orkiestrą dętą, bo grałem też na tubie. Z 20 muzykami pojechało drugie tyle działaczy i naczelników, a na granicy zrobili nam pogadankę o tym, „Polska to prawdzie kraj socjalistyczny, ale tam jest inaczej niż u nas” i żebyśmy nie ulegali prowokacjom. Zapakowałem do tuby 20 paczek masła, żeby sprzedać. Nocowaliśmy u rodzin, a mój gospodarz po rozprowadzeniu masła wśród sąsiadów zapytał, co chciałbym kupić te pieniądze. Jak poprosiłem żeby mnie zawiózł do sklepu muzycznego, gdzie kupiłem cały zwój plakatów metalowych i kaset. To było nie do pomyślenia dla mnie, że w Polsce, można kupić kasetę czy płytę Deep Purple ot tak  – w sklepie.

Gdzie się zbieraliście?

– W Pińsku był dom kultury, przy którym oficjalnie działała metalowa grupa Invasion. I właśnie tam zbieraliśmy się , żeby posłuchać nowej płyty. W Pińsku była też grupa kolekcjonerów, którzy wymieniali się płytami. Za to w Mińsku istniał „Klub Filofonistów”, którzy spotykali się w domu kultury, by sprzedać lub wymienić płyty. I my tam jeździliśmy pociągiem, żeby zdobyć nowe albumy. Te wyprawy, wymiany to  był prawdziwy rytuał. Ten kto miał 10-12 płyt, był naprawdę poważnym – „krutym” człowiekiem.

Pod koniec ZSRR zaczęli wydawać zachodnie płyty.

– Tak, ale na początku robili to w unikalny na świecie sposób. Włączałeś płytę, a tam: „Dzień dobry, nazywam się tak i tak i jestem krytykiem muzycznym – teraz posłuchamy piosenki Foreigner amerykańskiej grupy Foreigner,  która opowiada o tym i o tym.” I tak po kolei przed każda piosenką, krytyk komentował jak należy interpretować utwory. Potem zaczęli wydawać całe albumy, jednak też według jakiegoś niepojętego klucza. Jedną z pierwszych metalowych  była płyta wybitnego. lecz mało znanego szwedzkiego gitarzysty Yngwie Malmsteena. Dlaczego akurat jego? Bo może w Szwecji rządzili socjaliści? Potem wydali płytę Bon Jovi „New Jersey” – czy to dlatego, że wcześniej nagrali oni piosenkę „Livin’ on a prayer” opowiadającej o strajku związkowców? Potem wydali płytę Deep Purple  „House of the blue light”, mało popularny album z 1986 r. Nie wiadomo, dlaczego nie wydali wcześniejszych. Wydawali też płyty zespołów z demoludów – jedna z nich był album węgierskiego metalowego zespołu Pokolgep (Machina piekielna – Belsat.eu) – z okładki aż biło satanizmem, czaszkami itp.  Ciężko było zrozumieć co nimi kierowało.

Skąd braliście swoje stroje?

– Na szczęście w Pińsku mieliśmy fabrykę wyrobów skórzanych. Na spodzie toreb umieszczano ćwieki, by dno się nie wycierało. I gdy ktoś z rodziny tam pracował, to prosiliśmy by wyniósł nam trochę. Stamtąd braliśmy też kawałki sztucznej skóry i szyliśmy dodatki.

Pińscy metalowcy nosili na rękach samodzielnie zrobione nabijane ćwikami "pieszczochy"
Pińscy metalowcy nosili na rękach samodzielnie zrobione nabijane ćwikami “pieszczochy”

Styl metalowców lat 80 był koszmarnie kiczowaty – nie przeszkadzało to wam – te tapirowane włosy, kurtki z ćwiekami?

– Każdy typ sztuki ma swój sceniczny image. W balecie też tańczą w takich śmiesznych rajtuzach. Na Zachodzie można było się z tego śmiać, bo była to kwestia wyboru. Dla nas, noszenie skórzanej kurtki czy bransolety z ćwiekami to był akt obywatelskiej odwagi.

Rozmawiał Jakub Biernat

Aktualności