"Zachodniobiałoruska Atlantyda 1921-1941. Pomiędzy Warszawą a Moskwą" - wywiad z autorem.


Wywiad z doktorem Iharem Mielnikawem, historykiem, autorem wydanej niedawno książki „Zachodniobiałoruska Atlantyda 1921-1941 r. Pomiędzy Warszawą a Moskwą.

 

Na wstępie chciałbym się zapytać, dlaczego taki tytuł? Dlaczego właśnie Atlantyda i dlaczego zachodniobiałoruska? I dlaczego między Warszawą a Moskwą?

W 2014 roku miałem wystawę, którą niestety potem mi zamknęli, ale trochę później wydałem książkę „Zachodniobiałoruska Atlantyda”. Dlaczego taki tytuł? Wydaje mi się, że historia Zachodniej Białorusi w okresie międzywojennym jest trochę taką białoruską spuścizną historyczną, o której warto mówić, a która jest pominięta. To historia, którą pamiętają tylko starsi ludzie. Osoby mieszkające nawet na zachodniej części Białorusi o niej nie wiedzą. Dlatego chciałem pokazać, że jednak warto mówić o tej nieznanej karcie historii.

Dlaczego między Warszawą a Moskwą? Dlatego, że ten region w tym czasie był pomiędzy takimi dwoma mocnymi graczami politycznymi, jak II Rzeczpospolita i Związek Radziecki. Wywierało to mocny wpływ na życie prostych Białorusinów na terenach BSRR i Zachodniej Białorusi, czyli województw Białostockiego, Poleskiego, Nowogrodzkiego i Wileńskiego. Dlatego też pokazuję te tereny w kontekście geopolitycznym.

Jest to druga część „Atlantydy”. Pierwsza dotyczyła głównie spraw militarnych…

Nie tylko. Jest tam tez rozdział o życiu zwykłych Białorusinów na terenach Zachodniej Białorusi i też wydarzenia z września 1939 roku, z kampanii wrześniowej. Natomiast druga część to nie tylko Zachodnia Białoruś, ale i Białoruś Wschodnia. Pojawia się tam ona bardzo mocno, poczynając od architektury, a kończąc już 1941 rokiem i napadem Niemców na Związek Radziecki. Ale to wszystko jest też połączone. Nie rozrywam Białorusi. To jeden kraj, który był sztucznie podzielony w 1921 roku. W drugiej części wojskowy kontent jest też potężny, znów mówię o wydarzeniach 1939 roku. Jest jednak bardzo mocna różnica między pierwszą a drugą częścią. W drugiej bardzo duży akcent kładę na białoruskich andersowców. Jest tu duży rozdział poświęcony biografiom różnych Białorusinów, którzy przeszli przez II Korpus Polski na Zachodzie, którzy mężnie walczyli z nazizmem. Niektórzy od 1939 roku, a niektórzy dopiero później.

Czy mógłby Pan w takim razie w paru zdaniach przytoczyć jakąś krótką a ciekawą biografię?

Tak. Jest na przykład Aleksy Kuszniar, który w 1939 roku walczył z Niemcami w oddziale Korpusu Ochrony Pogranicza, a trafił do niewoli radzieckiej. Przeszedł przez łagry i dostał się do Armii Andersa. I wrócił później na sowiecką Białoruś, a w 1951 roku cała rodzina została wywieziona na Syberię. Postanowił on stamtąd nie wracać i na Syberii umarł. Natomiast rodzina wróciła. Najgorsze było to, że andersowcom nie nadawano statusu weterana – „kombatanta Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Kuszniar także nie otrzymał takie statusu. Dopiero na początku tego roku w ambasadzie brytyjskiej rodzina dostała repliki medali i orderów brytyjskich, jakimi był on odznaczony.

Wiem, że obywatele Polscy pochodzenia żydowskiego, którzy znaleźli się pod panowaniem sowieckim ze względów narodowościowych mieli problem z dołączeniem do Armii Andersa. Sowieci puszczali do niej tylko Polaków. Jak w takim razie mogli w niej służyć Białorusini?

Zaraz po umowach Sikorski – Majski do Armii Andersa przyjmowano wszystkich obywateli II Rzeczpospolitej, nie patrząc na narodowość. Nawet w rozmowie Andersa ze Stalinem, gdy Stalin zapytał się: „po co Wam Ci wszyscy Żydzi, Białorusini, Ukraińcy? Przecież najlepsi żołnierze to Polacy.” Anders odpowiedział: „ja znam Białorusinów z kampanii wrześniowej”. On rzeczywiście ich znał jeszcze z bitwy pod Mławą, kiedy to 20 dywizja piechoty walcząc pod Mławą w rzeczywistości broniła Warszawy. Anders dowodził wtedy Nowogródzką Brygada Kawalerii, która też walczyła w tej bitwie.

Natomiast NKWD hamowało już proces przyjmowania obywateli polskich innych narodowości do armii Andersa. Mówiono im, że Białoruś to jest część Związku Radzieckiego, Ukraina też, więc powinniście iść do Armii Czerwonej. Od tego czasu dowództwo polskie namawiało ich, by zapisywali się jako Polacy. I Białorusini zapisywali się jako Polacy. Swojej polskości nie utożsamiali z przynależnością etniczną, a państwową. Taka polskość uratowała tysiące ludzi z rąk tego makabrycznego systemu stalinowskiego. Później Białorusini, którzy znaleźli się w Wielkiej Brytanii mówili, że co prawda w dokumentach są narodowości polskiej, to utożsamiają to z obywatelstwem II RP, a nie narodowością. Udział Białorusinów w walkach na zachodzie europy jest bardzo ważnym momentem w naszej historii, co podkreślał też na przykład Norman Davies. W Polsce jest on znany, a na Białorusi pamiętają o tym tylko rodziny. Książka ta powstała przy wsparciu Ambasady Polskiej i Instytutu Polskiego w Mińsku i jest kontynuacją naszych dwóch wystaw zrobionych wraz z ambasadą: „Białorusini w wojsku polskim”, która stała w Narodowym Muzeum Historycznym w Mińsku i wystawy „Białorusini w armii Andersa”, która już ostatnie dni stoi w Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Mińsku.

Muszę jeszcze powiedzieć, że w książce są bardzo ciekawe zdjęcia. To fotografie z mojej prywatnej kolekcji. Unikatowe zdjęcia, z których większość jest publikowana po raz pierwszy. Pokazują one lata trzydzieste, 1939 i 1941 rok oraz walki andersowców.

Mówi Pan, że historia opisywana w tej książce jest to historia Białorusinom nieznana. Czy można powiedzieć, że jest to wiedza przez nich wyparta?

Białorusini słabo znają swoją historię, a jest to dodatkowo nieradziecki wątek historii. Zaczynając na 1939 roku, a kończąc na armii Andersa mówimy o okresie wyciętym z białoruskiej historii. Uczono tylko o Armii Czerwonej. Dodatkowo mówimy tu o „zachodnim” wojsku walczącym z hitlerowcami. Ludzie ci po 1945 roku trafili na Syberię. Gdy wrócili dalej nie dostali statusu kombatantów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Nie uznano ich za uczestników Ii wojny światowej. Zapomniano o nich, w podręcznikach o tym nie pisano, w książkach o tym nie pisano. Nawet jak historycy pisali coś w latach 90-tych, to pokazywały się tylko monografie, które pozostawały tylko i wyłącznie w kręgach naukowych, a społeczeństwo nie miało o tym pojęcia. Tylko w rodzinach tych ludzi o tym pamiętano, bo były dokumenty, krzyże. Powszechnie nie było jednak zrozumienia dla tego, że jest to karta białoruskiej historii. Nie rozumieli iż, to że żołnierze ci walczyli u boku Brytyjczyków z napisami POLAND na battle dressach, nie zmieniało faktu, że byli Białorusinami.

Gdy szykowaliśmy wystawę o II korpusie okazało się, że jest bardzo mało materiałów. Praktycznie oparliśmy ją na moich zbiorach. A w czasie trwania tej wystawy dostałem dużo oryginalnych rzeczy, które przynieśli ludzie. Przekazują mi zdjęcia, materiały, nawet battle dressy. Widać więc po tym, że jest duże zainteresowanie. W Narodowym Muzeum Historycznym mieliśmy tłumy. To wynika z tego, że ta historia jest nieznana i nigdy wcześniej nie opowiadana.

Czyli zarówno książki, jak i wystawy można nazwać w pewnym stopniu przełomowymi dla społeczeństwa Białorusi.

Dla historyków zapewnie nie, ale dla społeczeństwa owszem. Tych momentów swojej historii nie znali.

W wywiadzie dla PAP powiedział Pan, że historia powinna być podawana smacznie, z czym ja się całkowicie zgadzam. Na czym polega ta „smaczność” Pana książki?

Opowiadam o historii żywych ludzi. O historii człowieka, który przeszedł tragedię. Często kupuję na aukcjach prywatne archiwa, zdjęcia, dokumenty ludzi, którzy przeszli przez wojsko polskie w 1939 roku, niewolę, albo Gułag. Ludzi, którzy byli w jakiś sposób represjonowani. Ja nie operuję, tak jak to lubią robić historycy, setkami tysięcy żołnierzy, czy dywizjami, pułkami, batalionami. Ja dokumentuję historię zwykłych ludzi i pokazuję tych ludzi na tle wydarzeń historycznych. I to przyciąga uwagę, bo kiedy piszemy tylko o wydarzeniach diakrytycznych, to jest to gdzieś tam daleko. A tutaj człowiek w moim wieku przeszedł przez Gułag, przez wszystkie fronty. Albo zasłano go raz na Syberię i wrócił, by jeszcze raz go tam zesłali. O takich ludziach trzeba zachować pamięć.

Podaję tą historię językiem zrozumiałym, z ciekawostkami historycznymi, z mapami pokazującymi przedwojenne granice Białorusi, ze zdjęciami pokazującymi polskie i brytyjskie mundury. Jest wiele ciekawych fragmentów związanych z prasą przedwojenną, tak polską, jak i radziecką. To jest właśnie to, co pozwala normalnemu człowiekowi zrozumieć historię i zwraca na nią uwagę.

Książka jest o Białorusinach i dla Białorusinów?

Wszystkie trzy książki: obie „Atlantydy” i „Granica koło Zasławia” są napisane szczególnie dla społeczeństwa białoruskiego. Choć jest duże zainteresowanie wśród Rosjan, Ukraińców i Polaków, bo jest to nasza wspólna historia.

A w jakich językach te książki pokazały się i w jakich mają się jeszcze pokazać?

Póki co po białorusku, choć bardzo bym chciał wydać je i po angielsku. Książki są tylko po białorusku, ale rozumieją je wszyscy Białorusini, i ci rosyjskojęzyczni. Proponowano mi nawet, bym pisał po rosyjsku, ale od razu zdecydowałem się na wersję białoruską. Bardzo dużo jeździłem z promocją drugiej części i nawet Rosjanie je kupowali. Skoro nawet Polacy chcą je czytać, to tym bardziej Rosjanie je zrozumieją.

Książki te powstały przy współpracy Ambasady Polskiej i Instytutu Polskiego w Mińsku. Jak taka pomoc wyglądała?

Nie będę tu mówił o kwestiach materialnych. Ale na przykład pracownicy ambasady pomagali mi rozkładać wystawy w muzeach, odbierać mundury, wkładać eksponaty do gabloty. To są rzeczy, bez których nie udałoby się tych wystaw zrobić. Wynika to z tego, że obu stronom, i polskiej i białoruskiej, zależy na tym, by dobrze pokazać naszą wspólną historię. To, by taka publikacja się ukazała, jest w interesie obydwu państw, Białorusi i Polski.

A jak ze wsparciem ze strony władz białoruskich?

Przede wszystkim nie ma sprzeciwu, a jest zainteresowanie. Na otwarciu wystawy mieliśmy i ministra kultury, na wystawie książki byli dyrektorzy muzeów.

To może na koniec: jakie są Pana pomysły na kolejne książki?

Planuję napisać książkę o II korpusie. Opisać biogramy tych ludzi, którzy nie weszli do drugiej „Atlantydy”. Mam tez taki ciekawy pomysł, by opisać białoruski wątek w historii I Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego, która brała udział w wyzwalaniu Holandii. Otóż w operacji Market Garden też brali udział Białorusini.

W takim razie pozostaje mi tylko życzyć Panu, by książka trafiła pod strzechy.

Zainteresowanie jest dużo, z czego się bardzo cieszę, ale nakład mały. Tylko 300 książek. Ale mam nadzieję na dodruki i tłumaczenie książek. Ale to jeszcze zobaczymy.

 

Z Iharem Mielnikawem rozmawiał Piotr Jaworski

 

By przeczytać wywiad z autorem odnośnie jego pierwszej książki, kliknij tutaj.

Aktualności